Ustawy nie są najważniejsze
Czy spotkaliście kiedyś kogoś, kto odwrócił się od Boga przez jakąś ustawę? Naturalnie nie. Z drugiej strony czy nieustanne narzekanie na złe rozwiązania prawne kogokolwiek nawróciły? Nie sądzę. Przestańmy więc biadolić, bo zwyczajnie nie ma z tego żadnego pożytku.
Ja też uważam, że nowa ustawa o leczeniu niepłodności jest zła. A przede wszystkim, że wprowadzana tuż przed końcem kadencji sejmowej bez uzyskania szerszego porozumienia społeczno-politycznego stała się zwykłą grą wyborczą. Ale czy to jest powód ku temu, by temat ten stawał w centrum polskiego duszpasterstwa?
Krytykowanie to nie jest formacja
Esencją naszej wiary jest przemiana serca, nawrócenie ku dobremu Bogu. To tu - w duchowej przestrzeni wnętrza chrześcijanina - dzieją się rzeczy najważniejsze. Uchwalenie tej czy innej ustawy jest społecznie ważne, ale z punktu widzenia życia wiarą, drugorzędne.
Kościół od samego początku żył w napięciu z państwem. Chrześcijanie pierwszych wieków w ogóle nie zabiegali o korzystne dla nich prawa. Chcieli tylko możliwości wolnego wyznawania i praktykowania swojej wiary. My dziś w Polsce tę wolność mamy zagwarantowaną. Spójrzmy na prześladowanych chrześcijan w Syrii lub w arabskich krajach Afryki Północnej. To jest dopiero dramat. Znajmy więc proporcje, gdy oceniamy krajową rzeczywistość.
Oceniajmy, krytykujmy, przerzucajmy się argumentami - to też jest potrzebne. Ale nie zastępujmy gruntownej formacji katolickiej łatwymi gestami krytyki i oburzenia na tych czy innych polityków.
Złe prawo nie zwalnia z odpowiedzialności
Tym bardziej, że ta strategia zwyczajnie nie działa. W kwestii in vitro mieliśmy w ostatnich latach mnóstwo listów, oficjalnych stanowisk biskupów i Episkopatu, wypowiedzi medialnych czy też kazań. Każdy Polak od dawna dobrze wie, że Kościół jest przeciwko metodzie zapłodnienia pozaustrojowego.
Nie wpływa to jednak znacząco na opinie społeczeństwa. Jak wynika z ostatniego badania CBOS 76 procent ankietowanych opowiada się za dostępnością in vitro dla małżeństw. Co więcej nawet wśród osób biorących udział w praktykach religijnych raz w tygodniu ten wynik sięga aż 71 procent. Wniosek jest oczywisty. Dotychczasowe podejście nie daje efektów. To po co je kontynuować lub wręcz eskalować?
Szkoda, że CBOS nie zapytał badanych osób, czy w sytuacji bezpłodności sami zdecydowaliby się na in vitro. Ja bym się nie zdecydował. To jest tak naprawdę najważniejsze. Istnienie złego prawa nie sprawia automatycznie, że ludzie zaczynają źle postępować. Jest pokusa, owszem, ale decyzja i odpowiedzialność zawsze dotyczy konkretnego człowieka.
Kłaść solidne fundamenty
Dlatego wydaje mi się, że poświęcanie tak wiele energii i czasu na kolejne apele mówiące o in vitro przecież po raz setny to samo, to zwyczajne marnotrawstwo. To jest tak jak w tej biblijnej przypowieści o bogaczu i Łazarzu: "Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą" (por. Łk 16,19-31).
Sto razy lepiej zająć się gruntowną formacją, pracą u podstaw. Niedawno w rozmowie bliska osoba - dojrzała dziś chrześcijanka - zwierzyła mi się w ten sposób: jestem z rodziny katolików praktykujących, od zawsze chodziłam do kościoła, pilnie uważałam na katechezie, ale nikt nigdzie nie nauczył mnie rzeczy, które teraz uważam za najważniejsze: osobistej modlitwy (pacierz to nie to samo), rozważania Pisma Świętego, rozumnego uczestniczenia we Mszy św. oraz tego, że systematyczne poszerzanie wiedzy religijno-teologicznej sprzyja rozwojowi wiary.
To jest naturalnie indywidualne doświadczenie. Ale pokazuje, że wykształcenie tych najbardziej podstawowych elementów życia chrześcijańskiego kładzie fundament pod późniejsze decyzje. Człowiek o solidnym fundamencie nie musi się oglądać na żadne ustawy, by samodzielnie w oparciu o dostępne źródła ocenić moralność lub niemoralność jakiegoś czynu.
To tu powinna iść główna para kościelnego przepowiadania, bo przekonanie o tym, że polscy katolicy są już odpowiednio uformowani możemy włożyć między bajki. Jeśli gleba jest jałowa, to nawet najlepsze ziarno nie zakiełkuje. Tak jest właśnie z nauczeniem o in vitro: nie dociera do wiernych, bo fundamenty są zbyt liche. A nie da się zbudować piętra bez fundamentu.
Skomentuj artykuł