Ks. Śliwiński: bardzo rzadko papieżem zostaje medialny faworyt

Ks. Śliwiński: bardzo rzadko papieżem zostaje medialny faworyt
Fot. Josh Applegate / unsplash.com
KAI / tk

- Bardzo rzadko papieżem zostaje wybrany medialny faworyt, zdarzyło się to w zaledwie 4 procentach przypadków – mówi w rozmowie z KAI ks. dr Przemysław Śliwiński, rzecznik archidiecezji warszawskiej, autor książki „Konklawe. Tajemnice wyborów papieskich”.

Paweł Bieliński (KAI): Przyzwyczailiśmy się do tego, że po śmierci papieża zbierają się kardynałowie, aby wybrać jego następcę. Ale przez pierwsze tysiąc lat to wcale nie oni byli elektorami papieży…

DEON.PL POLECA

Ks. Przemysław Śliwiński: Pierwsze tysiąclecie w ogóle nie dostarcza nam czegoś, co możemy nazwać regulaminem wyboru papieża. Nawet słynna zasada, że wybiera go duchowieństwo i lud rzymski tak często podlegała zmianom, że nie możemy jej rozciągnąć na całe tysiąclecie jako obowiązującej. „Tradycja apostolska” Hipolita z początku III wieku zaświadcza, że najpierw lud i duchowieństwo na zgromadzeniu poprzez aplauz (albo tumult dla wyrażenia sprzeciwu) określali swoje preferencje, kto ma być papieżem, natomiast nie był to wcale głos decydujący. Decydujące tak naprawdę było zachowanie biskupa Ostii, który ostatecznie nakładał ręce na osobę wybraną, święcąc ją na biskupa.

Musimy pamiętać, że w pierwszym tysiącleciu jeśli ktoś już był biskupem, to nie mógł „przejść” do innej diecezji. Dlatego biskupami Rzymu zostawali co najwyżej prezbiterzy, a więc mogli to być również diakoni, a teoretycznie zapewne i świeccy, choć jest to mało udowodnione (w Mediolanie obwołano biskupem Ambrożego, który dopiero po tym wyborze przyjął chrzest i święcenia). Taka zasada wyboru panowała bardzo długo, ale z czasem podwójne wybory (gdy zbierały się dwie grupy wybierających, wybrały dwóch papieży jednocześnie i później trzeba było rozstrzygać, który z nich jest prawdziwym biskupem Rzymu) albo zewnętrzne ingerencje powodowały, że te zastane regulacje trzeba było zmienić. Zmieniali je papieże, czasem zmieniali je cesarze albo wielkie rody rzymskie. Broniąc się przed ingerencją rodów, papieże słabi w sprawowaniu swojej władzy uciekali się do tego, że cesarz gwarantował legalność ich wyboru.

Innymi słowy panował wieczny bałagan, wynikający zarówno z nieuregulowania tej sprawy wewnątrz Kościoła, jak i z faktu, że wybór biskupa Rzymu był dla władzy świeckiej czymś ważnym, skoro w ten wybór ingerowała. Z tego powodu pierwsze tysiąclecie jest serią „smaczków”: a to ingerencji, a to pornokracji, a to podwójnych wyborów papieskich. Dostrzegali ten problem teologowie, głównie z opactwa benedyktyńskiego w Cluny, którzy przygotowali coś, co w historii Kościoła zyskało nazwę reformy kardynalskiej, przełomu kardynalskiego albo reformy gregoriańskiej – od imienia papież Grzegorza VII, który ostatecznie jej patronował. Zawężała ona grono elektorów, czyli osób które wybierały papieża, tylko do kardynałów, a więc do istniejącej już wtedy od dobrych kilku wieków grupy wybranych przez papieża duchownych Rzymu.

I do dzisiaj tak jest, że papież wybiera kardynałów, czyli elektorów swego następcy. Pośrednio ma więc wpływ na to, kto nim zostanie.

- Nawet statystyki pokazują, że chyba jednak nie. Ta zasada nie przesądza o tym, że papież jest w stanie swoimi wyborami wpłynąć na to, kto zostanie jego następcą. W DNA konklawe ugruntowana jest pewnego rodzaju logika, że kardynałowie mają być kompletnie niezależni, naprawdę wolni w swej decyzji. Reforma gregoriańska dokonała się pod znakiem walki o wolność Kościoła od zewnętrznej ingerencji, ale też wolności sumienia każdego z kardynałów, który naprawdę ma się pozbyć wszelkich „bagaży” w obliczu wyboru. Papież wybierając kardynałów, nie wybiera swoich stronników, tylko wybiera ludzi, którzy mają spełnić swoje zadanie, to znaczy w zgodzie z sumieniem wybrać najlepszego przyszłego papieża.

Decyzja o tym, że tylko kardynałowie wybierają papieża zapadła w XI wieku. A o pierwszym konklawe mówimy dopiero w XIII wieku. Skąd wzięła się ta różnica dwóch stuleci?

- W XI wieku wybory papieskie nie nazywały się jeszcze konklawe. Instytucja konklawe powstała po różnych zawirowaniach związanych z ingerencjami zewnętrznymi w czasie, kiedy papieże, z powodu trudnej sytuacji w Rzymie, przebywali w Viterbo. Doszło tam do wyborów papieskich trwających prawie trzy lata (1268-1271), obrosłych mitem. Jest to mit założycielski konklawe. Obawiając się wpływów zewnętrznych, kardynałowie zaczęli zamykać się na klucz. Stąd wzięła się nazwa „konklawe” (cum clavis – pod kluczem) – wybór w klauzurze.

Choć mit „konklawe w Viterbo” powtarza, że to prefekt miasta zamknął kardynałów pod kluczem, wzywając ich do szybkiego wyboru, w rzeczywistości to sami kardynałowie się zamykali, szukając sposobu, co zrobić, żeby szybciej wybrać papieża w odcięciu od wpływów z zewnątrz. Instytucja konklawe jest efektem tamtych wyborów papieskich. Wybrany wtedy papież Grzegorz X na podstawie doświadczenia elekcji w Viterbo (w której zresztą sam nie uczestniczył, bo nie był kardynałem) zarządził wprowadzenie instytucji konklawe. Od tej pory mamy już dwa elementy wyborów papieskich: wybierają kardynałowie, którzy zamykają się od środka na klucz.

A czemu służy element trzeci: tajność tych wyborów?

- Temu, żeby nikt nie wiedział, jak dany kardynał głosował. Wyobraźmy sobie sytuację, że jakiś władca wpływa, nakazuje albo nawet szantażuje kardynała, wskazując na kogo ma głosować. Dzięki temu sekretowi (istniejącemu od czasu wprowadzenia instytucji konklawe, w ciągu wieków rozszerzanemu, aż po wprowadzenie w 1904 roku tajności również po wyborze papieża) nigdy się tego nie dowie. Tajność jeszcze bardziej poszerza wolność kardynałów w wyborze biskupa Rzymu. Nawet jeśli dzisiaj poznajemy różne tajniki konklawe (mimo sekretu, wiemy już, ile głosów zdobył kardynał Joseph Ratzinger w 2005 roku i kto był drugi), to nie dowiadujemy się, który kardynał na kogo głosował.

Od połowy XIX wieku konklawe, które niegdyś ciągnęło się miesiącami, trwa średnio trzy dni, mimo że mamy coraz więcej kardynałów. Skąd ta nagła zmiana?

- Moim zdaniem ma to związek z niedopuszczaniem weta i zmierzchem mocarstw katolickich. Na konklawe w 1846 roku nie dotarł na czas kardynał Karl von Gaisruck z Mediolanu, który wiózł weto cesarza austriackiego wobec kandydata, który ostatecznie został wybrany papieżem. Kiedy dojechał, konklawe już się skończyło. Gdyby zdążył, trzeba by na nowo rozpoczynać pertraktacje. To uświadomiło, że tym, co przedłużało wybory papieskie jest właśnie weto. Stawiam tezę, że być może dla kardynałów był to psychologiczny dowód na to, jak przebiega konklawe, kiedy są naprawdę wolni. I to rzeczywiście był przełom, bo od tej pory konklawe są krótkie, zaledwie kilkudniowe. Mechanizm konklawe udało się uregulować tak, że działa.

Pertraktacje, a więc nie tylko głosowania?

- Tak. Rozmowy muszą być. Boimy się słowa „pertraktacje”, tak jakby było w nich coś złego, jakby konklawe było tylko rzeczywistością duchową: modlitwa, inspiracja i wybór. Ale to nie są pertraktacje natury politycznej. To są pertraktacje służące temu, żeby wybrać tego, kto najbardziej odpowiada aktualnym potrzebom Kościoła. Świetnie pokazuje te kulisy Jacek Moskwa w książce „Tajemnice konklawe 1978”. Opisał jak kardynał Franz König z Wiednia wraz z kardynałami francuskimi zaproponował kandydaturę kardynała Karola Wojtyły, kiedy arcybiskup krakowski w ogóle nie był brany pod uwagę jako faworyt konklawe.

Z wyjątkiem jednej włoskiej gazety.

- Dokładnie jednej! Kiedy dwóch najpoważniejszych kandydatów nie potrafi zgromadzić wymaganych dwóch trzecich głosów i wzajemnie się blokuje, trzeba wystawić trzeciego. Ale którego i jak do niego przekonać? Inicjatorzy kandydatury polskiego kardynała wskazali, że jest taki kraj, i to pod reżimem komunistycznym, gdzie młodzież wciąż zachowała odniesienie do Boga, więc Kościół jest tam żywy. Jest tam kardynał Wojtyła, który elokwencją wcale nie różni się od włoskich kardynałów. A jesteśmy w czasie, kiedy wszyscy papieże od czasów Hadriana VI (1522-1523) byli Włochami. Tylko kogoś takiego wyobrażano sobie jako papieża. Te dwie rzeczy złożyły się na to, że kardynałowie zaczęli o kandydaturze Wojtyły rozmawiać. Istotą dynamiki konklawe jest to, że kardynałowie, którzy wcześniej głosowali na kogoś, muszą zmienić swoją preferencję i zagłosować na kogoś innego.

Kardynał Kazimierz Nycz mówił o tym w 2013 roku: każdy wszedł na konklawe mając swojego kandydata, a w końcu zagłosowaliśmy na arcybiskupa Buenos Aires.

- Kardynał opowiadał, że kiedy zamknęły się drzwi Kaplicy Sykstyńskiej te preferencje runęły i wszystko zaczęło się od nowa. Było to dla niego cichym dowodem na to, że była to inspiracja Ducha Świętego.

Czy przed Karolem Wojtyłą jakiś inny Polak był brany pod uwagę jako papabili – kandydat na papieża?

- Nie głosowano na arcybiskupa Mikołaja Trąbę, choć były takie pogłoski, że już w 1417 roku miał być brany pod uwagę. Mówiło się o kardynale Stanisławie Hozjuszu, ale nie był obecny na konklawe w 1565 roku, na którym podobno był papabile, przyjechał za to na kolejne w 1572 roku, na którym na pewno dostał zero głosów. Natomiast jest udokumentowane, że w 1878 roku jeden głos otrzymał kardynał Mieczysław Ledóchowski. Wiemy o tym, bo wtedy jeszcze nie obowiązywała tajemnica konklawe po wyborze papieża i przebieg głosowań jest źródłem historycznym.

Mówiło się o kardynale Auguście Hlondzie jako kandydacie na papieża w czasie konklawe w 1939 roku.

- Jest to prawdopodobne, bo był postacią wybijającą się. Jeden z włoskich watykanistów, których cytuję w książce pisze, że kardynał Hlond był jednym z papabili, choć nie najważniejszym. Czy otrzymał jakieś głosy – tego nie wiemy, bo tajemnica konklawe już obowiązywała, a spekulacje jak ono przebiegało pełne są wzajemnych sprzeczności.

A kardynał Stefan Wyszyński, który w glorii męczennika przyjechał na konklawe w 1958 roku?

- Badałem tę sprawę, pisząc doktorat na Wydziale Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Świętego Krzyża w Rzymie na temat medialnych opisów konklawe z lat 1958-2013. Reporterzy z całego świata z pasją śledzili przyjazd kardynała Wyszyńskiego pociągiem do Rzymu przez Wiedeń i Wenecję. Było to wyrazem wielkiego szacunku, jakim cały świat otaczał prymasa Polski. Ale nie pisali o nim jako kandydacie na papieża.

Współcześnie konklawe nie jest już – jak bywało w historii – areną walki o władzę w Kościele, z przekupywaniem kardynałów włącznie, lecz stanowi akt niemal liturgiczny. Jego przebieg zanurzony jest w modlitwie i przyzywaniu Ducha Świętego.

- Na tym też polegała ewolucja tego, czym konklawe ma być. Bo jeśli patrzymy na wielkich reformatorów: papieża Grzegorza X, który w 1274 roku wprowadził instytucję konklawe, czy Celestyna V, który ją przywrócił dwadzieścia lat później, to z jednej strony uszczelniali oni regulamin po to, żeby kardynałowie rzeczywiście mieli warunki do tego, żeby wybrać papieża w wolności i z inspiracji Ducha Świętego, a nie w wyniku jakichś umów i ingerencji, a z drugiej strony wprowadzali coraz więcej atmosfery i rytów modlitewnych. Dziś mamy księgę liturgiczną „Ordo Rituum Conclavis” (Porządek obrzędów konklawe), przypominającą mszał.

Podstawowym obowiązkiem kardynała jest stanięcie przed sądem Bożym i deklaracja: „Wybieram tego, o którym według Boga sądzę, że powinien zostać wybrany”. Zapewne z tego powodu Jan Paweł II nakazał, żeby konklawe zawsze odbywało się w Kaplicy Sykstyńskiej, gdzie znajduje się fresk Michała Anioła „Sąd Ostateczny”, tak aby każdy elektor w obliczu sądu Bożego, przed którym kiedyś stanie, dokonał wyboru tego, który ma być papieżem. Podkreślenie wagi tego osobistego głosu elektora można nazwać kulminacją ewolucji konklawe.

Zanim zacznie się właściwe konklawe, odbywa się konklawe medialne. Jak często dziennikarzom udaje się trafnie wskazać nowego papieża?

- Rzadko, ale bardzo mi się podoba to medialne konklawe, jest naprawdę fascynujące. Różne strategie, które dziennikarze sobie określili i którymi do dzisiaj się posługują. Tylko ich błąd polega na tym, iż komentatorom trudno uznać fakt, że konklawe naprawdę jest wydarzeniem duchowym. Nakładają na nie skrypt polityczny. Nie tylko w semantyce, w używanych słowach, ale również w istocie. Ten błąd generuje wszystkie błędne spekulacje, kto zostanie papieżem. Dlatego nawet w przypadku konklawe, gdzie trafnie wskazano faworyta, czyli kardynała Josepha Ratzingera w 2005 roku, i tak medialny obraz tego konklawe był nieprawdziwy. Jest jeszcze drugi błąd: nie da się przewidzieć zachowania 136 kardynałów elektorów rozsianych po całym świecie, którzy nie mówią o swoich preferencjach i nikt nie kandyduje. Bo w przeciwieństwie do sytuacji w demokracji liberalnej, naprawdę nie ma kandydatów na papieża!

Najbardziej medialne było pierwsze konklawe z 1978 roku. Dziennikarze byli na nie bardzo przygotowani po Soborze Watykańskim II, mieli świetne strategie, które opisywali w swoich depeszach. Zanim konklawe się zaczęło, Marco Politi z „Il Messaggero” pisał kto na kogo przenosi głosy – tak, jakby sam osobiście brał udział w prekonklawe, czyli spotkaniach kardynałów na tak zwanych kongregacjach generalnych. Zdaniem mediów, krótkie konklawe miało świadczyć o wyborze faworyta, a długie konklawe (dziś nazywane alla Wojtyła) – oznaczać wybór outsidera. Konklawe w sierpniu 1978 roku zakończyło się dla dziennikarzy podwójną porażką. Został wybrany kardynał Albino Luciani, rzadko brany pod uwagę – tylko Fabrizio de Santis z dziennika „Corriere della Sera” umieścił go najpierw na liście papabili, ale ostatecznie odrzucił jego kandydaturę. A on wygrał! Po 24 godzinach konklawe wybrało kogoś, kto medialnie był „outsiderem”. Było to całkowite zaprzeczenie wszystkich medialnych strategii watykanistów, którzy niestety używają ich do dzisiaj, że krótkie konklawe oznacza wybór faworyta, a długie – kardynała „z drugiego wyboru”. Naprawdę bardzo trudno zmierzyć się z sekretem konklawe.

Bardzo rzadko więc zostaje wybrany medialny faworyt. Historyk Ambrogio Piazzoni wyliczył, że zdarzyło się to w zaledwie 4 procentach przypadków. Oczywiście trzeba też wziąć pod uwagę, że zaraz po konklawe dziennikarze mówią, że oni właśnie tego kandydata obstawiali. Zawsze wtedy proponuję wrócić do tego, co się naprawdę pisało, można to sprawdzić w archiwach. Prawda „prasoznawcza” wygląda tak, że niemal nikt nie obstawiał kardynała Wojtyły w mediach w obu konklawe z 1978 roku, nikt nie obstawiał kardynała Wyszyńskiego, choć tak się teraz mówi, a kardynał Bergoglio w 2013 roku był na dalekim miejscu, chyba w pierwszej trzydziestce, choć „Corriere della Sera” opublikował jego biogram.

Ale prawdą jest też, że w 2005 roku kardynał Bergoglio naprawdę był papabile medialnym i, jak sam Franciszek o tym powiedział w zeszłym roku, był na konklawe numerem dwa. Dziennikarze zaś jeszcze długo po tamtym konklawe o tym nie wiedzieli, stawiając śmiałe tezy, że tym numerem dwa był włoski kardynał Dionigi Tettamanzi. Natomiast w 2013 roku kardynała Bergoglio listy papabili niemal pominęły, mimo że wiedza o jego pozycji na poprzednim konklawe już „przeciekła”.

Papież Paweł VI ustalił liczbę kardynałów elektorów na 120. Obecnie jest ich 136. Czy więc oni wszyscy wezmą udział w konklawe?

- Tak. Ten precedens był badany już za pontyfikatu Jana Pawła II, gdy dwukrotnie, po konsystorzach w 2001 i 2003 roku, było 135 elektorów. Franciszek nie jest więc pierwszym papieżem, który tak znacznie podwyższył ich liczbę. Rok przed śmiercią Jana Pawła II, kiedy był już chory, naprawdę obawiano się tej sytuacji, że liczba elektorów na konklawe będzie większa od 120, choć sam papież w konstytucji apostolskiej „Universi Dominici gregis” z 1996 roku dwukrotnie potwierdził liczbę 120 „kardynałów wyborców jako maksymalną”. Ale skutek decyzji papieża jest ważniejszy od zapisu konstytucji apostolskiej. Papież wykreował kardynała i od tej pory podczas sede vacante (wakatu na stolicy biskupiej, w tym przypadku rzymskiej) nikt nie ma mocy odebrać mu prawa wyboru biskupa Rzymu, nikt nie ma prawa nie wpuścić go do Kaplicy Sykstyńskiej, wykluczając z udziału w konklawe. Z jednym wyjątkiem – kardynała in pectore (mianowanego przez papieża „w sercu”, ale bez publicznego ogłoszenia jego nazwiska). Nawiązuję tu do najnowszego filmu „Konklawe”, w którym kardynał in pectore bierze udział w wyborze papieża. Jest to po prostu niemożliwe, bo nawet nie wiadomo, kto nim jest. A gdyby taki kardynał teoretycznie pojawił się na konklawe, wraz ze śmiercią papieża, który wcześniej mianował go tylko in pectore, po prostu kardynałem już nie jest.

Źródło: KAI / tk

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Ulrich Nersinger

Wielkie tajemnice. Aura skandalu. Materiał na dziesiątki filmów sensacyjnych. Wszystko to w jednej książce

Wydaje się, że Dekalog zakazuje szpiegowania. Ale czy na pewno? W swojej długiej historii Stolica Apostolska była uwikłana w znacznie więcej...

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Ks. Śliwiński: bardzo rzadko papieżem zostaje medialny faworyt
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.