Szymon Hołownia i znikające centrum
Nie zazdroszczę Szymonowi Hołowni. Nielubiany przez Episkopat, ledwie tolerowany przez mainstream, był jak żywcem wyjęty z piosenki Hey.
Sposób, w jaki został potraktowany przez redakcję "Newsweeka" oraz "Wprost", w dużej mierze dotyczy jednak każdego katolika, który zdecyduje się wyjść na ideologiczne barykady. Jak pokazuje casus Hołowni, prędzej czy później każdy, kto otwarcie podważa "mądrość etapu" (nieważne jak dobrze ubrany, z jakim tabletem i gdzie pijący kawę) stanie się "za szczeciński dla Warszawy, zbyt warszawski dla Szczecina". Na naszych oczach padają ostatnie bastiony, które chociaż markowały istnienie pluralizmu światopoglądowego w Polsce. Od dzisiaj już oficjalnie żyjemy w kraju talibów i racjonalistów, fanatyków i apostołów tolerancji, Magdaleny Środy i ojca Rydzyka. Jednym słowem:
Witajcie w świecie bez centrum
Ktoś powie - przesada, przecież nie jest tak źle. Katolikom nadal pozostaje Telewizja Trwam, niedługo rusza prawicowa TV Republika. "Gość Niedzielny" prowadzi na liście sprzedaży tygodników, a przecież jest jeszcze "Niedziela", "Fronda", "Nasz Dziennik" i cała masa miesięczników, kwartalników, etc. Niby prawda, ale myśl ta, z pozoru neutralna, w rzeczywistości zawiera przesłankę, na która nie można się godzić. Jesteś katolikiem? Zejdź nam z oczu i pisz tam, gdzie twoje miejsce, kiś się w swoim sosie, nie zawłaszczaj masowej wyobraźni, która należy do nas. I nie są to moje wymysły, cała masa podobnego bełkotu zalała przeróżne forma internetowe. "Dobrze, jednego taliba mniej". "Niech sobie pisze do periodyków katolickich, tam jego miejsce".
Nawet redakcja branżowego "Press" z lekką ironią skomentowała tę zabawną przecież sytuację, w której bez konsultacji z autorem wywala się jego felieton, aby napisać swój, mieszający go z błotem. "Szymon Hołownia zapowiada, że nie będzie już publikował w mainstreamowych mediach. Wcześniej twierdził, że nie powróci do "Mam talent!", więc jego czytelnicy mogą spać spokojnie. Miłego dnia, redakcja" - głosił wpis na Facebooku. Kupa śmiechu, prawda? W końcu co dziwnego w tym, że wydawca zwraca się telefonicznie do felietonisty, jak do gimnazjalisty przyłapanego na bazgraniu po murach? Nie piszesz po linii pisma, droga wolna. Jeśli "Wprost" twierdzi, że in vitro to "metoda leczenia bezpłodności, aprobowana przez autorytety na całym świecie", to niech spada na szczaw i mirabelki dla każdego, który odważy się polemizować z rzeczoną tezą.
Dokładnie na to - spokojną polemikę - zdobył się Szymon Hołownia w słynnym, opublikowanym jedynie w internecie felietonie. Okazuje się jednak, że już nawet samo zadanie pytania o zasadność refundacji zabiegu, wobec o wiele bardziej palących problemów, rozmija się ze stanowiskiem redakcji. Nieważne, że Hołownia nie potępił wszystkiego w czambuł i napisał o zrozumieniu rodzin, które decydują się na taki krok. Tertium non datur, albo jesteś pro, albo nie ma cię wcale.
Ambasador na wygnaniu
Zadanie, jakie postawił sobie Hołownia, było ambitne. Mówić językiem popkultury do tych, którzy nie znają Kościoła. Być ambasadorem Ewangelii tam, gdzie najdłuższa przyswajalną formą wypowiedzi jest 140 znaków na Twitterze. Niestety, decyzja o jego "zejściu do niszy", to również wina nas - katolików. Kiedy Hołownia robił świetną telewizję o religii, która nie puszczała jedynie maślanych paradokumentów o świętych, ale i dobrą publicystykę gadano, że to za bardzo przypomina TVN. Kiedy wychodził z Prokopem prowadzić "Mam talent!", szeptano - "sprzedał się". Nie chcieliśmy naszego człowieka w jaskini lwa i w sercu Babilonu, to go nie mamy. Co to znaczy dla debaty publicznej i mediów, nie muszę chyba tłumaczyć. Najgorsza rzeczą jednak, jaką możemy teraz zrobić, to unieść się honorem i machnąć na wszystko ręką. Może dopiero sytuacje takie jak ta, pomogą nam zrozumieć prawdziwą rolę chrześcijanina w świecie. Jeśli sam Chrystus wychodził do mainstreamu jadając z celnikami i rozgrzeszając prostytutki - nie wolno nam schodzić do getta. Każdego utraconego Hołownie, powinniśmy zastąpić dwoma kolejnymi. I tak do skutku. W końcu "lekarza potrzebują nie zdrowi, ale ci, którzy się źle mają". A skoro świat ma się bardzo źle, tym więcej pracy dla nas.
Skomentuj artykuł