W odpowiedzi na list pierwszej Polki poczętej in vitro
Portal gazeta.pl opublikował list Agnieszki Ziółkowskiej, w którym krytykuje ona stanowisko Kościoła w kwestii zapłodnienia in vitro.
Znajdujemy tam następujący fragment:
"Nie, in vitro nie jest wyrafinowaną aborcją (oraz nie, w Polsce nie prowadzi się aborcji selektywnej), nie, dzieci z in vitro nie są upośledzone ani nie mają wad rozwojowych z powodu sposobu poczęcia, i nie, nie mają specjalnych bruzd dotykowych na czołach... I nie, dzieci z in vitro nie są poczęte w sposób niegodny, nie, in vitro nie jest "procedurą znaną w hodowli roślin i zwierząt", a dzieci w ten sposób poczęte nie są "wyprodukowywane" i nie są dziećmi Frankensteina. Po takich nadużyciach i stosowaniu degradującego, piętnującego języka późniejsze tłumaczenie rzecznika KEP, że Kościół kocha wszystkie dzieci, w żaden sposób nie załatwia sprawy." (pisownia oryginalna)
Chciałabym teraz na spokojnie odnieść się do podanych tu argumentów.
"Nie, in vitro nie jest wyrafinowaną aborcją"
To prawda, od aborcji, czyli wymuszonego poronienia różni się tym, że sama procedura in vitro obejmuje jedynie stymulację hormonalną, pobranie gamet od obojga dawców, poczęcie poza organizmem przyszłej matki, a następnie podanie zarodków do macicy. O powodzeniu zabiegu mówimy wtedy, kiedy dojdzie do zagnieżdżenia zarodka/zarodków. Skoro przebieg procedury zakłada implantację, a nie usunięcie zagnieżdżonego zarodka, nie ma poronienia.
Z tym, że istnieje pewne podobieństwo do procedury aborcyjnej: i tu, i tu giną ludzkie istnienia. Specjalnie piszę: ludzkie, ponieważ żaden biolog nie zaneguje faktu, że zarodek jest już człowiekiem. W początkowej fazie rozwoju, ale człowiekiem. Toczy się spór o jego status osobowy, ale człowieczeństwa negować się nie da. Wyraz temu podejściu dał dwa lata temu Trybunał Europejski w wyroku w sprawie Brustle vs Greenpeace, kiedy zabronił patentowania wynalazków, które bazowałyby na wykorzystaniu ludzkich embrionów, określając je wyraźnie jako "ciało ludzkie".
"Nie, w Polsce nie prowadzi się aborcji selektywnej"
To mocna teza i budzi ona we mnie dwa pytania: skąd ta pewność (bo oficjalnych danych na ten temat brak w literaturze, a kliniki in vitro nie są zobowiązane do składania tego typu raportów) oraz: czy fakt, że w Polsce nie dokonuje się (podobno) aborcji selektywnej, zmienia jakoś to, że selekcja zarodków, które już "przyjęły się" w łonie matki, jest przyjęta w ramach procedury in vitro? Ponieważ zmniejsza ryzyko powikłań związanych z ciążą mnogą, która częściej występuje w przypadku poczęć za pomocą ART? I to dochodzimy do tematu zagrożeń zdrowotnych powiązanych z tą procedurą.
"Dzieci z in vitro nie są upośledzone ani nie mają wad rozwojowych z powodu sposobu poczęcia (…) nie mają specjalnych bruzd dotykowych na czołach…"
To prawda, dzieci z in vitro nie mają, a MIEWAJĄ wady rozwojowe związane ze sposobem poczęcia i MIEWAJĄ wspomniane bruzdy. Klasycznym już przykładem wady typowej dla dzieci poczętych in vitro jest nowotwór oka - siatkówczak, który jest uwarunkowany genetycznie, a w przypadku in vitro pojawia się on również u dzieci pochodzących od par, w których żaden z rodziców nie jest nosicielem genu tego nowotworu. Występuje on ok. 10 razy częściej u dzieci poczętych w laboratorium niż poczętych naturalnie.
Ponadto genetycy wskazują na zmiany epigenetyczne w genomie dzieci z ART, które mogą się ujawnić dopiero w 2 - 3 pokoleniu. Ryzyko to uznano za na tyle istotne zdrowotnie dla całego społeczeństwa, że w USA zastanawiano się nad wprowadzeniem obowiązku wpisywania do książeczki dziecka odpowiedniej adnotacji, jeśli było poczęte w in vitro. Postulat ten wysunęli lekarze, nie księża.
Szerzej na ten temat można przeczytać w wywiadzie z prof. Stanisławem Cebratem, genetykiem z Uniwersytetu Wrocławskiego.
"Dzieci z in vitro nie są poczęte w sposób niegodny"
Rodzice są traktowani jako dawcy gamet, dziecko przez pierwsze dni jest hodowane jak preparat biologiczny w środowisku, które nie do końca pokrywa się pod względem warunków ze środowiskiem naturalnym, jeśli nie odpowiada wzorcowi, który laborant uznaje za właściwy, trafia do zlewu.
Ciąży nie musi nosić matka biologiczna, a jeśli się okaże, że dziecko nie spełnia oczekiwań rodziców, może zostać zabite (w Polsce jest to niemożliwe ze względu na obwarowania prawne, ale zawsze można wyjechać za którąś z granic i tam to załatwić). W USA ostatnio głośna była sprawa surogatki, która uznała, że jednak urodzi upośledzone dziecko obcej pary i w tym celu musiała uciekać do innego stanu, gdzie biologiczni rodzice dziecka nie mogli jej zmusić do aborcji.
Zarodki są selekcjonowane, coraz częściej także pod względem nie tyle zdrowotnym, co np. płci (Indie, rodziny muzułmańskich imigrantów w USA i Europie). Rozwój in vitro doprowadził do rozwoju "farm surogatek" w takich krajach jak Indie, w których kobiety są traktowane jak brzuchy do wynajęcia.
To wszystko nie odbiera dzieciom poczętym w ten sposób ich ludzkiej godności, ale jej uwłacza. Właśnie przez to, że w ART poczęcie to biotechnologiczny proces produkcyjny i to, że dziecko zaczyna być traktowane jak produkt.
"In vitro nie jest ‘procedurą znaną w hodowli roślin i zwierząt’"
W tym przypadku pani Ziółkowska wykazuje sporą nieznajomość zarówno historii procedury in vitro, jak i współczesnego jej oblicza.
Pierwszy udany zabieg in vitro wykonano w połowie lat 50-tych u królika. Zarówno Robert G. Edwards (noblista, dzięki niemu urodziło się pierwsze dziecko z IVF, Louise Brown), jak i Jaques Testart (dzięki niemu urodziło się pierwsze dziecko z IVF we Francji) byli z wykształcenia specjalistami od rozrodu zwierząt. Pionierskość ich dokonań polegała na tym, że przenieśli metodę stosowaną (obecnie coraz rzadziej) w specjalistycznej hodowli bydła do medycyny ludzkiego rozrodu. Co do stosowania IVF w hodowli roślin, polecam wrzucenie w wyszukiwarkę hasła: "IVF plants".
ART trafiły do medycyny z zootechniki i do tej pory w wielu polskich klinikach IVF pracują specjaliści z tej dziedziny, ponieważ mają większe doświadczenie w zakresie hodowli embrionów niż lekarze (w tym przypadku też polecam wrzucenie odpowiedniego hasła do wyszukiwarki).
Ciekawe za to jest, że w haśle Wikipedii dotyczącym historii ART nie ma ani słowa o tym etapie rozwoju metody. Widocznie ta wiedza jest z jakichś powodów niewygodna.
"Dzieci w ten sposób poczęte nie są "wyprodukowywane" i nie są dziećmi Frankensteina"
Tu potrzebne byłoby zdefiniowanie przymiotnika mówiącego o produkcji - dla mnie to, jak wygląda procedura IVF, jest formą produkowania zarodków: w dużej liczbie, odpowiedniej jakości, tak, by odnieść sukces w postaci uzyskanej ciąży. Liczy się efekt, a to, co przy poczęciu naturalnym jest naturalnie zachodzącym procesem fizjologicznym, tutaj staje się ciągiem działań biotechnologicznych.
Co do ostatniego zdania zgadzam się w pełni - dzieci poczęte dzięki ART nie są dziećmi Frankensteina. I nawet jeśli zdanie takie padło z ust osoby duchownej/katolickiego publicysty/katolickiego komentatora, nie jest zgodne ze stanowiskiem Kościoła.
Parę słów o refundacji
Na koniec chcę się jeszcze odnieść do postulatu refundacji in vitro z budżetu państwa. Pomijając fakt, że brak pieniędzy na o wiele bardziej naglące przypadki (jak chemioterapia dla chorych na raka czy rehabilitacja dla osób chorych na SM), to warto zwrócić uwagę na co innego.
Większość ciąż z ART należy do grupy tzw. ciąż podwyższonego ryzyka, a także często kończy się cesarskim cięciem. Dofinansowanie in vitro może wywołać odpływ pieniędzy z takich instytucji jak chociażby wciąż niedoinwestowane Centrum Zdrowia Matki i Dziecka. A to między innymi tam trafiają kobiety po IVF zagrożone poronieniem. Dofinansowanie IVF może oznaczać także znaczne ograniczenie refundacji cesarskich cięć.
Tym samym, dopłacając do procedury sztucznego zapłodnienia, możemy doprowadzić do tego, że nie będzie z czego podtrzymywać uzyskanych w ten sposób ciąż, ani pomóc w ich rozwiązaniu. A to z kolei oznacza, że, owszem, kliniki in vitro odnotują kolejne sukcesy w postaci uzyskanych ciąż, ale rodzice nie otrzymają szansy ucieszenia się swoim żywym dzieckiem. A przecież z ich punktu widzenia dopiero to jest sukcesem.
Skomentuj artykuł