W godzinie śmierci...

W godzinie śmierci...
(fot. PAP/Tomasz Gzell)

Śmierć zawsze jest zaskoczeniem. Nawet w sytuacjach beznadziejnych nie bierze się jej pod uwagę i nierzadko wbrew logice nie dopuszcza się myśli, że może nadejść. Człowiek często boi się nawet wypowiedzieć to słowo, jakby magicznie miało ono otwierać drzwi „aniołowi śmierci”. Czy lęk, jaki odczuwamy na myśl o śmierci, może być wyrazem małej wiary lub braku nadziei na opiekę Bożą po drugiej stronie życia?

Zacznijmy od pewnego ćwiczenia. Spróbujmy przeprowadzić medytację-rozmyślanie o ostatnich chwilach swego życia.

DEON.PL POLECA


Robiąc to, spójrzmy na siebie, a dalej na ludzi, z którymi żyjemy, na codzienne sprawy, inwestycje, wszystko, co zaczęliśmy, a co wciąż jeszcze jest w trakcie realizacji.

Pomyślmy o tym wszystkim jako o sprawach, o które być może uda się zadbać „ostatnim rozporządzeniem”, ale których już nie uda nam się dokończyć. Na ludzi zaś, na naszych bliskich, popatrzmy jako na tych, z którymi musimy się rozstać, może nawet bez pożegnania. Przechodząc przez te punkty i podsumowując je, zwróćmy uwagę przede wszystkim na to, co czujemy.

Ale na tym nie koniec, idąc krok dalej, wyobraźmy sobie własny pogrzeb. Popatrzmy na trumnę, na obecnych wokół niej i postarajmy się zrozumieć, co w tym momencie czują wszyscy zgromadzeni na żałobnej ceremonii: ci, którzy przyszli z potrzeby serca, jak i ci, którzy znaleźli się tam, bo tak wypadało.

W końcu wyobraźmy sobie także nasz świat, ale już bez nas: wszystko jakoś wraca do normy, ale nas już nie ma. Podobnie jak w dwóch poprzednich punktach zwróćmy uwagę na to, co czujemy. Tym razem jednak zastanówmy się także i postarajmy się odpowiedzieć sobie na dwa pytania: Czy wyobrażamy sobie ten świat bez naszej obecności? Czy potrafimy sobie wyobrazić nasze życie z Bogiem?

 

Jeśli przyjrzeć się bliżej temu, co określa się jako „strach przed śmiercią”, to widzimy, że po wyeliminowaniu małego procentu lęku przed niewiadomym – co w przypadku wierzących łagodzone jest przez wiarę – pozostaje nie strach, ale żal za tym, co właśnie przemija. I tego wymiaru dotyczy cały problem.

Śmierć zawsze jest zaskoczeniem. Nawet w sytuacjach beznadziejnych nie bierze się jej pod uwagę i nierzadko wbrew logice nie dopuszcza się myśli, że może nadejść. Człowiek często boi się nawet wypowiedzieć to słowo, jakby magicznie miało ono otwierać drzwi „aniołowi śmierci”, a jeszcze bardziej jakby wypowiedzenie go świadczyło o rezygnacji z walki o życie. Stąd też, może nieco egoistycznie, nawet gdy dla kogoś przedłużanie życia jest ewidentnym potęgowaniem jego cierpienia, to i tak wolimy modlić się o jego zdrowie niż o łagodną, Bożą śmierć.

A jeśli już tej ostatniej nie da się pominąć, to w związku z tym wypracowano całe mnóstwo pojęć zastępczych, eufemizmów, dzięki którym można niejako zatrzymać czas i nie myśleć o najgorszym. Zdając sobie sprawę z lęku, jaki może budzić sam moment przejścia z tego świata do wieczności, Kościół podarował wiernym całą gamę pomocy, zarówno duchowych, jak i zewnętrznych, które mają na celu oswojenie z tą smutną rzeczywistością zarówno tych, którzy odchodzą, jak i tych, którzy pozostają.

A gdy się to już wydarzy?

Wszystkim w takiej chwili towarzyszy żal za czymś, co się skończyło, bo świat bez każdego człowieka nie jest już tym samym światem, którym był wcześniej – a im więcej osób zginęło, tym większy brak na świecie. Trudno jest się pogodzić z tą zmianą perspektywy. Trudno jest w pewnym sensie wyobrazić sobie, jak wszystko się ułoży i jak będzie wyglądało życie w nowym układzie, w którym zabrakło tego ważnego ogniwa albo całego łańcucha istnień. Do tego dochodzi niepewność – oparta na najszlachetniejszej miłości – czy temu, kto zmarł, będzie teraz dobrze? Czy dobrze się do śmierci przygotował?

Ale także i to ma dwa oblicza, bo ten sam niepokój dotyczy jednakowo życia rodziny i przyjaciół, zwłaszcza jeśli od umierającego doświadczali wiele dobra. To zatem nie strach, ale żal jest wszechobecnym uczuciem, który wszystko inne spycha na dalszy plan, tworzy specyficzną atmosferę i narzuca zupełnie inną perspektywę myślenia. A ponieważ żal związany jest z najgłębszymi emocjami, stąd ma on siłę opanować i niejako sparaliżować wszystkie inne płaszczyzny, nie wyłączając świętych obszarów życia religijnego wraz z opartym na wierze przekonaniem, że jeśli ktoś umiera, jego „życie zmienia się, ale się nie kończy”.

Nie można mówić więc, że strach przed śmiercią albo żal po tych, którzy odeszli, jest wyrazem słabej wiary i małej nadziei – jest raczej zwykłym, ludzkim uczuciem i lękiem: jaki będzie ten świat? Warto jednak, aby i takie chwile przeżywać w sposób jak najbardziej dojrzały. Pomaga w tym właśnie pamięć o perspektywie religijnej całego tego dramatycznego wydarzenia. Wówczas nawet ból, tak nieodłączny od wydarzenia śmierci, będzie łatwiej znieść. A kiedy stanie się wobec konieczności opuszczenia tego świata, wówczas żal za tym, co było, nie będzie większy od ciekawości tego, co przed nami: od ciekawości rzeczy Bożych.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

W godzinie śmierci...
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.