Tydzień modlitw i pytań o powołania
Coroczny Tydzień Modlitw o Powołania do Kapłaństwa i Życia Konsekrowanego powinien być też czasem zadawania ważnych pytań dotyczących kandydatów do stanu duchownego, ale także naszych potrzeb i oczekiwań wobec nich.
W tym roku czwarta Niedziela Wielkanocna, nazywana też Niedzielą Dobrego Pasterza, w którą od pięćdziesięciu ośmiu lat obchodzony jest w całym Kościele Światowy Dzień Modlitw o Powołania, zbiegła się ze „Światowym Dniem Pingwina”. Niektórzy próbowali czerpać z tego faktu inspirację, przy okazji zamieszczając w sieci dość wymowne zdjęcia dużego pingwina prowadzącego za sobą sznureczek małych pingwiniątek. Ten obraz może bardzo wiele mówić o sposobie patrzenia na miejsce i rolę „powołanego” wobec innych. Dla tych, którzy czytali „Wyspę pingwinów” Anatole’a France’a, wymowa takiego zestawienia może być jeszcze bardziej wieloznaczna.
W Polsce Niedziela Dobrego Pasterza tradycyjnie rozpoczyna cały „Tydzień Modlitw o Powołania do Kapłaństwa i Życia Konsekrowanego”. Bp Marek Solarczyk, delegat Konferencji Episkopatu Polski ds. Powołań, zaprosił z tej okazji do „wspólnoty modlitwy, do tej nieustającej troski, aby wspierać, aby towarzyszyć młodym ludziom w podejmowaniu ich życiowych decyzji i przyjęciu powołania od Pana Boga”. Trzeba jednak pamiętać, że cała kwestia powołania nie dotyczy jedynie podjęcia przez młodego człowieka decyzji, by odpowiedzieć pozytywnie na przejawiający się w bardzo różnych formach „głos powołania”.
Przez wiele lat umacnialiśmy się w Kościele w naszej Ojczyźnie w przekonaniu, że czego jak czego, ale księży i osób konsekrowanych nam nie zabraknie. Staramy się podtrzymywać dobre samopoczucie z satysfakcją podkreślając, że wciąż co czwarte święcenia księdza diecezjalnego w Europie mają miejsce w Polsce. Jednak już kilkanaście lat temu niektórzy komentatorzy zwracali uwagę na znaczący spadek liczby nowych kandydatek do zgromadzeń żeńskich i sugerowali, że z czasem problem dotknie również sferę męskich powołań. Okazało się, że mieli rację. W ostatnich latach liczby kandydatów do seminariów diecezjalnych i zakonnych są niepokojąco niskie.
Gdy dwa lata temu do jednego z polskich seminariów duchownych zgłosił się tylko jeden kandydat (i to nie w ramach pierwszej rekrutacji), dziennikarze usłyszeli od przełożonych argument, że liczy się jakość, a nie ilość. Pytanie jednak, czy faktycznie można te dwie kwestie rozdzielać w tak ważnej sprawie, jak powołanie kapłańskie lub zakonne? Jest też pytanie, czy w czasach powołaniowego urodzaju faktycznie w wystarczającym stopniu zwracano w Kościele w Polsce wystarczającą uwagę na to kto, dlaczego (z jakich pobudek) i po co wstępuje do seminarium lub do zgromadzenia zakonnego? Czy przykładano wystarczającą uwagę do „jakości”?
„Portret kandydata do kapłaństwa, jaki wyłania się z badań, daleki jest od ideału” – powiedział we wrześniu ubiegłego roku ks. Krzysztof Pawlina, rektor Papieskiego Wydziału Teologicznego w Warszawie prezentując wyniki swoich badań. „Ale wszak to dopiero początek drogi. Studia i formacja w seminarium trwają sześć lat. Łaska Boża i osobisty wysiłek mogą zmienić wiele w tym portrecie” - starał się łagodzić wymowę swoich analiz. To prawda. Mogą. Nie ma jednak pewności, że faktycznie zmienią. Dlatego ma znaczenie, jacy kandydaci pojawiają się przy seminaryjnych i klasztornych furtach. Mają znaczenie nie tylko środowiska, z których się wywodzą, ale także ich nałogi, poglądy polityczne, motywacje, zainteresowania, czytelnictwo czy podejście do moralności. To wszystko będzie miało wpływ na to czy wytrwają, ale także na to, jakimi zostaną księżmi, zakonnicami lub zakonnikami.
W komunikacie z 387. Zebrania Plenarnego Konferencji Episkopatu Polski, ktore miało miejsce w październiku zeszłego roku, można przeczytać, że w czasie obrad przedstawiono aktualny stan prac nad dokumentem dotyczącym formacji do kapłaństwa „Ratio institutionis sacerdotalis pro Poloniaˮ. Po zatwierdzeniu przez Zebranie Plenarne KEP dokument został przesłany do Kongregacji ds. Duchowieństwa. „W procesie wdrażania go w życie konieczne będzie uszczegółowienie takich kwestii jak: czas propedeutyczny, czas pastoralny, kryteria rozeznawania, rola nauk pomocniczych i inne” - uszczegóławia nieco enigmatycznie komunikat.
W czasie konferencji prasowej po wspomnianym zebraniu wyjaśniano dziennikarzom, że zasadnicza idea towarzysząca formacji przyszłych księży zakłada formowanie „uczniów misjonarzy, «zakochanych» w Nauczycielu, pasterzy «o zapachu owiec», którzy żyją pośród nich, aby im służyć i nieść im Boże miłosierdzie”. Dodawano, że w związku z tym jest konieczne, „aby każdy kapłan zawsze czuł się uczniem w drodze, stale potrzebującym całościowej formacji, rozumianej jako ciągłe upodabnianie się do Chrystusa”. W konsekwencji prezbiterzy powinni „być gotowi do ewangelicznego stylu życia jako uczniowie Jezusa i do podjęcia misji apostołów we współczesnym świecie”. Na ile te wyrażone wzniosłym językiem zamiary znajdą odzwierciedlenie w realnej formacji przyszłych duchownych? Na ile będą w stanie im sprostać ci, którzy zapukają do drzwi seminariów i klasztorów?
To tylko niektóre pytania, jakie wiążą się z kwestią powołań kapłańskich i zakonnych. Odpowiedź na najważniejsze z nich każdy z nas, tworzących Kościół, nosi w sobie. Brzmi ono: jakich księży i osób konsekrowanych obojga płci dzisiaj potrzebujemy? Czy chcemy, aby przypominali dużego pingwina, prowadzącego nas, jak małe pingwiniątka? Czego naprawdę oczekujemy od tych, którzy przekonani, że słyszą głos Bożego powołania, zdecydują się na niego odpowiedzieć pozytywnie? I co zrobimy, aby mogli na nasze oczekiwania również dobrze odpowiedzieć?
Skomentuj artykuł