Zrozumieć rozwody
Pojawiają się głosy, że synod o rodzinie będzie musiał rozczarować tych, którzy spodziewają się zmian jeśli chodzi o postępowanie z rozwodnikami. Że tak naprawdę Kościół nie ma nic nowego do powiedzenia, że ten problem jest nie do rozwiązania.
Jedynie trochę więcej się mówi, że jeżeli chodzi o stwierdzenie niezaistnienia małżeństwa, to może odejdzie się od długiego procesu sądowego i, bardziej ufając sumieniu zainteresowanych, będzie w takich sprawach orzekał delegat biskupa, jakiś doświadczony i roztropny kapłan, co ułatwi dostęp do takich rozwiązań. Natomiast jeśli chodzi o tych, którzy się rozwiedli (a żyli w prawdziwym małżeństwie) to jedyną drogą do przyjmowania sakramentów świętych pozostanie życie jak brat z siostrą.
"Pozwolenie" na rozwód
Jakoś nie może mnie ucieszyć takie pesymistyczne patrzenie na perspektywy synodu. Dlatego pomyślałem, że warto odświeżyć sobie wiedzę na temat rozwiązań w tej dziedzinie stosowanych przez inne niż katolickie tradycje, a konkretnie mówiąc, przez prawosławie i luteranizm, tym bardziej, że wszystkie one uznają nierozerwalność małżeństwa, a jednak "pozwalają" na rozwody.
Dwie różne tradycje pierwszych wieków chrześcijaństwa uosabiają w sobie postacie Bazylego Wielkiego i Augustyna. Ta zachodnia (augustiańska) podchodzi do sprawy bardziej jurydycznie i pragnie poprzez akcentowanie zobowiązań ocalić dobro małżonków i ich dzieci (podobnie jak było to w prawie rzymskim). Natomiast wschodnia (bazyliańska) skupia się łasce Pana Boga i odpowiadającej na nią miłości małżonków jako podstawowym sensie istnienia małżeństwa.
Stąd mamy różne sposoby podchodzenia do problemu rozwodów.
Mąż jednej żony?
Prawosławie mówi o zawieraniu małżeństwa nie tylko do śmierci, ale na wieczność. Bo trudno sobie wyobrazić, żebyśmy w wieczności nie pamiętali, kto był naszą żoną czy mężem, choć będziemy już jak aniołowie. Ślub nie jest zawierany poprzez wyrażanie woli przez narzeczonych, ale przez udzielanie łaski Bożej. Dlatego szafarzem tego sakramentu jest kapłan, a nie "młodzi". Małżonkowie mają odpowiadać na tę łaskę miłością. Stąd podstawowym tekstem ślubnym w rycie wschodnim jest opis wesela w Kanie Galilejskiej akcentujący miłość i łaskę.
Takie postawienie sprawy wydaje się bardziej "rygorystyczne" niż katolickie, które mówi o małżeństwie tylko do śmierci. Ale okazuje się, że wschodnia perspektywa pozwala na stwierdzenie zgonu małżeństwa. Powinno się ono rozwijać, a właściwie miłość w nim, na życie wieczne. Lecz zdarza się, że umiera. Gdy zbraknie miłości, ginie. Można wtedy stwierdzić, że już go nie ma, bo jest martwe. Nie żyje, a więc nie spełnia swojej podstawowej funkcji. Taką śmierć powoduje m. in. cudzołóstwo (zwłaszcza powtarzające się), odstępstwo od wiary (zamknięcie na łaskę Bożą), skazanie na karę śmierci (śmierć społeczna, czyli niepodobieństwo funkcjonowania w społeczności) i długotrwała nieobecność (coraz częściej widzimy jak katastrofalnie wpływa na życie małżeńskie).
Jeżeli małżeństwo umrze, to można szukać w nowym ożywienia i szukania łaski Bożej, tym bardziej, że mężem jednej żony ma być tylko biskup lub ewentualnie prezbiter, jak pisze Paweł Apostoł.
Jednakże ta śmierć małżeństwa jest postrzegana jako zło, dlatego powtórny ożenek ma charakter pokutny. Chodzi o zadośćuczynienie za zabicie poprzedniego małżeństwa (Bo nawet tzw. strona porzucona nigdy nie jest zupełnie bez winy. Np. jeśli żona zdradza męża, to on pewnie dał jej jakieś powody). Ta pokuta jest czasowa a nie dożywotnia (Każdy powinien mieć szanse powrócenia do stanu łaski), stąd po pewnym czasie dopuszcza się do Komunii świętej ludzi, którzy powtórnie zawarli małżeństwo.
Porządek stworzenia, a nie łaski
Tradycja luterańska (jeśli można użyć słowa tradycja) twierdzi, że małżeństwo należy do porządku stworzenia a nie łaski, ponieważ wywodzi się jeszcze z Księgi Rodzaju, czyli z czasów przed Nowym Testamentem, zanim Pan Jezus działał na Ziemi. Zatem nie jest ono sakramentem lecz zupełnie naturalną sprawą. Jest ono dla wszystkich ludzi (z wyjątkiem niezdolnych do niego lub jakoś szczególnie powołanych do bezżeństwa). Podkreśla się jego fizyczny aspekt, czyli prokreację.
Skoro małżeństwo nie jest sakramentem i przynależy do porządku naturalnego, to powinno być regulowane przez prawo państwowe, a nie kościelne. A prawo państwowe dopuszcza rozwody i powtórny ożenek.
Tylko, czy aż do śmierci
Natomiast katolicyzm jest tutaj gdzieś pośrodku. Mówi się i o miłości i o prokreacji. Małżeństwo jest tylko, czy aż do śmierci (nie na wieczność). Jest ikoną, obrazem miłości Chrystusa do Kościoła - stąd jest nierozerwalne, ponieważ ukazuje miłość Chrystusa, która nigdy nie ustaje.
Wszystkie te tradycje mówią o zobowiązaniach na całe życie i nie lekceważą nauki Chrystusa na ten temat. Dlatego warto chyba, przyglądając się im, próbować szukać najlepszych rozwiązań ważnego problemu duszpasterskiego.
Wspomniałem już o takiej możliwości, by (na wzór procedur prawosławnych) nie przeprowadzać procesów sądowych o uznanie niezaistnienia małżeństwa, ale poprzestać na osądzie kapłana, delegata biskupa po ocenieniu stanu sumienia zainteresowanych. Skoro przyjmujemy, że małżonkowie są jednym ciałem aż do śmierci, to można chyba też stwierdzić śmierć, rozkład tego ciała.
Powtórne małżeństwo choć nie jest doskonałe (i ma charakter pokutny), to jednak zapobiega większemu zgorszeniu (lepiej niż mieliby płonąć, jak mówi Pismo). Jest to liczenie się z ludzką słabością i nie wymaganie heroizmu, który, jak wiemy, nie jest dla wszystkich.
Żyjący w nowym związku zaciągnęli zobowiązania wobec siebie nawzajem i wobec dzieci wynikające z naturalnego małżeństwa (współżycie i publiczne pokazywanie się światu jako małżeństwo). Są to naturale więzi jakie i teraz Kościół uznaje za nierozerwalne dla nieochrzczonych a biorących ślub naturalny (Luteranizm mówi o takim naturalnym małżeństwie). Trzeba się liczyć z tymi zobowiązaniami i byłoby nieuczciwością uciekanie od nich, tym bardziej, że poprzednie małżeństwo się rozpadło (już nie współżyjemy i nie deklarujemy się społeczeństwu jako małżeństwo), a więc zobowiązania ustały.
To przypomnienie i próba wskazanie możliwych perspektyw dla refleksji, to takie nieśmiałe westchnienie, że może jednak synod nie ma przed sobą beznadziejnego zadania, że nie musi rozczarować tych, którzy spodziewają się rozwiązania jednego z najpoważniejszych problemów duszpasterskich trapiących obecnie Kościół.
Rozumiem niechęć ludzi porzuconych, a trwających w bezżeństwie do wszelkich zmian w tej dziedzinie. Podziwiam ich i dostrzegam wartość ich ofiary. Ale też jako duszpasterz wiem, że bez Eucharystii wszelkie duszpasterstwo nie ma sensu. Bez niej jest tylko ludzkim pouczaniem, a nie podprowadzaniem do osobistego spotkania z Bogiem, do zjednoczenia, do komunii z Nim. Bo to Jezus jest prawdziwym Duszpasterzem, to On jest jedynym Pasterzem jednej owczarni.
Obyśmy się nie wyrzekli tej prawdy!
Skomentuj artykuł