Wyobraźnia miłosierdzia potrzebna od zaraz
W szkole podstawowej numer 3 w Gryficach (woj. zachodniopomorskie) część dzieci jadło obiady na zwykłych ceramicznych talerzach, a pozostałe - z plastikowych jednorazówek. Skąd ten podział? "Plastik" jest dla dzieci którym posiłki, za pośrednictwem firmy cateringowej, funduje/opłaca Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. Co interesujące, to "lepsze" dzieci pierwsze zauważyły co się dzieje i opowiedziały o tym rodzicom, którzy sprawę nagłośnili.
Problem: niedożywienie
Warto przyjrzeć się szerzej temu zagadnieniu, gdyż podobne sytuacje zdarzają się częściej, w skali całego kraju. W połowie grudnia tego roku ukazał się raport organizacji GRAPE pod wymownym tytułem "System który nie działa" - analiza realizacji programu dożywiania dzieci w Polsce. Wynika z niego, że rocznie w Polsce wydajemy blisko 800 milionów złotych na dożywianie dzieci. Z programu korzysta około 700 tys. osób rocznie, czyli 13 proc. młodych Polek i Polaków między 6 a 18 rokiem życia.
A jednak, jak się okazuje, ponad 55 proc. z 1200 polskich szkół, zbadanych w ramach przygotowywania raportu, nie radzi sobie z zapobieganiem niedożywieniu dzieci. Nie zawsze jest to wina dyrekcji, gdyż jak zauważają autorzy raportu, "nawet dobre intencje dyrektorów placówek mogły kiedyś rozbić się o skostniałą strukturę pomocy społecznej, co sprawia, że albo rzeczywiście nie mają oni możliwości dożywiania dzieci w szkole natychmiast, albo po prostu o niej nie wiedzą".
Klikaliście w "Pajacyka"?
Nie tak rzadko problemem są bardzo sztywne kryteria publiczne przyznawania jednego i jedynego ciepłego posiłku dziennie (tak, dla nie tak małej liczby dzieci w Polsce szansa na obiad w szkole to równocześnie jedyna szansa na normalny ciepły posiłek w ciągu dnia!). To właśnie dlatego jeszcze w latach 90. XX w. powstał program "Pajacyk" Polskiej Akcji Humanitarnej (zapewne wielu z czytelników tego felietonu swego czasu "klikało w pajacyka"), który wspierał i wspiera dzieci, jakie z różnych przyczyn (i przecież nie ze swojej winy) "wypadły poza system" publicznego dożywiania. Program ten przez siedemnaście lat objął ponad 62 tys. dzieci. Niektóre korzystały z niego przez semestr, inne tylko przez wakacje, a część przez dwanaście lat nauki.
Oprócz nadmiernego formalizmu państwowych programów wsparcia problemem są niewiedza i/lub obojętność dyrekcji wielu szkół. Dyrektorzy i psychologowie szkolni nie wiedzą, że mają u siebie niedożywione dzieci, nie wiedzą, że mogą przy odrobienie starania skorzystać z pomocy prywatnych instytucji pomocowych. Zdarzają się i gorsze sytuacje. Niekiedy niedożywienie wśród dzieci jest ignorowane czy lekceważone - dzieci stają się "współodpowiedzialne" za sytuację życiową/sposób życia swoich rodziców czy rodzica. Tak działa stygmatyzacja, na którą najlepszym lekarstwem są wiedza o istocie wielu problemów i choć odrobina współczucia i empatii.
Dzieci nie są winne!
W mocnych słowach piszą o tych sprawach autorzy wspominanego przeze mnie dokumentu: "tak, problem niedożywienia - nie tylko w Polsce - może być związany z dysfunkcjami w rodzinie, w tym z uzależnieniami, bezradnością, bezrobociem i roszczeniowością. Tylko czy naprawdę są to powody, dla których dziecko nie może dostawać w szkole obiadów? Podobnie z powodu sztywnych kryteriów rządowym programem dożywiania nie zostanie objęte np. dziecko, którego rodzice z przyczyn losowych - takich jak wypadek lub ciężka choroba - trafili do szpitala po miesiącu przyznawania świadczenia".
Na potrzeby tego felietonu o komentarz do problemów związanych ze stygmatyzacją i dysfunkcjami programów dożywiania dzieci poprosiłem Rafała Bakalarczyka, badacza polityki społecznej z Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego. Zwraca on uwagę, że podziały ze względu na status społeczno-ekonomiczny boleśnie dotyka w naszych czasach także dzieci szkolne: nie tylko na lekcjach, ale na przerwie między zajęciami, na szkolnej stołówce. Najczęstszymi przykładami dyskryminacji dzieci ubogich i/albo niedożywionych są choćby oferowanie gorszych posiłków dzieciom dożywianym (np. jednodaniowych) i pozostałym, serwowanie im posiłków w osobnych porach czy w innych częściach szkolnej stołówki.
Bakalarczyk wskazuje także na inny problem: "bywa, że część dzieci niedożywionych nie zgłasza swoich potrzeb i przez to zostaje bez pomocy w obawie przed stygmatyzacją. Choć ostatnia dekada przyniosła ilościowy rozwój publicznych programów dożywiania uczniów, cały czas wyzwaniem jest jakość pomagania, by nie groziło upokorzeniem adresatów wsparcia". Badacz mówi wprost: dzieci, które korzystają z pomocy szkół, mają swoją godność, którą należy uszanować!
Wyobraźnia miłosierdzia, miłosierdzie wyobraźni
Wyobraźnia miłosierdzia, o której tak wiele nauczał Jan Paweł II, wymaga i tego, by z szacunkiem podchodzić do tych, którym się pomaga. Papież Franciszek niejednokrotnie mówił o tym, że miłosierdzie wobec słabszych wymaga uznania ich godności, traktowania po partnersku, bez uprzedzeń (czyli traktowania ich tak jak innych otaczających nas ludzi, z którymi mamy codzienne relacje). Przecież tak też chcielibyśmy być traktowani przez innych w trudniejszych dla nas życiowych sytuacjach. Szczególnie wobec uboższych i/lub niedożywionych dzieci grozi nam pokusa, by poddać je stygmatyzacji - są jeszcze bardziej bezbronne niż dorośli. Niestety, taka lekcja "bycia gorszym" może je dodatkowo naznaczyć na całe życie.
Sądzę, że wielu dyrektorów szkół to świetni ludzie, którzy naprawdę chcą się zatroszczyć o dzieciaki, ale rutyna i formułki robią swoje. Nie ma sensu ich piętnować, ale warto wskazywać na nieuświadomione może niekiedy objawy stygmatyzacji. To wielka sztuka - pomagać, a równocześnie nie tworzyć zbędnych barier i otoczki związanej z naznaczaniem uboższych od siebie jakimś nieprzyjemnym piętnem.
Skomentuj artykuł