Za horyzont
Załóżmy, że faktycznie toczymy wojnę. Co prawda, Pan Jezus kazał Piotrowi schować miecz do pochwy i tłumaczył Piłatowi, że królestwo Jego nie jest z tego świata, dlatego Jego słudzy nie biją się, aby Go ochronić przed wydaniem na ukrzyżowanie. Co prawda, idea ecclesia militans nie wszystkim przypada do gustu i niektórzy chętnie przypominają Jezusowe słowa "...bo wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną". Ale mimo to przyjmijmy, że jako Kościół toczymy wojnę.
Aby nie komplikować sprawy, darujmy sobie w tym miejscu dywagacje, czy jest to wojna obronna, czy jakaś inna. Czy jest sprawiedliwa, czy nie. Trzymajmy się faktu, że jesteśmy w stanie wojny. Walczymy. Staczamy bitwy i potyczki. A skoro tak, to powinniśmy stosować w praktyce zasady sztuki wojennej. Ze wszystkimi jej poziomami.
Działania w sztuce wojennej dzielą się na trzy poziomy: strategiczny, operacyjny i taktyczny. "Działania taktyczne są działaniami realizującymi doraźne cele, działania operacyjne realizują cele pośrednie, a działania strategiczne realizują główne cele wojny" - wyjaśnia Wikipedia początkującym sztabowcom.
I tu zaczynają się schody. "Czy my w Kościele mamy jakąś strategię, czy zachowujemy się jak większość polityków, nastawiając się jedynie na doraźne rozwiązywanie pojawiających się problemów?" - zapytał mnie niedawno młody człowiek, od dawna mocno angażujący się w sprawy katolików w Polsce.
To bardzo ważne pytanie. Istotne nie tylko w aspekcie wojennym, ale w odniesieniu do każdej działalności. Także ewangelizacyjnej. To pytanie o to, czy, podejmując aktywność, patrzymy tylko przed czubki własnych butów, czy też spoglądamy znacznie dalej, aż za horyzont. Czy mamy świadomość głównego celu, czy też całkowicie skupiamy się na doraźnych przewagach? Czy chcemy wygrać wojnę czy też nastawiamy się na zwycięstwo w jak największej liczbie bitew i pojedynków?
"Gdybym miał porównać działanie Kościoła w Polsce do postępowania któregoś z naszych królów, wskazałbym Władysława Jagiełłę" - zauważył w niezobowiązującej rozmowie pewien zawodowy miłośnik historii. "Co z tego, że wygrał wielką bitwę pod Grunwaldem, skoro nie zdyskontował tego zwycięstwa? Zabrakło mu myślenia strategicznego".
Piszę o tym, ponieważ coraz częściej słyszę pytania, które - odwołując się do podziału wziętego ze sztuki wojennej - dotyczą nie taktyki, nie działań operacyjnych, ale strategii Kościoła katolickiego w Polsce. Słyszę pytania o to, czy ktokolwiek w naszej katolickiej wspólnocie myśli o tym, co będzie nie za lat dwa, trzy, pięć, ale za trzydzieści, pięćdziesiąt, sto. "Wiem, że Kościół to nie jest międzynarodowy koncern nastawiony na maksymalizację zysku, ale przecież w każdej długofalowej działalności trzeba uwzględniać perspektywę wybiegającą o dekady w przyszłość" - zwrócił mi uwagę student zarządzania, pobierający naukę na prestiżowej uczelni. "To szczególnie ważne zwłaszcza w sytuacji tak szybkich zmian we wszystkich sferach życia człowieka, z jakimi mamy obecnie do czynienia" - uzupełnił.
To, jaka będzie kondycja Kościoła na polskiej ziemi w połowie XXI stulecia i w następnych dekadach, decyduje się dzisiaj. Zależy nie tylko od tego, ile bitew, potyczek i pojedynków zostanie wygranych, ale również, a raczej przede wszystkim, od tego, co z tych zwycięstw wyniknie poza przemijającą satysfakcją. Warto pamiętać, że efektem każdej bitwy są również straty ponoszone przez triumfatorów. Obyśmy nie znaleźli się w sytuacji, w której ze względu na krótkowzroczną taktykę i brak strategii trzeba będzie powtórzyć słynne zdanie za Pyrrusem, królem Molossów i hegemonem Związku Epirockiego. Po wygranej bitwie z Rzymianami pod Ausculum wyznał swoim oficerom: "Jeszcze jedno takie zwycięstwo i będę zgubiony".
Miłość do Kościoła i troska o jego trwanie oraz rozwój wymaga sięgania myślą za horyzont, a nie wyłącznie skupiania się na tym, co się dzieje tu i teraz w najbliższym otoczeniu.
Skomentuj artykuł