Wspólnota, która włącza i przyjmuje, a nie wyklucza
W katolickim świecie nie cichnie burza spowodowana przez notę doktrynalną Dykasterii Nauki Wiary „Fiducia supplicans”, która dopuszcza błogosławieństwa dla par w sytuacjach nieregularnych i jednopłciowych. W wielu miejscach do boju ruszyli strażnicy katolickiej ortodoksji grzmiąc, że oto papież Franciszek zmienił nauczanie Kościoła, dopuszcza błogosławienie grzeszników i w związku z tym za moment dojdzie do rozłamu Kościoła.
Burza ta, jako żywo, przypomina tę z wiosny 2016 roku, gdy papież promulgował adhortację apostolską „Amoris laetitia”, w której zezwolił na to, by osobom, które żyją w związkach niesakramentalnych i nie mogą zawrzeć sakramentu małżeństwa, pod pewnymi warunkami, można było udzielić komunii. Zarówno dziś, jak i w 2016 roku, wyraźnie zaznaczano, że nie ma mowy o zmianie tradycyjnego nauczania na temat rodziny i małżeństwa, a nowe regulacje są wynikiem pogłębionej refleksji, doprecyzowaniem istniejących przepisów i otwarciem się na drugiego człowieka. W obu dokumentach wyraźnie stoi przy tym napisane, że ewentualne dopuszczenie rozwodników do komunii, jak i udzielenie parom homoseksualnym błogosławieństwa ma być poprzedzone rozeznaniem, i w żadnym razie nie można dopuścić do zgorszenia.
Od ogłoszenia „Amoris laetitia” minie za moment osiem lat. Miliony osób, które nie mogły wcześniej przyjmować komunii, dziś ją przyjmuje. Kościół nie rozpadł się. Nie było żadnej schizmy. Wygląda zatem na to, że wczytano się dogłębnie w tekst adhortacji i uznano, że kluczem są trzy słowa: rozeznawanie, towarzyszenie i sumienie. W gruncie rzeczy idzie właśnie o to. Rolą Kościoła jest towarzyszenie człowiekowi. W każdej chwili jego życia. Nawet wtedy, gdy upodlony przez grzech leży w błocie.
Idealnie oddaje to fragment ostatniego kanonu Kodeksu Prawa Kanonicznego, w którym zapisano, że zbawienie dusz, zawsze musi być w Kościele najwyższym nakazem. Kościół ma pomagać, dawać wskazówki, ale ostateczną decyzję i tak podejmujemy w sumieniu sami. Rozeznawanie zatem, w towarzystwie doświadczonego duszpasterza mojej, zawsze konkretnej i indywidualnej sytuacji, może podjąć w podjęciu odpowiedniej decyzji. A to czy ona była dobra, czy zła wyjdzie na końcu czasów.
Strażnicy ortodoksji chcieliby, żeby było jasno i czytelnie. To wolno ci zrobić, a tamtego nie. Koniec. Kropka. Za ten grzech taka i taka pokuta, a za tamten inna. Dwadzieścia lat, trzydzieści, do końca życia. Według schematu. Jak w Kościele pierwszych wieków. Pokutnicy klęczący, słuchający, płaczący...
Rodziców, którzy wydali córkę za mąż za wyznawcę innej wiary, synod w Elwirze (306 r.) nakazywał na pięć lat pozbawić komunii. A jeśli wydaliby ją za pogańskiego kapłana pokuta miała być dożywotnia. Takiego Kościoła oczekujemy? Surowego i nieprzejednanego? Pomijam, że z takiego Kościoła ludzie odchodziliby całymi tabunami, ale też w innym spojrzeniu na sytuację życiową danej osoby i pozwolenie mu na to, co do tej pory było zabraniane, nie idzie przecież o to, by wypełniać pustoszejące Kościoły parami rozwodników czy homoseksualistów.
Chodzi o to, by Kościół nie był wspólnotą wyłączającą, lecz włączającą. Czekającą na każdego człowieka i pomagającemu mu w rozeznaniu jego własnej sytuacji. W niektórych momentach tylko błogosławiącego, w innych także udzielającego sakramentu. Warto przy tym zauważyć, że istotną rolę odgrywa przy tym sformułowanie, by unikać zgorszenia. Kościół zdaje sobie bowiem sprawę z tego, że nie wszystko może być właściwie zrozumiałe, że może powodować opór i zgorszenie. Dlatego daje wskazówkę: unikajcie zgorszenia. To forma troski o pozostałą cześć wspólnoty.
Mogę się w moich rozważaniach rzecz jasna mylić, ale wydaje mi się, że takie podejście jest na wskroś ewangeliczne. Chrystus przecież mówił: Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię (Mt 11, 28). Możemy się sprzeczać o jaki trud i obciążenia chodziło niemniej nie odrzucał, a przyjmował.
Skomentuj artykuł