Watykańska geopolityka papieża Franciszka
Geopolityczna perspektywa Franciszka jest odmienna od tej, jaka dominuje w Polsce. Bez próby jej przedstawienia nie można zrozumieć (co nie znaczy zaakceptować) polityki prowadzonej obecnie przez Watykan.
Historia zdecydowanie nie dobiegła końca. W Kazachstanie rozruchy, które uspokoić może - wszystko na to wskazuje - tylko Rosja i jej współpracownicy. Ta sama Rosja jednak grozi Ukrainie rozpoczęciem wojny na szeroką skalę. Na Bliskim Wschodzie można powiedzieć bez zmian - jest coraz gorzej - a wycofanie Stanów Zjednoczonych z Afganistanu pokazuje fiasko wieloletniej polityki Zachodu w tym rejonie świata. Jeśli dodać do tego zapowiedzi Chin dotyczące Tajwanu, a także wojnę w Etiopii - to i tak obraz nie będzie nawet w części pełny. Jedno można jednak powiedzieć bez ryzyka błędu: świat się zmienia w tempie błyskawicznym.
Stolica Apostolska zaś - co też nie jest zaskoczeniem - w procesach politycznych uczestniczy, wskazując własne priorytety i ukazując bliski jej model polityki. I mowa nie tylko o słowach (to bowiem tylko jeden z elementów) czy ich braku, ale i o działaniach, które nie zawsze są - jak to niestety bywa z polityką czy dyplomacją - ze słowami zgodne. O czym mowa? Choćby o orędziu Urbi et Orbi, w którym pośród wielu narodów pogrążonych w konfliktach i kryzysach Birmy, Etiopii i całej Afryki Północnej, Sudanu i Sudanu Południowego, a także modlitwy za Ukrainę, zabrakło choćby wzmianki o Białorusi, gdzie trwają regularne prześladowania obywateli. Zaskakiwać może także polityka Watykanu wobec Rosji. I chodzi nie tylko o słynną moskiewską „wypowiedź” arcybiskupa Paula Gallaghera, sekretarza ds. Relacji z państwami Stolicy Apostolskiej, ale także o to, że jedynym przywódcą światowym, z którym Franciszek rozmawiał w swoje urodziny był Władimir Putin. Jest to tym bardziej zaskakujące, że papież przyjaźni się z ukraińskimi grekokatolikami i chętnie powołuje się na relację z patriarchą Konstantynopola Bartłomiejem, który jak mało kto jest świadom zaangażowania Rosji w niszczenie niezależności prawosławnych nie podporządkowujących się rosyjskiej myśli imperialnej. Papież, i tego też nie sposób pominąć, dogaduje się - często ponad głowami chińskich katolików - z komunistycznymi władzami, i to niekiedy kosztem tego Kościoła milczenia.
Skąd taka polityka? Jak ją rozumieć? Odpowiedzi trzeba szukać zarówno w powrocie do tradycyjnego watykańskiego status quo, w szczególnych interesach Kościoła, ale i w osobistym doświadczeniu i osobistej wizji samego Franciszka. Jako Latynos na politykę amerykańską - i to nie tylko prowadzoną przez Donalda Trumpa, ale - choć w mniejszym stopniu prowadzoną przez Joe Bidena - spogląda on z dużym dystansem. Jest ona dla niech raczej narzędziem zniewalania i podporządkowywania jednej wizji neoliberalnej niż gwarantem spokoju. Wizję tę wzmacnia fakt, że neokonserwatywna wizja wprowadzenia demokracji na Bliskim Wschodzie nie tylko nie wypaliła, ale też zdecydowanie - o czym mówią nie tylko katoliccy hierarchowie z tych krajów - pogorszyła sytuację chrześcijan. Świat wielobiegunowy, porozumienie także z dyktatorami (którzy z perspektywy chrześcijan gwarantowali bezpieczeństwo, którego nie byli w stanie zagwarantować politycy Zachodu), a także próba dialogu z islamem postrzegane jest jako droga obecnej polityki Kościoła. Chiny (mimo świadomości traktowania przez nich chrześcijan), Rosja czy kraje arabskie pozwalają niekiedy skuteczniej osiągać cele dyplomacji watykańskiej (choćby chronić misjonarzy czy negocjować z terrorystami), niż jednostronne opowiedzenie się po stronie państw zachodnich. Centrum życia Kościoła, i tego także trzeba być świadomym, znajduje się już w Afryce i Azji, a nie w Europie, co sprawia, że i geopolityka musi być prowadzona odmiennymi środkami.
Watykan - to dla odmiany element mniej polityczny, a bardziej eklezjalny - próbuje też prowadzić do zbliżenia z prawosławnymi, do wizyty papieża w Rosji - a to wymaga ustępstw, a niekiedy przemilczania tematów niewygodnych. Odrębną sprawą jest pytanie, czy w ten sposób można rzeczywiście w tej sprawie cokolwiek osiągnąć. Rosyjska Cerkiew Prawosławna - czego smutnym dowodem jest budowanie alternatywnych wobec patriarchatu Aleksandrii struktur cerkiewnych w Afryce - jest tylko narzędziem w rękach imperialnej polityki Putina, a on sam zdaje się przygotowywać już do sukcesji. Istotnym więc pytaniem pozostaje, czy rzeczywiście w interesie - przede wszystkim długoterminowym - jest ignorowanie sytuacji na Białorusi czy milczenie w sprawach, które są niewygodne dla Rosji? Jak się wydaje nie jest to dobra strategia, ale wzmacniana jest ona typowym dla kurii rzymskiej włoskim myśleniem politycznym, a także… świadomością, że świat zmienia się na tyle szybko, że aby rzeczywiście móc odgrywać rolę w polityce światowej, trzeba nauczyć się grać na wielu fortepianach.
Dyplomacja i polityka - i to też trzeba powiedzieć jasno - niekoniecznie pozostaje spójna z deklaracjami, z nauczaniem społecznym Kościoła, a tak długo, jak Watykan pozostaje państwem i uczestniczy w grze międzynarodowej - tak długo będzie on zmuszony prowadzić grę polityczną na zasadach świata, a niekoniecznie Ewangelii. Można nad tym ubolewać, ale tak było od zawsze.
Skomentuj artykuł