Zmiany są potrzebne w całym Kościele
„Porażający”. Niewyobrażalne”. „Ogromny ból”. „Druzgocący”. Po publikacji raportu w sprawie Pawła M. wiemy już, dlaczego mógł przez trzydzieści lat robić rzeczy straszne i mieć przy tym poczucie, że zbawia świat.
Wielki szacunek należy się komisji, która wzięła na siebie ciężar wysłuchania, zbadania i przeanalizowania rozdzierających serce historii o krzywdzie nie do wyobrażenia. I na tym pewnie będziemy się w najbliższych dniach skupiać. Bracia dominikanie mają teraz bardzo wiele do zrobienia.
Jednak jest w raporcie jeszcze coś, co jest zdecydowaną wartością dodaną pracy ekspertów. To spostrzeżenia, które dotyczą nie tylko sytuacji Pawła M. i jego zakonu i które zastosowane w praktyce mogą wzmocnić i przemienić cały polski Kościół.
Jeśli Kościół nie przestanie przymykać oka na kapłańskie nałogi, ich skutki będą równie druzgoczące
Trzeba wreszcie skończyć z taryfą ulgową wobec kapłańskich uzależnień. Jak wynika z raportu, wrocławski przeor Pawła M. oraz prowincjał, o. Maciej Zięba byli obaj alkoholikami, co zdecydowanie miało wpływ na sposób sprawowania władzy i eskalację nadużyć w wykonaniu ich współbrata.
Tymczasem na problem uzależnienia osób duchownych ciągle przymyka oko zarówno hierarchia, jaki i wierni. A przecież w polskim Kościele to nie są pojedyncze, zaskakujące przypadki. Księża diecezjalni i zakonnicy uzależnieni od alkoholu, hazardu, pornografii czy narkotyków to nic nowego – ale na ten temat się milczy. To milczenie sprawia, że wierni cierpią i odchodzą, a kapłani staczają się na dno, bo milczenie oznacza także trudność w uzyskaniu pomocy. Nie trzeba tłumaczyć, że tracą na tym wszyscy.
I znowu – choć na ogół wydaje się, że potrzebna jest interwencja odpowiednich organów, a rola zwykłych świeckich ogranicza się do składania „donosów” i skarg do biskupa, bardzo może tutaj pomóc zwykłe, ludzkie podejście do uzależnionego kapłana, zauważenie problemu, rozmowa. To trudne. Ale raport jest jasną wskazówką, że świeccy nie mogą odpuszczać, bo poza nimi często sprawą skutecznie nie zajmie się nikt. Może gdyby studentki z duszpasterstwa Pawła M. nie przynosiły z restauracji do klasztoru pijanego przeora, tylko pozwoliły mu doświadczyć publicznego upadku i wstydu – sytuacja we Wrocławiu nie miałaby świetnych warunków, by się rozwinąć do tak druzgocącego poziomu.
Jest tylko jedna rzecz, która uratuje dzieci i dorosłych przed trafieniem w złe ręce
W raporcie pojawiają się historie świadków, które prowadzą do jednego wniosku: dobre relacje z bliskimi, z dziećmi, z rodzeństwem, rodziną, przyjaciółmi mogą realnie uratować ich przed złem.
Jedna z tych historii to historia studentki, której Paweł M. „rozeznał”, że dla swojego zbawienia (sic!) musi koniecznie i natychmiast rzucić studia i podjąć inne. Studentka była bliska zrujnowania sobie życia, ale na szczęście miała ojca, który aktywnie włączył się w sytuację i uratował córkę przed podjęciem złej decyzji. Bardzo znaczące są też pokazane w raporcie mechanizmy tworzenia sekty: najpierw bombardowanie miłością, schlebianie, ofiarowanie przyjaźni, a przede wszystkim, jak czytamy w raporcie - „poświęcanie czasu i uwagi odnoszące się do osób z deficytami w sferze relacji z rodzicami. Paweł M. miał zawsze czas, chętnie wspierał powierzone mu osoby, wskazywał im ich wartość.”
To punkt do rachunku sumienia każdego katolika. Jeśli ktoś swoją postawą buduje w bliskich deficytową relację, jeśli poświęca czasu, nie daje wsparcia, nie troszczy się o atmosferę zaufania i neguje wartość bliskiego człowieka- zabiera drugiemu z życia jedno koło ratunkowe.
Albo Kościół zadba o formację kapłanów po święceniach, albo wierni będą karmieni bzdurami i herezją
Kolejna rzecz, bardzo ważna dla całego polskiego Kościoła, to formacja kapłanów po święceniach.
Jak słusznie zauważają twórcy raportu, w większości przypadków nacisk na formację i superwizję kładziony jest przed święceniami. Dopóki przełożeni mają pod opieką kleryka, patrzą mu na ręce niemal w każdej sekundzie, kontrolują, pilnują i oceniają, jednocześnie zapewniając warunki do rozwoju. Gdy kleryk zostanie wyświęcony – w zasadzie wyłącznie od jego dobrej woli zależy, czy będzie się dalej formował. Jeśli wyszedł z seminarium teologicznie niedouczony, co wcale nie jest wyjątkiem, taki właśnie pozostanie, gdy sam o siebie nie zadba. To bardzo gorzkie stwierdzenie autorów raportu: "Nikt nie wspiera kapłanów w zdobywaniu głębszej kompetencji.”
Gdyby Paweł M., z przekonaniem głoszący wypaczony obraz Boga i wiary chrześcijańskiej, musiał porządnie się formować i konfrontować swoje wyobrażenia o katolickiej teologii i sprawowaniu sakramentu spowiedzi ze zdrową i ortodoksyjną nauką, być może nie zniszczyłby życia duchowego bardzo wielu osób, które w głoszone przez niego „kłamstwa wiary” wierzyły bez zastrzeżeń.
Zwykli, parafialni księża nie serwują zazwyczaj wiernym tak wypaczonej nauki. To na ogół drobne zniekształcenia, które czasem niechcący, a czasem z przekonania kapłani serwują wiernym podczas niedzielnych kazań i rekolekcyjnych nauk. Mikroherezje, które ciągle powtarzane tworzą w końcu w głowach słuchaczy dziwny obraz Boga i bardzo utrudniają prowadzenie owocnego życia duchowego.
Kto się nie nadaje, niech nie zostaje księdzem
Z raportu i umieszczonych w nim listów Pawła M. oraz opinii biegłych psychologów wyłania się obraz człowieka z poważnymi zaburzeniami psychicznymi. Już w 2001 roku (dwadzieścia lat temu!) opinia psychologiczna brzmiała: pomóc mu, by był normalnym duszpasterzem, się nie da. Można jedynie sprawić, by jako człowiek nie wyrządził więcej zła. Jeszcze przed święceniami, w 1988 roku rektor Kolegium Filozoficzno‐Teologicznego oo. Dominikanów w Krakowie jasno napisał, że kandydat jest niedojrzały i wyświęcenie go może przynieść bolesne owoce
Gdyby przełożeni przyjmowali uwagi współbraci, normalnie myśleli, trzeźwo oceniali realia i nie bali się podejmować decyzji (zwłaszcza tej kluczowej, o niedopuszczeniu do ślubów wieczystych), może nie mielibyśmy teraz obciążonego zarzutami kapłana w celi aresztu. Nie byłoby tylu pokrzywdzonych duchowo, fizycznie, seksualnie, finansowo. Tak naprawdę nie wiadomo nawet, jak liczyć osoby pokrzywdzone przez dominikanina i ile ich jest.
I to jest uwaga do wszystkich, którzy decydują o tym, czy kandydat do zakonu albo kapłaństwa może przyjąć święcenia. Tu nie ma miejsca na pobłażliwość i uleganie presji. Kto się nie nadaje, niech nie zostaje księdzem, choćby na pierwszym roku w seminariach w całej Polsce było dokładnie zero kleryków.
Skomentuj artykuł