Uczmy się od Hołowni
Ten felieton może i zabrzmi jak laurka wystawiona Szymonowi Hołowni, ale właśnie taki ma być. Należy mu się.
Jestem młodym dziennikarzem katolickim. Można powiedzieć, że dopiero zaczynam, jestem żółtodziobem, ponieważ "siedzę w mediach" dopiero od mniej więcej trzech lat. Czego nauczyłem się w tym czasie? Jak z punktu widzenia początkującego publicysty wygląda obraz mediów w Polsce?
Niestety różowo nie jest. Po pierwsze są bardzo mocne podziały. Mam wrażenie, że zamiast koncentrować się na głoszeniu Dobrej Nowiny, co powinno być naszą najważniejszą misją, zamiast szukać sposobów na dotarcie z przesłaniem Chrystusa do jak największej liczby ludzi, często błądzimy, walcząc ze sobą nawzajem. I tak, ci bardziej konserwatywni i ortodoksyjni walą w liberałów, a ci oczywiście nie pozostają dłużni. I tak bez końca. Koło się zamyka. Sam już kilkukrotnie dowiedziałem się, że jestem "wewnętrznym wrogiem Kościoła".
Czy ma to jakikolwiek sens? Według mnie nie. Ale ja jestem żółtodziób, co ja tam wiem... Trudno mi jednak zaakceptować ten stan rzeczy. Co niedziela mówię przecież: Wierzę w powszechny i apostolski Kościół... Powszechny, czyli zróżnicowany, ale mimo to zjednoczony, idący w tym samym kierunku. Nijak mi to nie pasuje do tych wszystkich wewnętrznych potyczek. Ktoś powie, że tak było od początku chrześcijaństwa, że apostołowie się już spierali. Ale czy to, że jesteśmy niedoskonali, ma oznaczać, że mamy się poddać i powiedzieć sobie, że tak było, jest i będzie? Po moim trupie. "Wymagajcie od siebie, choćby inni od was nie wymagali".
Druga sprawa, to nasze nastawienie do "świata zewnętrznego", czyli do wszystkich tych, którzy z bardzo różnych powodów nie są członkami Kościoła, nie lubią nas lub wręcz są do nas wrogo usposobieni. Ja rozumiem, że jak na nas plują, to nie powinniśmy udawać, że pada, ale bardzo ważne jest to, jak reagujemy.
I, szczerze mówiąc, gdy widzę, jak coraz częściej atakiem odpowiadamy na atak, zaczynam rozumieć, dlaczego tak wielu ludzi ma problem z Kościołem. Zbyt rzadko pokazujemy piękno wiary, nadziei i miłości, a zbyt często popadamy w moralizatorski ton i ciskamy gromami. Mocno oddaliliśmy się od wskazań, które pozostawił nam nasz Nauczyciel: "jeśli cię ktoś uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi", "nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni". Ktoś powie, że dzisiejsze czasy potrzebują innych ewangelicznych wskazań. Ale może zamiast szukać wymówek, stańmy się radykalni. Ale nie względem inaczej myślących, ale wobec naszej grzeszności, braku pokory i niechęci do przyznania się do tego, że i my często oddalamy się od źródła.
Uważnie obserwuję to, co dzieje się wokół Szymona Hołowni od momentu, w którym zdecydował się odejść z "Newsweeka". Przyznam, że jestem pod wrażeniem. Po pierwsze tego, że zdecydował się pisać do tygodnika, któremu nie po drodze było z chrześcijańskimi wartościami. Ktoś przecież powinien starać się dotrzeć i do czytelników "Newsweeka", zarówno tych wierzących jak i niewierzących. Nie sztuka mówić do swoich przy pełnym aplauzie sali. Jestem także pod wrażeniem tego, że Hołownia postawił sobie pewne granice. Gdy zostały one przekroczone, nie wahał się powiedzieć: dość!
Jednak w tym wszystkim, moim zdaniem, najważniejsze jest to, co stało się potem. Gdy naczelny "Newsweeka", Tomasz Lis zaczął go publicznie chamsko obrażać, Hołownia nie odpowiedział mu tym samym, po prostu spokojnie i rzeczowo punktował nierzetelność w spornych materiałach opublikowanych przez tygodnik i przedstawiał swój punkt widzenia.
I na koniec fragment z wczorajszego wpisu na blogu Szymona Hołowni, który był impulsem do napisania tego tekstu.
"Z pogodnym zainteresowaniem obserwuję reakcję moich kolegów po piórze, z których ci z lewej - widząc, że ktoś we mnie wali, wykonali już obłędny taniec radości, ci z prawej milczą, spokojnie czekając aż się wykrwawię, będą mieli kłopot z głowy, załatwiony bez kosztów, nie swoimi rękoma. Nawet dla nich nie jest ważna sprawa, o którą i dla której się spieramy, istotniejsze jest to, że jestem 'nie ich'. Lekcję odebrałem i wyciągnę z niej wnioski. Utwierdziłem się w przekonaniu, że gdy w Radiu Maryja reklamowana jest książka z rozdziałem 'Hołownia atakuje Kościół i głosi rekolekcje', a lewaccy neofici zarzucają mi, że Kościoła ślepo bronię, to znak, że jestem dokładnie tam, gdzie chciałbym być. W miejscu, gdzie się rozmawia, z dala od tych co umieją tylko wrzeszczeć."
Nic dodać, nic ująć. Takiego podejścia do dziennikarstwa z całego serca życzę wszystkim katolickim publicystom. Uczmy się od Hołowni.
Piotr Żyłka - członek redakcji i publicysta DEON.pl, twórca Projektu faceBóg.
Skomentuj artykuł