Nudna niedziela? Nie tym razem

Fot. PAP/Lech Muszyński

To miała być zwykła niedziela jakich wiele w życiu jezuity przed święceniami. Połowa dnia spędzona na pomocy w parafii (zbieranie tacy i rozdawanie Komunii świętej). A to co zostanie przeznaczone na życie wspólnotowe, odpoczynek i naukę (tego ostatniego też jest dużo w życiu jezuity). Jednak już po pierwszej Mszy o 7.00 wiedziałem, że to nie będzie przeciętny Dzień Pański.

Z godziny na godzinę przybywało coraz więcej paczek w holu domu parafialnego, który stał się jednym z punktów zbierania darów dla Ukrainy w akcji skoordynowanej przez miasto Warszawa. Coraz więcej ludzi pytających się jak jeszcze można pomóc. Coraz więcej jedzenia, środków higienicznych, słodyczy… No i puszki wypełnione pieniędzmi, które trzeba było opróżniać dużo częściej niż zwykle. Pomyślałem sobie: „Wow! Ludzie pomagają! To miłe”. Wtedy nie przeczuwałem jeszcze, że skala tej pomocy przerośnie moje najśmielsze oczekiwania.

Pomoc dla Ukrainy

Około 11tej stoję przed wejściem do kościoła i zbieram pieniądze do puszki (koordynatorka akcji poprosiła o dodatkową pomoc). Podjeżdża samochód. Na oko można powiedzieć, że drogie auto. Widzę zakłopotane na twarzach kierowcy i pasażera.

- Mogę w czymś Państwu pomóc? – pytam.

- Szukamy punktu, gdzie można oddać dary dla Ukrainy – odpowiada kierowca.

- To tam, w domu parafialnym. – wskazuję palcem na odległe o około 20 metrów wejście. Czuję dystans za strony rozmówców. Chyba nie przywykli do rozmowy z gościem w sutannie.  – Mogę Państwa zaprowadzić, żeby nie trzeba było długo szukać.

Zaczyna się wypakowanie auta. To nie jest pojedyncza paczka, ale bagażnik wypełniony po brzegi. Widać, że przywiezione prosto ze sklepu: hurtowe ilości pampersów, środki higieniczne.

- Pomogę Panu nosić, nie będzie trzeba dwa razy chodzić. – moja propozycja spotyka się z duży zaskoczeniem malującym się na twarzy kierowcy. Zdziwienie zaczyna dominować nad wcześniejszym zakłopotaniem.

Obładowani zbliżamy się do wejścia. Otwieram drzwi, przepuszczam kobietę i czekam na spóźnionego mężczyznę.

- Dlaczego Pan nie wchodzi? – pyta kierowca.

- Chciałem przytrzymać Panu drzwi, bo ma Pan większą paczkę niż ja – odpowiadam. Teraz jest już samo zdziwienie. Rozstajemy się kilka sekund później. Będę pamiętał tych ludzi jeszcze długo, chociaż nie mam pojęcia w jaki sposób zostałem odebrany przez nich.

------

Zbliża się 13ta. Zaraz ma przyjechać auto z Urzędu Miasta i odebrać zgromadzone dary. Im bliżej „godziny zero” tym więcej paczek. Tomek, kiedyś student w naszym duszpasterstwie akademickim, a teraz wolontariusz w parafialnym Caritasie, ogarnia sortowanie. Jednak skala pomocy jest dużo większa niż możliwości koordynacyjne. W gąszczu małych i dużych foliówek przemykają ludzie zmierzający na Mszę albo z niej wracający. Czesiek, jezuita, właśnie odprawił mszę dla bierzmowanych i kolejny raz przyszedł pomóc. Nagle pojawia się telewizja, już druga stacja dzisiaj, i prosi o krótką wypowiedź. Wszyscy są na tyle zajęci, że pozostaje im tylko zrobić kilka ujęć i pytać wolontariuszy w tak zwanym międzyczasie.

Kilka minut przed 13tą dwoje zagubionych ludzi podchodzi do mnie i z łamaną polszczyzną przekazuje paczkę. Na opakowaniu napisy we wschodnim języku.

- Znam trochę ukraiński, ale tego nie rozumiem. Mogą Państwo powiedzieć co jest tutaj napisane? – pytam.

- To nie jest ukraiński… To po rosyjsku… – odpowiada młody mężczyzna. Widzę na ich twarzach zmieszanie. Młodemu Rosjaninowi łamie się głos, kiedy próbuje wytłumaczyć co jest w środku. Teraz już wiem, że to wzruszenie ściska jego gardło.

------

Minęła 13.10. Auto dalej nie przyjeżdża. Decydujemy się spakować jezuickiego busa i pojechać do miejsca przeładunkowego. 30 minut później razem z Arkiem SJ i Wojtkiem SJ jesteśmy przy bramie miejskich wodociągów w Warszawie i podajemy nasze dane osobowe. Kiedy dotarliśmy do magazynu ustawiamy się w kolejce aut do rozpakowania. Jesteśmy na końcu. Przed nami dwa miejskie autobusy przegubowe, 7 busów i kilka aut osobowych. Wszystkie wypakowane po brzegi kartonami. Teraz już wiemy, że to czekanie nie skończy się w 5 minut.

- Panowie, możecie czekać w aucie na swoją kolej. Ale nie oszukujmy się: jeśli pomożecie rozładowywać to pójdzie szybciej. – zachęca nas pracownik wodociągów miejskich, który zdaje się koordynować rozładunek. Bierzemy się do roboty.

Pomagamy w grupie około 20 osób. Na początku idzie sprawnie. Po kilku minutach mam wrażenie, że ogarniemy rozładunek szybko. Nie znamy się z innymi kierowcami. Wszyscy są tutaj z przypadku. Atmosfera jest przyjazna, nie ma czasu na rozmowy, po prostu pracujemy.

Jednak przyjeżdzające samochody wydają się nie mieć końca. W trakcie pierwszych 30 minut kolejka za nami podwoiła się. Dzwonię po pomoc. Każda para rąk się przyda. Po godzinie przyjeżdżają jezuici: Arczi, Ivan, Seba i Michał. Mati został w kościele, żeby pomagać w Komunii. Pojawia się też Tomek-wolontariusz, który sam przyjechał swoją osobówką wypełnioną darami. W międzyczasie rozdzielają wszystkich do trzech różnych magazynów, bo ten pierwszy już nie zmieści więcej, a kolejne samochody wciąż się pojawiają. Koordynator z wodociągów już nie ma takiego pewnego siebie głosu jak przed godziną. Po dwóch i pół godzinie wreszcie udaje się nam rozładować naszego busa. Decyduję się wracać z Arkiem. Pozostali eSJoci dalej pomagają. Z tego co wiem zeszło im do 18tej.

------

Wieczorem, po mszy o 21szej, zbieram chętnych gotowych przyjąć uchodźców pod swój dach. Można zapisać się za pomocą formularza dostępnego na stronie internetowej parafii. Chcemy też ułatwić naszym starszym parafianom zaangażowanie się w tę formę pomocy dlatego czekam z laptopem w kruchcie sanktuarium. Przy tej okazji jest szansa na rozmowę.

- Jak Ksiądz myśli, lepiej jest przynosić dary czy dawać bezpośrednio pieniądze do puszki? – pyta kobieta wychodząca z kościoła.

- Wie Pani, trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Nie wiem jakie są realne potrzeby i jaka pomoc jest skuteczniejsza. – opowiadam jej o całej mojej niedzieli i o tym co widziałem.

- Ojej! Dużo tego. To wszystko, co się tutaj dzieje, to jest jakiś pomysł jezuitów czy fragment większej akcji? – pyta kobieta.

- Dzisiaj włączyliśmy się w akcję organizowaną przez Warszawę. Natomiast pieniądze zebrane do puszek podzielimy: połowa pójdzie dla Caritasu, a połowa dla inicjatywy organizowanej na Ukrainie bezpośrednio przez jezuitów. – widzę na twarzy mojej rozmówczyni zdziwienie, więc tłumaczę , że na Ukrainie są jezuici, i że prowincjałowie powołali specjalny zespół do zorganizowania potrzebnej pomocy. – Ojciec Vitalij, który będzie głównym koordynatorem akcji w najbliższych dniach przyjedzie do Polski ze Stanów Zjednoczonych. – dopowiadam.

- To w takim razie ja nie będę nic kupować tylko przeleję wam kasę! Wy wiecie co robić! – odpowiada gromko kobieta. – A teraz dorzucę się jeszcze do puszki…. Ojej, nie ma już tej Pani co tutaj zbierała pieniądze. No trudno. W takim razie ksiądz wrzuci za mnie! – w tym momencie dostaję stówę do ręki, a Pani na odchodne dodaje: - Obdzwonię zaraz moich znajomych, żeby zrobili wam przelewy! Widzę, że wy wiecie co trzeba robić!

To ostatnia osoba, która odwiedziła dzisiaj Sanktuarium na Rakowieckiej w Warszawie. Gasną światła. Niedziela się skończyła.

------

W poniedziałek dzwoni do mnie Waldek, proboszcz. Liczył pieniądze do późna w nocy, bo wiedział, że sprawa jest poważna. Zebrano ponad 50 tysięcy złotych. Proboszcz przyznaje, że to rekord i przez 11 lat jego pracy, nigdy nie było aż tak wysokiej kwoty.

- Ludzie są dobrzy i bardzo hojni. Naprawdę. – tymi słowami Waldka zaczynam drugi dzień tygodnia.

Wszystkie opisane historie wydarzyły się naprawdę. Zbieżność imion i okoliczności nie jest przypadkowa.

 

 

  

Jezuita, scholastyk, 10 lat w zakonie, studiuje teologię na Akademii Katolickiej w Warszawie, mieszka na Rakowieckiej 61 przy Sanktuarium Świętego Andrzeja Boboli.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nudna niedziela? Nie tym razem
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.