ks. Naumowicz o cudzie za sprawą ks. Popiełuszki
Dziś, w sobotę w Créteil rozpoczyna się proces o uznanie cudu, jaki dokonał się we Francji za pośrednictwem ks. Jerzego Popiełuszki. Potwierdzenie cudu otworzy drogę ku kanonizacji polskiego kapłana. O obecnym procesie oraz o niezwykłej historii cudu opowiada w rozmowie z KAI ks. prof. Józef Naumowicz, który został zaproszony by pełnić rolę notariusza trybunału w Créteil.
Oto pełen tekst wywiadu:
KAI: O dokonanym w Créteil we Francji cudzie uzdrowienia za sprawą bł. księdza Jerzego Popiełuszki francuski dziennik "La Croix" pisał po raz pierwszy już pod koniec ubiegłego roku. Co zadecydowało o rozpoczęciu kanonicznego procesu o jego uznanie?
Ks. Józef Naumowicz: Biskup diecezji Créteil, w której nastąpiło uzdrowienie, Michel Santier, inspirowany też z Polski, uznał, że nadszedł czas, żeby zająć się tym cudem, tak by można go było oficjalnie uznać i przedstawić jako podstawę do kanonizacji księdza Jerzego.
Zawsze na początku procesu beatyfikacyjnego czy kanonizacyjnego przewidziana jest sesja publiczna. Na niej biskup miejsca, gdzie nastąpił cud, ogłasza utworzenie trybunału kanonizacyjnego, który zajmuje się badaniem cudu, i przyjmuje od jego członków przysięgę, że będą zachowywać przewidziane procedury oraz tajemnicę.
Jutro wszystko zacznie się od Mszy świętej - u sióstr Anuncjatek pod Créteil. Wielu księży z tej francuskiej diecezji zgłosiło się do koncelebry, co jest znaczące. Po sesji publicznej, w sobotę 20 września po południu zaczną się już przesłuchania świadków. Kolejne odbędą się na początku następnego tygodnia.
KAI: Ksiądz Profesor uczestniczyć będzie w tym procesie jako notariusz i przyjechał do Francji wraz z ks. Tomaszem Kaczmarkiem, postulatorem procesu kanonizacyjnego. Czy Ksiądz sądzi, że ten jeden pobyt w Créteil wystarczy do zebrania niezbędnych zeznań?
- Nie. Nie wiemy jeszcze, ile będzie wyjazdów, ale na pewno nie skończy się na jednym, tylko będzie ich więcej. Trzeba ustalić i dopasować wszystkie terminy dogodne dla wszystkich - i dla całego trybunału i dla przesłuchiwanych.
KAI: A dlaczego w procesie biorą udział księża z Polski?
- Chodzi o współpracę z diecezją Créteil, która chętnie poprowadziłaby ten proces sama, ale by się to bardziej rozłożyło w czasie. Mamy nadzieję, że przy zaangażowaniu, wsparciu i zainteresowaniu ze strony Polski proces pójdzie szybciej. Księżą w diecezji, ze względu na ich mniejszą ilość, są bardzo zajęci. Poza tym w diecezji Créteil już toczy się proces beatyfikacyjny Madeleine Delbrêl - nawróconej komunistki, która później stała się bardzo znaczącą postacią życia religijnego we Francji, autorką ważnych książek.
Za jej pośrednictwem zdarzył się cud, tak samo ewidentny jak w przypadku księdza Jerzego. Wiele osób jest zaangażowanych w ten proces. Poza tym diecezja Créteil - jako jedyna we Francji i być może jedyna w Europie - buduje katedrę. A to wszystko oznacza wielki wysiłek dla diecezji, także finansowy. Wobec tego kardynał Kazimierz Nycz zaoferował pomoc. To biskup diecezji, w której zdarzył się cud, prowadzi proces i on powołuje trybunał, ale członkowie trybunału już nie muszą pochodzić wyłącznie z tej diecezji.
KAI: Proces kanonizacyjny dotyczy wyłącznie cudu? Nie powtarza się oceny samej postaci?
- Nie, bo zostało zrobione przed beatyfikacją. Więc to logiczne: beatyfikowany niczego już później nie zrobił ani nie napisał...
KAI: Ksiądz Popiełuszko był beatyfikowany jako męczennik, czyli bez konieczności uznania cudu?
- Cuda za jego wstawiennictwem były, ale ich wykazanie nie jest konieczne przy męczeństwie. Teraz też zresztą jest wiele cudów za jego sprawą - wybiera się z nich jeden, na pierwszy rzut oka najbardziej ewidentny, powiedzmy: "najłatwiejszy", jak się wydaje, do udowodnienia. Jeśli ktoś powie, że został uzdrowiony, ale nie ma wyników badań lekarskich wcześniejszych i późniejszych, to trudno byłoby udowodnić taki cud.
Mama księdza Jerzego mówiła, że kiedy z powodu bólu kolan już nie mogła chodzić, modliła się na grobie syna i zaczęła normalnie funkcjonować, ale trudno oficjalnie potwierdzić takie uzdrowienie, jeżeli nie ma dokumentacji medycznej.
KAI: Dlaczego cud jest taki ważny? Dlaczego jest niezbędny do kanonizacji?
- W tym przypadku jest bardzo ważne, że cud jest widzialnym znakiem dla nas. Uzdrowiony Francuz też pyta: co Pan Bóg chce przez to powiedzieć - mnie i innym? W procesie cud jest traktowany jako znak dany przez Pana Boga potwierdzający świętość - w tym przypadku - bł. ks. Jerzego. Cud ten należy więc traktować jako wyraz woli Bożej, że ks. Jerzy może być czczony jako święty w Kościele powszechnym.
KAI: Co konkretnie bada się w procesie? Pod jakim kątem ten cud jest badany?
- Badane są dwa aspekty: medyczny: czy uzdrowienie jest nagłe, całkowite i niewytłumaczalne z punktu widzenia medycyny; i religijny: czy nastąpił za wstawiennictwem danego błogosławionego czy świętego.
KAI: Jak przebiega sam proces?
- Przesłuchiwani są świadkowie, ich zeznania są spisywane - jak w procesie sądowym. Dołączane są także dowody pisemne, a więc dokumentacja medyczna czy inne istotne dla sprawy pisma. Później całość trzeba opracować według odpowiednich wymogów i zasad, czyli stworzyć dokumentację, która po zakończeniu procesu na poziomie diecezjalnym będzie przewieziona do Watykanu, gdzie rozpocznie się druga faza procesu.
Kongregacja do spraw Kanonizacyjnych już nie wzywa świadków, tylko pracuje na podstawie dokumentacji przygotowanej na poziomie diecezji. Wynajdywaniem ewentualnych braków czy błędów zajmuje się promotor sprawiedliwości, kiedyś zwany "adwokatem diabła".
KAI: W jakim języku będzie sporządzona dokumentacja?
- Francuskim. Ale przed przekazaniem do Watykanu dokumentacja zostanie przełożona na włoski.
KAI: We wspomnianym artykule w "La Croix" nazwisk bohaterów nie podano, a imiona były zmienione. Uzdrowiony, François Audelan, bardzo dbał o swoją anonimowość. Z czego to wynikało?
- Bardzo pokornie podchodzi do tego wydarzenia. Nie chce tworzyć wokół siebie sensacji. Zresztą bardzo długo nie używał słowa "cud" - nie dlatego, by się tego wstydził: uważał, że to za wielkie dla niego słowo. Wraz z żoną dziesięć lat był we wspólnocie Chemin Neuf, ma więc bardzo głęboką formację religijną. Mówi, że cuda zdarzają się w Lourdes, ale żeby w jego życiu? To niemożliwe. Poza tym ma tylu znajomych chorych, umierających, którzy się modlą, proszą o zdrowie. Jak może powiedzieć, że został uzdrowiony - a oni?
Nie wiedział też, czy jego uzdrowienie jest trwałe. Lekarze mu tego nie powiedzieli. On oczywiście dochodzi jeszcze do siebie - nie zniknęły wszystkie skutki wyniszczenia organizmu, trzech chemioterapii, przeszczepów. Natomiast, co jest ważne, natychmiast i całkowicie zanikły komórki rakowe, które wcześniej opanowały cały jego organizm. Dla lekarzy to trudny problem, jak to wyjaśnić, więc najczęściej w ogóle na ten temat nie chcą się wypowiadać, poza stwierdzeniem, że nastąpiła całkowita remisja choroby. Nie tylko zresztą we Francji - u nas też. Tak też François otrzymał tylko zaświadczenie, że nastąpiło całkowite ustanie choroby - nie ma czego leczyć i na tym koniec. Oczywiście, istnieje dokumentacja choroby.
Przez kilka miesięcy o tym cudzie w ogóle nie mówiono - ani uzdrowiony, ani ksiądz Bernard Brien, który poznał go niemal na łożu śmierci, kiedy do nieprzytomnego już pacjenta został zaproszony by udzielić mu sakramentu chorych. Po udzieleniu choremu sakramentu chorych, kapłan ten wyjął obrazek błogosławionego i modlił się nad chorym. Gdy kapłan odszedł, chory otworzył oczy i obecną przy nim żonę zapytał: "Co się stało?".
Dopiero po kilku miesiącach ks. Brien powiedział o tym swemu biskupowi Michelowi Santier, mimo że jest z nim w bliskich relacjach.
KAI: Historia uzdrowienia jest zupełnie niezwykła...
- Można mówić o wielu niezwykłych zbiegach okoliczności. Jako ludzie wierzący widzimy w tym znaki działania Bożej Opatrzności. Nie chodzi tu tylko o identyczne daty urodzenia księdza Jerzego i księdza Bernarda i o to, że uzdrowienie nastąpiło właśnie w ich urodziny: 14 września 2012 r.
Biskup Créteil Michel Santier, kiedy przyjechał do Polski by wizytować siostry Anuncjatki w Licheniu, modlił się także przy grobie księdza Popiełuszki w Warszawie. Głęboko przeżył swój pobyt przy jego grobie i wtedy ofiarował swoją diecezję pod opiekę księdza Jerzego. Kiedy wrócił do swojej diecezji, akurat w tym momencie ksiądz Brien postanowił powiedzieć mu o cudzie uzdrowienia.
Historia życia księdza Bernarda Briena też jest bardzo ciekawa. Nawrócił się dopiero około 40-tki, wcześniej był daleko od Kościoła. W wieku około sześćdziesięciu lat wstąpił do seminarium. W kwietniu 2012 r. przyjął święcenia kapłańskie. W trzy miesiące później przyjechał do Polski śladami Jana Pawła II i oczywiście trafił na grób księdza Jerzego. Nie znał go właściwie, ale tutaj, na jego grobie, przeżył - jak mówi - swoje kolejne nawrócenie.
Zwiedził muzeum poświęcone ks. Popiełuszce. Przy okazji odkrył, że urodził się w tym samym dniu, co ksiądz Jerzy - 14 września 1947 roku. Oczywiście nie chodziło tylko o zbieżność dat. Odkrył duchowość ks. Jerzego. Traktował go jak swego brata - duchowego bliźniaka. We Francji poszedł do księgarni i wykupił wszystkie dostępne książki o Popiełuszce i w ogóle o Polsce w tym okresie, zaczął je czytać. Z Polski przywiózł dużo obrazków z relikwiami księdza i zaczął propagować we Francji jego kult. Zaledwie w dwa miesiące po powrocie z Polski został wezwany do chorego François Audelan'a, do szpitala im. Alberta Cheneviera w Créteil.
KAI: Ten zupełnie niebywały ciąg zbiegów okoliczności, który powiązał księdza Popiełuszkę z Francją, po ludzku rzecz biorąc jest zdumiewający . Ksiądz Jerzy nie miał przecież nic wspólnego z Francją - jeśli już, to ze Stanami Zjednoczonymi, gdzie miał ciotkę... W dodatku Kościół w Polsce i Kościół we Francji są bardzo różne.
- Kościół we Francji jest bardzo zróżnicowany. Ktoś kiedyś powiedział, że we Francji jest 20 procent ludzi wierzących i praktykujących, ale jedna czwarta z nich to święci. Widzimy choćby to, jak wielu świeckich jest tam zaangażowanych w życie Kościoła.
KAI: Przez ten dość nieoczekiwany związek polsko-francuski Pan Bóg chce coś powiedzieć... Ale komu - nam? Francuzom? Cud przy beatyfikacji Papieża też dotyczył Francuzki...
- Niewątpliwie ksiądz Jerzy Popiełuszko jest znany we Francji. Zdziwiłem się, jak dużo wie o Polsce sam uzdrowiony François. Pod Paryżem, w Issy-les-Moulineaux - został już dawno postawiony pomnik ks. Jerzego, chyba pierwszy zagraniczny. Wtedy postawienie tego pomnika wiązało się ściśle z legendą Solidarności, ale sam ks. Jerzy jest postacią znaną także zagranicą. Przypomnijmy, ilu pielgrzymów z zagranicy przyjeżdża do jego grobu w Warszawie, ilu prezydentów, premierów czy innych wielkich ludzi tego świata oddało cześć ks. Jerzemu przed jego grobem.
KAI: Ciekawe, że ludzie z zewnątrz, spoza Polski, w dodatku niemający doświadczenia ustroju komunistycznego, odkrywają księdza Jerzego jako postać uniwersalną i ponadczasową, podczas gdy my mamy ostatnio raczej skłonność do widzenia go jako kogoś, owszem, zasłużonego, ale z poprzedniej, szczęśliwie minionej epoki. Co w nim takiego znajdują za granicą, czego my nieraz nie potrafimy zobaczyć?
- Zastanawia niezwykłe oddziaływanie grobu księdza Jerzego czyli jego relikwii. Głębokie przeżycia religijne, jakie tam się dokonują, pokazują, że jego śmierć była autentycznym męczeństwem. Wiemy, jak bardzo przeżył nawiedzenie tego grobu kardynał Amato, prefekt Kongregacji do spraw Świętych, który po tej wizycie zaczął gorliwie wspierać finalizację procesu beatyfikacyjnego i sam przewodniczył beatyfikacji w Warszawie. Podobnie kardynał Ratzinger, wówczas prefekt Kongregacji Wiary późniejszy papież, też bardzo przeżył pobyt u grobu. Tak też ksiądz Bernard Brien. To jest wielki sprawdzian, czy sprawa pochodzi - by użyć słów z Dziejów Apostolskich - od Boga czy od ludzi.
Z drugiej strony, niestety, jeszcze dzisiaj spotyka się stereotypowe opinie, że ks. Popiełuszko zginął z powodów politycznych. To są opinie powtarzane przez ludzi uprzedzonych, bądź złośliwych czy też takich, którzy nie znają kazań ks. Jerzego, jego życia, działalności, duchowości.
Mam nadzieję, że czas przygotowania do kanonizacji księdza Jerzego będzie czasem oczyszczenia dobrej pamięci o nim, uświadomienia sobie właściwego znaczenia jego męczeństwa.
KAI: Ciekawe, że nikt nie próbuje go zawłaszczyć, mówić: on był nasz.
- Tak jak za życia - był dla wszystkich.
Skomentuj artykuł