Zaufajmy dzieciom i odpuśćmy nadmierną kontrolę

Fot. depositphotos.com

Mamy półmetek wakacji. Jako mama przyglądam się pewnemu zjawisku i mówiąc szczerze, trochę gubię się we własnych odczuciach.

Kilka dni temu znajoma opowiadała mi z ogromnym oburzeniem, że jej córce na kolonii zabroniono używania telefonu komórkowego. Ma taką możliwość maksymalnie godzinę w ciągu dnia, w wyznaczonym przez opiekunów czasie. Trochę przekornie zapytałam czy telefon jest jej tam rzeczywiście niezbędny, przecież w razie potrzeby może skontaktować się przez wychowawców, a zapewne tak pilnej sytuacji przez tydzień nie będzie.

Sama mam wiele kolonijnych wspomnień, przez kilka lat jeździłam na wakacyjne obozy harcerskie w Lubiatowie, nad morzem, w lesie. Spaliśmy pod namiotami, jedliśmy pod prowizorycznym zadaszeniem, myliśmy się pod prysznicem postawionym w dość spartańskich warunkach. Nikt od tego nie umarł, nie pochorował się poważnie i raczej psychicznie bardziej wypoczął, niż się zmęczył. Tyle, że jestem z epoki kamienia łupanego, wtedy nie były nam w głowie smartfony. Ci, którzy byli mocniej związani z rodzinami, mieli szansę raz na kilka dni zadzwonić w budki telefonicznej, o ile mieli do niej kartę. Wszyscy wysyłaliśmy pocztówki z Lubiatowa, w ilościach hurtowych, a powrót do domu rzeczywiście był powrotem, bo zdążyliśmy realnie zatęsknić.

Sytuacja druga. Ojciec nie zgodził się na to, by jego dzieci jechały na wakacje do teściowej, bo „babcia nadmiernie rozpieszcza wnuki”. Pytam: jak, co ona takiego robi? No tak, pozwala biegać po lesie boso, kąpać się wieczorem w jeziorze, jeść jagody prosto z leśnego krzaka, codziennie kupuje lody i pozwala oglądać telewizję przed snem. Umrą od tego? Pytam samą siebie w duchu, bo wiem, że ów ojciec nie przyjmie mojego spojrzenia, zwyczajnie jest w nim lęk. Lęk wynikający z miłości, troski, ale też niestety z nadopiekuńczości, która weszła tak mocno, że na jej wytłumaczenie znajdzie się milion logicznych argumentów: że niezdrowo, że coś się może wydarzyć, że się przyzwyczają do „nowych zasad” i po powrocie nie będą chcieli respektować tych – wcześniejszych - rodzicielskich itd.

Czy nasza troska w takim wydaniu jest latoroślom rzeczywiście potrzebna? Dlaczego chcemy mieć stały kontakt z dzieckiem na kolonii? Po co chcemy otrzymywać milion zdjęć dziennie? Może po to, by wiedzieć co jadły, co widziały, z kim spędzały czas – by mieć poczucie kontroli, by „w razie czego” szybko zareagować, uratować, zabrać do domu...

Niepozwolenie dzieciom na inne doświadczenia, choćby z dziadkami, którzy mają prawo traktować wnuki jak wnuki też powinno nam zaświecić się z alertem! Nie bez powodu mawia się, że rodzice są od wychowania, a dziadkowie od rozpieszczania, choć rodzicom niejednokrotnie jest to bardzo trudno przyjąć. Tak, trzeba mieć jasno postawione granice. Warto uwrażliwić dziadków na co kategorycznie nie ma naszej zgody i oni powinni to uszanować. Czy jednak wakacje nie są od tego by lekko wyluzować? Pozwolić dzieciom na nowe doświadczenia, a być może - przy okazji - odpuścić sobie samemu chęć kontroli wszystkiego, by od września mieć to poczucie, że moje dziecko świetnie dało sobie radę i nie spinać się za każdym razem, gdy pojawia się jakaś trudność? Czy też nie na tym polega wychowanie, że dziecko uczy się samodzielności, samokontroli, że ono wie, że rodzic jest i wspiera, ale nie jest jak natrętna mucha, która w każdym momencie może nadlecieć i zabrać całą radość z przeżywania przygód?

Myślę o Józefie i Maryi, którzy wracając z Jerozolimy do Nazaretu, dopiero po trzech dniach zorientowali się, że nie ma z Nimi Jezusa. Trzy dni. Wiem, wiem… Wtedy były inne czasy, a Maryja myślała, że Jezus idzie z tyłu z rówieśnikami. Ona Go jednak nie kontrolowała… Nie sprawdzała czy zjadł, czy może się za mocno nie zmęczył albo czy Go komar nie ukąsił. Miała w sobie wolność i zaufanie do własnego dziecka. Dla mnie to nieustannie niedościgniony wzór, bo mam w sobie bardzo wiele lęków związanych z moimi synami. Jednak, gdy patrzę na bliznę na swojej nodze i przypominam sobie ten epicki lot z jabłonki w kubeł z puszkami, które mi pocięły stopę, uśmiecham się i mówię „idź synku, idź. Tylko wróć na kolację”. Gdy przypominam sobie jak skakałam przez płoty, jak całą ekipą bawiliśmy się w chowanego w zbożu (a ja zawsze byłam wygranym kurduplem, którego w zbożu nie było widać!) to marzy mi się cofnięcie czasu o 30 lat, by i moje dzieci mogły tego doświadczyć.

Moi synowie nie mają babć, które mogłyby się nimi zająć, a szkoda. Miałabym szansę na to, by uczyć się odpuszczać. Dla dobra swojego, ale przede wszystkim dla dobra i szczęścia moich dzieci, które nadmiernie kontrolowane, wcale nie muszą być spełnione i szczęśliwe. Trzeba nam się uczyć złotego środka. Zadbać o to, co ważne i odpuścić to, co czasem budzi nasz lęk. Zaufajmy naszym dzieciakom, niech wspominają te wakacje z uśmiechem.

Z wykształcenia pedagog i doradca rodzinny. Z wyboru żona, matka dwóch synów. Nie potrafi żyć bez kawy i dobrej książki. Autorka książki "Doskonała. Przewodnik dla nieperfekcyjnych kobiet". Prowadzi bloga oraz Instagram.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Zaufajmy dzieciom i odpuśćmy nadmierną kontrolę
Komentarze (5)
PN
~Podob no
27 lipca 2024, 13:29
Najwyższym stopniem zaufania jest KONTROLA
Jan OPs
25 lipca 2024, 13:35
Dzisiaj problemem jest to, że rodzic, który chciałby mądrze wprowadzać dzieci w samodzielność, mógłby zostać szybko oskarżony przez państwo o brak opieki a do tego poddany społecznemu ostracyzmowi w social mediach. Dzisiaj jest ryzykowne pozwolić nastolatkowi jechać na drugi koniec miasta autobusem. Sam cieszyłem sie wolnością i dużą samodzielnością od najmłodszych lat. Ciekawe, że w mocno opresyjnym okresie PRL nie było np. problemem samodzielne wakacyjne wędrowanie młodzieży poniżej 18 roku życia. Choć często legitymowała nas milicja nikt nie pytał "a dlaczego nie ma z wami rodziców?". Udało nam sie jeszcze w takiej samodzielności wychować dzieci na przełomie lat 90/00. Myslę, że dziś w bardziej opresyjnym świecie, rodzina nie może samodzielnie kształtować relacji i zasad wychowywania. A będzie gorzej sądząc po tym co widać na Zachodzie. Może to jedna z przyczyn niżu demograficznego? "Po co mi dzieci- skoro mi je państwo prędzej czy później zabierze?"
JD
~Jakub Dzikowski
28 lipca 2024, 20:31
Pewnie dla tego Trynkiewicz dał wtedy radę zamordować aż 4 chłopców... Ludzie mieli wtedy jeszcze chłopskie przyzwyczajenia z czasów, kiedy dzieci rodziło się dużo i dużo wcześnie umierało, bo nie było możliwości zaopiekowania ich przez konieczność nieustannej harówki. Prawda rzadko leży po środku, raczej bliżej jednej ze skrajności. W tym przypadku raczej bliżej kontroli, choć na wakacjach można trochę poluzować.
PR
~Ppp Rrr
25 lipca 2024, 12:52
Pełna zgoda - dzisiaj ludzie nauczyli się BAĆ wszystkiego, choć 99% tych strachów nie ma żadnego uzasadnienia. Pozdrawiam.
JJ
~Just Just
26 lipca 2024, 15:00
Samo się nie zrobiło. Pewni ludzie odpowiednimi nakazami medialnymi i prawnymi to spowodowali, jak napisano w komentarzu powyżej.