Ludwik Wiśniewski OP: stanowienie prawa w państwie nie należy do zadań biskupów
Trzeba być ciasnym doktrynerem, aby uważać, że prawny nakaz lub zakaz uzdrowi społeczeństwo i nauczy szacunku do nienarodzonych. Taki pośpieszny zakaz, wzbudzając sprzeciw, może jedynie zaszkodzić świętej sprawie i dodatkowo oddalić ludzi od Kościoła, który takie prawo forsuje - pisze dominikanin.
"Całym sercem kocham ten Kościół, choć jest to miłość trudna" - wyznaje na początku swojego tekstu dla "Tygodnika Powszechnego" Ludwik Wiśniewski OP. Odnosi się w nim do protestów, które wybuchły po uchwaleniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji, jak również do reakcji katolików oraz do lobbowania za zaostrzeniem ustawy aborcyjnej.
Dominikanin przypomina, jak wyglądało podejście do aborcji w czasach komunizmu, gdy, jak pisze, "ciążę przerywano na życzenie, a najczęstszym motywem były tzw. „trudne warunki życiowe”, czyli praktycznie wszystko". Zaznacza, że to podejście zmieniło się po latach pracy duszpasterzy i wielu świeckich. W 1997 roku Trybunał Konstytucyjny, pod przewodnictwem prof. Andrzeja Zolla, ogłosił, że są to przepisy niezgodne z konstytucją. Wyniknął z tego tzw. kompromis aborcyjny, który dopuszczał trzy przesłanki przerywania ciąży. "Z dzisiejszej perspektywy decydujący był rok 2016" - przypomina o. Wiśniewski. Wtedy zawiązała się Inicjatywa Obywatelska "Stop Aborcji" z Kają Godek na czele, nastąpiła rejestracja fundacji "Życie i Rodzina" i zaczęto zbierać podpisy pod projektem ustawy zaostrzającej prawo aborcyjne.
"Kościół w całej pełni włączył się w tę akcję. Podpisy zbierano przede wszystkim przed świątyniami, a Konferencja Episkopatu uhonorowała panią Godek: zaprosiła ją na obrady, wysłuchała i – jak przypuszczam – zaakceptowała przedstawiony przez nią program" - pisze dominikanin, przywołując też liczne wyrazy wsparcia przez biskupów dla tej inicjatywy, a także zaangażowanie mediów o. Rydzyka w zbieranie podpisów.
O. Wiśniewski podkreśla jednak, że wielu ludzi Kościoła - w tym on sam - patrzyło z niepokojem na taki kierunek działania. "Marzeniem wielu z nas jest doczekanie takiego momentu, kiedy w społeczeństwie utrwali się przekonanie, że każdy jeszcze nienarodzony, także dotknięty nieuleczalną chorobą, ma prawo urodzić się i żyć" - pisze. Wymaga to jednak znaczącej poprawy warunków życia rodzin z niepełnosprawnymi dziećmi i zapewnienia wsparcia dla rodziców. "Trzeba być ciasnym doktrynerem, aby uważać, że prawny nakaz lub zakaz uzdrowi społeczeństwo i nauczy szacunku do nienarodzonych. Taki pośpieszny zakaz, wzbudzając sprzeciw, może jedynie zaszkodzić świętej sprawie i dodatkowo oddalić ludzi od Kościoła, który takie prawo forsuje" - zaznacza.
Duchowny podkreśla, że wojna o zmianę przepisów i stanowienie prawa w państwie nie należy do zadań biskupów. "Pan Jezus, zapytany przez uczonego prawnika, powiedział: „I wam, uczonym wprawie, też biada! Bo wkładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia, asami jednym palcem ciężarów tych nie dotykacie” (Łk 11, 45-46). Człowiek jest przed prawem! Głosimy zasady i przepisy, ale nie widzimy konkretnych ludzi i ich ciężarów. To jest dzisiejszy, zasadniczy polski i katolicki problem – nasze nauczanie jest pustym gadaniem" - podkreśla.
Pisze także: "Kilka lat temu, przejęty sytuacją rodzin wychowujących niepełnosprawne dzieci, dla których ojczyzna jest macochą, jak szaleniec zaproponowałem: skoro sprawa jest tak ważna i bolesna, a państwo nie wypełnia swojej roli, stwórzmy kościelny fundusz dla tych rodzin. Niechby zapoczątkowały go np. pieniądze zebrane na najbliższej kolędzie. W ten sposób dotkniemy choć jednym palcem ludzkich ciężarów. Jeżeli tego nie uczynimy, nasze nawoływanie do poszanowania każdego życia będzie niewiarygodne. Reakcja? Jeden z hierarchów miał powiedzieć: „temu Ludwikowi chyba od-biło, on chce nasze pieniądze rozdawać”. Jedynie prymas senior, abp Henryk Muszyński podziękował mi w rozmowie telefonicznej."
Skomentuj artykuł