Tak czy nie? Matura z religii
Rozpoczynają się matury. Ukoronowanie kilku lat nauki. Przepustka do dalszej edukacji - tej uniwersyteckiej. Co jakiś czas pojawiają się pomysły, aby jednym z przedmiotów maturalnych była religia. A może katecheza?
No właśnie. Co przekazują dzieciom i młodzieży szkolni katecheci? Czy jest to religia (myślę, że o tej na dobrą sprawę mógłby mówić nawet niewierzący), czy też katecheza?
Kiedy mamy na myśli katechezę (i wydaje mi się, że z tym winniśmy mieć do czynienia w nauczaniu szkolnym), to trzeba sobie uświadomić, że mówimy przede wszystkim o przekazaniu orędzia Jezusa Chrystusa i o Jezusie Chrystusie. Katecheza winna doprowadzić do życia sakramentalnego we wspólnocie Kościoła i zarazem zachęcić do udziału w życiu samego Kościoła. Rzecz jasna dotyczy to przede wszystkim kontekstu parafialnego. I pewnie w tym właśnie punkcie to wszystko nieco trzeszczy, bo w katechezie ponadgimnazjalnej młodzież nie jest już przywiązana do szkół swojej parafii, a i sami katecheci mają najczęściej ograniczony (a czasami wręcz iluzoryczny) kontakt z parafią szkoły.
Na samym końcu trzeba wspomnieć i o tym, że katecheza powinna również wierzącemu przedstawić spójny i racjonalny opis rzeczywistości. W taki sposób, aby wierzący - uczeń Jezusa Chrystusa - otrzymał narzędzie umożliwiające mu zdanie wobec świata (nie zawsze przyjaznego) sprawy ze swojej nadziei i wiary.
Czy wpisanie katechezy/religii w poczet przedmiotów maturalnych pomoże Kościołowi w jego misji katechizowania? Nie ulega wątpliwości, że taki ruch przydałby katechezie prestiżu. Tylko czy o to chodzi? Być może wzmocniłby pozycję katechety w środowisku szkolnym. Ale decyzja "umaturowienia" katechezy niesie ze sobą także minusy. Poważne minusy. Za taką decyzją kryje się w gruncie rzeczy przekonanie, że katecheza to przedmiot jak każdy inny. Otóż nie. To nie jest przedmiot jak każdy inny.
Nie potrafię również jakoś uwierzyć, że katecheta potrafi zrealizować program dydaktyczny w stu procentach. A przecież brak tej realizacji niejednemu uczniowi dałby pretekst, żeby kontestować rezultat egzaminu maturalnego z katechezy. Ileż to razy w mojej niedługiej karierze katechety zdarzyło się, że musiałem (dokładnie tak - musiałem) zrezygnować z przygotowanego materiału ze względu na jakieś pytanie, kwestię, która stanęła na początku czterdziestu pięciu minut lekcji. To jest taki wymiar egzystencjalny katechezy, którego nie posiadają ani matematyka, ani geografia. Powtarzam raz jeszcze: katecheza to nie przedmiot jak każdy inny.
Katechizując w szkole, Kościół korzysta z infrastruktury państwa. Państwo przejęło na siebie również pokrycie części kosztów tej misji, bo wypłaca nauczycielom religii wynagrodzenie. Oczywiście, możemy mówić, że większość obywateli opowiada się za takim rozwiązaniem, a zatem jest to zgodne z wolą większości demokratycznej. Ale przecież państwem demokratycznym jest także Francja, w której Kościół nie cieszy się takimi udogodnieniami. Powiedzmy i to, że świeckość państwa polskiego oznacza daleko idącą życzliwość wobec związków wyznaniowych. Korzystamy z tego, ale nie powinniśmy tego nadużywać. Również ze względu na wolność Kościoła.
Myślę, że musimy przyznać, że to pomoc państwa sprawia, że mamy okazję spotykać się z taką ilości młodzieży, że tylu młodych ludzi ogarniętych jest katechezą Kościoła. Nie tak dawno ukazał się felieton księdza Artura Stopki, w którym autor omawia badania socjologiczne dotyczące religijności młodego pokolenia Polaków. Jeśli te spostrzeżenia są trafne, to należałoby postawić pytanie, ile osób, ilu młodych ludzi uczestniczyłoby w katechezie, gdyby odbywała się ona poza szkołą, w salkach katechetycznych?
Ksiądz Artur Stopka pisze, że 39% procent ludzi między 16. a 24. rokiem życia deklaruje, że raz w tygodniu uczestniczy w mszy świętej lub w innym spotkaniu formacyjnym. Te liczby układałyby się zapewne inaczej dla środowisk wiejskich i małomiejskich a inaczej dla środowisk wielkomiejskich, ale to nie zmienia faktu, że gdyby nie udogodnienie, którym jest katecheza w szkole, Kościół najprawdopodobniej docierałby zaledwie do jednej trzeciej swoich młodych członków.
Skomentuj artykuł