"The Silence" - czyli kto za kogo swoje życie oddaje?

fot. materiały prasowe dystrybutora filmu

Ten film dotknie cię mocno, a ty po obejrzeniu usiądziesz w ciszy i bez rozumienia czegokolwiek będziesz ciągle czuć coś, co się w tobie wydarzyło. I wtedy przyjdzie czas nie na ocenę, ale na rozeznanie poruszenia duchowego.

Film "The Silence", mówiąc bardzo prosto, jest o ciszy. A cisza jest tajemnicą, której nie da się opisać. Gdy tylko zaczynam ją ubierać w słowa, ona wymyka się i już jej nie ma. Już tydzień zbieram się do opisania swoich wrażeń i refleksji i ciągle nie umiem stanąć na wysokości zadania. Ten film ucieka słowom i konceptom, nie poddaje się jakiejkolwiek ocenie czy recenzji. Jest po prostu doświadczeniem, które trzeba przeżyć i które budzi w oglądającym to, co w nim najgłębiej siedzi. Pod tym względem jest nieubłagany. Pod względem duchowym dociera on bardzo głęboko. I gdy czujesz, że zaszedł już za daleko i że dalej nie można, i gdy wszystko już w tobie krzyczy, by przestał, wtedy bezwzględnie schodzi jeszcze głębiej. Aż zapada cisza.

Nie można tego filmu ocenić. Nie można dokonać oceny ani jego bohaterów ani sytuacji, ani historii, ani faktów. To nie ta kategoria filmu. On jest zbyt delikatny i mówi innym językiem. Do tego stopnia innym, że zmusił mnie tutaj do przyjęcia zupełnie nowego, nie mojego języka, by o nim napisać. Tajemnica i bezwzględność tego filmu polega na tym, że przyjdzie on do ciebie, gdy go będziesz oglądać, i powie ci, kim jesteś. Dotknie Cię mocno, a ty po obejrzeniu usiądziesz w ciszy i bez rozumienia czegokolwiek będziesz ciągle czuć coś, co się w tobie wydarzyło. I wtedy przyjdzie czas nie na ocenę, ale na rozeznanie poruszenia duchowego.

DEON.PL POLECA

Takie są moje wrażenia po filmie i tyle chcę powiedzieć komuś, kto go jeszcze nie oglądał. W dalszej części tego artykułu chcę podzielić się już samymi refleksjami na temat fabuły i bardzo Cię proszę, czytelniku, bez oglądania nie czytaj dalej. Niech ten artykuł powisi w sieci w ciszy przez kilka tygodni, zanim film pojawi się w kinach. Trzeba go doświadczyć, a nie czytać o nim.

Ciąg dalszy przeznaczony jest dla tych, którzy już obejrzeli.

Nie da się oglądać "The Silence" bez nakładania jezuickiej kalki, tj. odnoszenia filmu do jezuickiego charyzmatu i duchowości ignacjańskiej. Nawet główni aktorzy przeżyli swoje Ćwiczenia Duchowe specjalnie po to by odegrać jezuickie postacie. Oni sami wiedzieli i czuli, o co chodzi.

Nie da się też oglądać tego filmu bez odnoszenia go do "The Mission" ("Misja"), sławnej ekranizacji historii jezuickich misjonarzy w Ameryce Południowej. Gdy oglądałem "The Silence", "Misja" wypadła mi z rąk. Film Scorsesego poszedł zdecydowanie o krok dalej. I to nie w kinematografii, w efektach specjalnych, w muzyce itp. On poszedł o krok dalej… w duchowości ignacjańskiej. I to jest niesamowite. Mówiąc językiem Ćwiczeń Duchowych, film "Misja" przedstawiał jezuickich misjonarzy w logice pierwszego i drugiego tygodnia. Oglądaliśmy spektakularne nawrócenie głównego bohatera i jego zerwanie z grzechem. Potem podziwialiśmy heroiczną pracę jezuickich misjonarzy budujących pełne chwały królestwo Boże na ziemi, idealne i dobrze prosperujące wspólnoty chrześcijańskie. Na samym końcu wszystko zostaje zmiażdżone, ale nie jezuici, którzy pozostają bohaterami w służbie Króla do samego końca. Nic z tych rzeczy nie pojawia się w filmie "The Silence", który całkowicie zanurza się w trzecim tygodniu Ćwiczeń. Tutaj od początku dzieje się tragedia. Bohaterowie podejmują bezsensowne wysiłki i bezowocne działania. Cierpią i nie wnoszą tym zupełnie nic. Siedzą całymi dniami zamknięci w małej chacie, ukrywając się przed inkwizytorem. Nie potrafią spowiadać, nie znają języka, nie rozumieją ludzi. Ostatecznie nie mają już czego im dać. Zostają aresztowani, stoi przed nimi perspektywa bezsensownej śmierci. Ostatni padres w Japonii. Nikogo niczego nie nauczyli, niczego w kraju nie zmienili. Ten klimat stale się pogłębia, aż następuje śmierć.

Scena śmierci, kulminacyjna w tym filmie, jest bardzo delikatną i rozpaczliwą grą paradoksów. Ojciec Rodrigues był gotowy zostać umęczony i oddać swoje życie, to było jasne. Dla niego wiara była wartością dużo wyższą niż życie. Przychodzi ten moment, gdy zostaje on skazany i poprowadzony na śmierć, która okazuje się zupełnie inna, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Staje na placu egzekucji i… widzi pięciu japońskich chrześcijan, którzy oddają życie za niego. Pięciu niewinnych, którzy są torturowani i mordowani powoli na jego oczach, żeby ojciec Rodrigues mógł żyć swoją wiarą. Cierpią niesłusznie bo… sami wyparli się swojej wiary, zrobili, co im kazano, podpisali apostazję. Teraz cierpią już tylko dla niego. Sytuacja jest absurdalna. Apostaci, grzesznicy oddają swoje życie, aby jezuita mógł żyć. Rodrigues stoi w sytuacji bez wyjścia. Albo pozwoli na ten absurd, albo zdradzi ukochanego Pana i wszystko, w co wierzy, aby ocalić apostatów i grzeszników. On ma możliwość, by "życie swoje oddać za przyjaciół swoich". W tej sytuacji jego życiem jest wiara, bo jest dla niego ceną wyższą niż sama egzystencja. Gra paradoksów się rozkręca. Kto za kogo oddaje życie? Kto kogo ma wybawić? Człowiek zostaje zmiażdżony. Rozum umiera, moralność się rozpływa, dogmaty się kruszą. Wtedy przychodzi Jezus Chrystus i przypomina prawdę biednemu jezuicie. To nie oni oddają życie ani nie jezuita oddaje życie. To nie człowiek umiera dla Boga, ale to Bóg umarł dla człowieka. To Jezus oddaje swoje życie i przyjmuje na siebie każdy grzech. I decyzja Jezusa po raz kolejny wydarza się w konkretnym momencie historii. Jezuita podeptał Jezusa i zgasł.

W Jerozolimie, w Pałacu Kajfasza, jest kościół poświęcony świętemu Piotrowi i piejącemu kogutowi. Tam w ołtarzu umieszczony został tryptyk z trzema ikonami, które opowiadają pewną historię. Po lewej wisi ikona, na której Piotr stoi przy ognisku i grzeje się, obserwując proces Jezusa. Nie ma aureoli. Po prawej widnieją Piotr i Jezus nad Morzem Tyberiadzkim: Apostoł trzy razy zapewnia Jezusa, że Go kocha. W centrum natomiast widać Piotra w czarnej jaskini, złamanego i zrozpaczonego. Wyparł się Jezusa i uciekł, życie mu się zawaliło. Na tej ikonie Piotr ma już aureolę. Właśnie tam, w sytuacji największej porażki, rozczarowania sobą i zawiedzenia Boga, w sytuacji gdy wszystko się rozsypało i człowiek poznał, że nie umie sam wierzyć, Bóg ma szansę spojrzeć mu w oczy i przytulić go do swojego Serca. Złamany Piotr w grzechu zostaje świętym i staje się kolumną Kościoła.

Uniżenie i umieranie Chrystusa nie kończy się na Krzyżu. Po śmierci Bóg schodzi w ciemność grobu, aby zamilknąć. Bezwzględna cisza i niemoc Wielkiej Soboty napawa dużo większym drżeniem i rozpaczą niż krzyk Boga na Krzyżu. I film "The Silence" prowadzi głównego bohatera właśnie w takim kierunku. Sebastião Rodrigues SJ zostaje zgaszony, pozbawiony życia. Nie ma już błysku w jego oku, nie ma zdecydowania, nie ma żadnych kolorów. Jest jakby przezroczystym duchem wiszącym nad własnym grobem. Jezuita do końca życia pozostaje w ciszy Wielkiej Soboty, leżąc w grobie przywalonym głazem.

Jest w tym filmie ktoś, kto tłumaczy oglądającemu, co tak naprawdę się dzieje i na co należy zwrócić uwagę. Kichijiro to japoński wieśniak, który co chwilę zapiera się Jezusa i wraca do jezuity wyspowiadać się z apostazji. Ta postać jest tak naprawdę papierkiem lakmusowym. Każda jego spowiedź pokazuje oglądającemu, jak główny bohater, Sebastião Rodrigues SJ, przeżywa swoją wiarę i relację z Bogiem. Na początku młody jezuita spowiada Japończyka z dumą jako wielki misjonarz, wspaniałomyślnie przebaczający apostazję i niosący miłosierdzie Pana. Później spowiada z wielką odrazą i pogardą, odrzucając Kichijira i rzucając mu rozgrzeszeniem w twarz. Na samym końcu, już po apostazji, jezuita wreszcie spowiada Kichijira z otwartymi ramionami i łzami w oczach. Klęczą razem, bracia w apostazji i grzesznicy, obaj mali przed Bogiem. Wreszcie następuje szczere spotkanie i prawdziwe pojednanie.

Film "The Silence" to twój Kichijiro. Ile razy go obejrzysz, on przyjdzie do ciebie i powie ci, kim jesteś.

Co film mi dał? Jestem jezuitą. A jezuita, jak mówią nasze Konstytucje, to człowiek trzeciego tygodnia Ćwiczeń Duchowych. Moje doświadczenie życia jezuickiego jest dalekie od chwalebnego obrazu z filmu "The Mission". "The Silence" natomiast współgra z moją historią i mogłem tam oglądać refleksy własnych doświadczeń. Trzymam go mocno w sercu i modlę się o to, żebym pamiętał, kto za kogo swoje życie oddaje.

Wojciech Werhun SJ - jezuita, studiuje teologię na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"The Silence" - czyli kto za kogo swoje życie oddaje?
Komentarze (6)
PC
~P. Cz.
7 stycznia 2022, 01:17
cz. 1 Obejrzałem właśnie film, przeczytałem materiały w internecie i też chciałbym coś napisać. Że akurat przy tym artykule, to trochę przypadek - jest to ostatni tekst, który przeczytałem. Pierwsza rzecz to prawda historyczna. Ona chyba powinna być punktem wyjścia. Jeżeli Bóg coś mówi przez japońską historię, to należy się z tym zapoznać, a nie polegać na spekulacjach reżysera. Jezuici się nie zapierali i tyle w temacie. Umierali jako męczennicy. Ktoś się tam zaparł. Nie wiadomo z jakiego powodu. Można dorobić do tego jakąś fikcyjną opowieść o rzekomych motywacjach. Ale przede wszystkim należy pamiętać, że misjonarze wybierali śmierć. I stosunek męczenników do apostatów chyba przekraczał apostolskie 11:1 (film sugeruje, że śmierć wybierali tylko zaczadzeni fanatycy). Czy warto zadawać sobie pytanie, o to jak należałoby się zachować. Chyba nie. Możemy liczyć na to, że w godzinie próby Duch Święty nami pokieruje. Samo się zrobi. Wystarczy się modlić.
KJ
k jar
26 lutego 2017, 08:53
A odnośnie porównania do "Misji" - nie ma porównania. "Misja" to arcydzieło. "Milczenie" to szmira jakich mało.
KJ
k jar
26 lutego 2017, 08:51
Bardzo bym chciała taki film obejrzeć, jak wspaniała jest ta recenzja. Ona dużo pozytywnego mówi o autorze, ale kompletnie nic o filmie. Byłam w kinie i się filmem rozczarowałam. Nic z tego, co Ksiądz tu napisał nie zobaczyłam na ekranie. Za to dużo chaosu, dużo skrótów myślowych i niedopowiedzeń. Szczerze: wolałabym, żeby Ksiądz ten film nakręcił niż Scorsese.
M
Mikołaj
19 lutego 2017, 23:02
Rewelacja recenzja! Dziękuję! Wreszcie przeczytałem recenzję zgodną ze swoim myśleniem, sumieniem i odczuciem. Mam czasami przestoje/blokady w konstruowaniu zdań i opinii, właśnie po takich m.in. projekcjach. Dwa razy oglądnąłem, dalej mało; dalej wiem, że mogę więcej z filmu wyciągnąć....
Zbigniew Ściubak
8 lutego 2017, 09:54
Trzeba będzie pójść do kina :)
6 lutego 2017, 09:36
Pytanie przed projekcją: Czy istnieją jeszcze jezuici nie będący apostatami?