O posłudze wśród chorych, izolacji i o wdzięczności osobom, które pomagają pomagać
Poprosiliśmy jezuickiego kleryka Andrzeja Błędzińskiego SJ, aby opisał swoją pracę w walce z pandemię. Na samym początku podkreślił, że to co napisze, może odbiegać od medialnych doniesień; nie używał wielkich słów, nie starał się upiększać tego, co samo z siebie jest piękne. Po prostu napisał dla jezuici.pl o swoim doświadczeniu pracy z chorymi, o trudzie i radości oraz o wdzięczności wobec jezuitów, którzy zastąpili go w codziennych obowiązkach, by mógł innym pomagać.
Jestem jednym z wielu wolontariuszy zaangażowanych w pomoc na ZOL-u (Zakładzie Opiekuńczo Leczniczym) przy Caritasie Warszawskim. A od 3 maja dołączył do zespołu inny jezuita o. Łukasz Lewicki SJ – Dyrektor Jezuickiego Centrum Społecznym “W akcji”.
Na pytanie „Jak się pracuje na wolontariacie?” odpowiadam, że to wspaniałe miejsce, gdzie dzieje się dużo dobra. A to za sprawą stworzonej atmosfery, jak i dużego zaangażowania wielu osób niekoniecznie będących na pierwszej linii frontu. Na oddziale dostajemy posiłki między innymi od “Pani Kluseczki i Przyjaciół”, która przygotowuje dla nas kilka wariantów obiadów. Już samo przygotowanie jednego typu dania zasługuję na pochwałę, a co dopiero mówić o siedmiu wariantach jednego posiłku. (Proszę spojrzeć na zdjęcie poniżej). Ostatnio dostaliśmy kosmetyki z firmy “AA Vegan”, Grupa Mocy uszyła dla nas dodatkowe maseczki, i wiele innych małych inicjatyw, które warto podkreślać.
Na oddziale sytuacja wydaje się opanowana. Chociaż kilka tygodni temu, komunikaty mówiły o 21 osobach zarażonych COVID-19, a 80 % stałego składu personelu medycznego musiało iść na przymusową kwarantannę. Po takiej bombie wrzuconej w system pracy sytuacja była tragiczna. Caritas wystosował apel z prośbą o personel medyczny, bo nie było komu przychodzić do pracy. Obecnie dzięki wielu wolontariuszom i podjętym działaniom nie ma już żadnej osoby z wynikiem pozytywnym. Chociaż dalej dmuchamy na zimne i chodzimy w strojach barierowych, bo zagrożenie istnieje zawsze. Część DPS-ów zaraziła się przez to, że personel medyczny nieświadomie przyniósł wirusa na oddział.
Powoli sytuacja wraca do normalności i pojawia się stała kadra, która zastąpi tymczasowe rozwiązania, takie jak pracę wolontariuszy. Nagłą potrzebę udało się zastąpić osobami tymczasowymi, ale na dłuższą metę oddział chciałby mieć stały skład pielęgniarek, opiekunów medycznych i lekarzy. Właśnie o to chodziło, że mamy zastąpić tylko tymczasowo stałą ekipę i gdy tylko oddział stanie się samowystarczalni będziemy mogli wrócić do naszych stałych obowiązków.
Andrzej Błędziński SJ, magister fizjoterapii, studiuje teologię w Collegium Bobolanum w Warszawie i kieruje projektem „Indie 2020”, a o. Łukasz Lewicki SJ jest dyrektorem Jezuickiego Centrum Społecznego i opiekuje się na co dzień uchodźcami. Przed wstąpieniem do zakonu ukończył studium medyczne i studiował politologię.
Redakcja: Jak to się stało Andrzeju, że zgłosiłeś się na wolontariat?
Nie ukrywam, ale to wszystko dzięki poczcie pantoflowej i udostępnieniu informacji o potrzebie medyków na facebooku wśród moich znajomych. To siła mediów społecznościowych i wartość ludzi, którzy udostępniają informację. Od dłuższego czasu było i jest we mnie pragnienie pomagania, dlatego też z dużą chęcią mogłem się zaangażować w posługę wśród chorych. Jako magister fizjoterapii praca w ośrodkach medycznych nie jest dla mnie problemem. Powiem więcej, dla mnie osobiście nie sprawiło to najmniejszego problemu, było to jak zjedzenie bułki z masłem albo parówek na śniadanie.
Gorąco wierzę w misję jezuitów, aby być dla innych i czynić wszystko na większą chwałę Bożą. Nie wstąpiłem przecież, aby siedzieć na kanapie. Wiem, że dużo osób z grona księży i osób zakonnych nie dostało zgody od przełożonych na taki rodzaj pomocy, nawet pomimo swoich pragnień, ponieważ byli bardziej potrzebni w innych miejscach. Moje obowiązki za mnie na parafii musiał przejąć Przemek Gwadera SJ za co Mu bardzo dziękuję, bo bez jego pomocy nie mógłbym zaangażować się na rzecz chorych. Wdzięczny jestem również o. Zbigniewowi Jałbrzykowskiemu SJ za pomoc przy grupie Św. Jana. To jest jak z systemem naczyń połączonych, jeśli jeden element zostanie zabrany do innej pracy, to ktoś musi przejąć jego funkcje, dlatego zawsze trzeba mówić o wspólnym zaangażowaniu, nawet jeśli tylko jedna osoba jest widoczna.
Napiszę jeszcze kilka refleksji o życiu w izolacji od wspólnoty zakonnej, którą musiałem podjąć z racji bezpieczeństwa. Sanepid jasno wskazuje, że osoby mające styczność z osobami z wynikiem pozytywnym, muszą ograniczyć swoje kontakty do niezbędnego minimum, a nawet się wyprowadzić z własnego domu. Zacznę od tego, że dopiero kiedy zamieszkałem w hoteliku dla medyków, odczułem czas izolacji. Wcześniej jedliśmy obiad w grupie domowników ( 8 – 12 osób) i nie odczuwałem w większym stopniu ograniczeń rządowych. Sytuacja zmieniła się, kiedy musiałem się wyprowadzić. Momentem kluczowym było dla mnie uczestniczenie po raz pierwszy w Mszy Świętej on-line, zupełnie obcej dla mnie formie. Taki rodzaj przeżywania liturgii z ekranu swojego monitora jest co najmniej dziwny, a nawet w osobistym odczuciu daleki od piękna liturgii wewnątrz kościoła.
Swój czas między dyżurami przeznaczam na swoją pierwszą misję, czyli na studia teologiczne. Ustaliłem, że tygodniowo mogę objąć tylko 3-4 dyżury po dwanaście godzin, aby jeszcze znaleźć czas i chęci na studia e-learningowe. Praca przy chorych nie jest dla mnie tak męcząca, jak studia. Po dwunastu godzinach po prostu nie ma się najmniejszej ochoty wczytywać w zawiłe kwestie teologiczne. Aby sprostać wyzwaniom studiów, nauce j. angielskiego, zaangażowaniu w grupę misyjną Indie 2020 i wspólnotę medytacyjną św. Jana, poprosiłem o dyżury nocne, ale jeszcze w tzw. wolnym czasie móc bardziej zaangażować się w swoje obowiązki.
Swoją drogą, aktualnie mam bardzo ładny widok z okna na Sąd Najwyższy, ponieważ hotelik mieści się na przy ul. długiej 18, nieopodal Ministerstwa Zdrowia. Podwyższone standardy bezpieczeństwa pozwalają mi tylko wychodzić z pokoju jak idę do pracy, a w każdym innym przypadku nie mogę opuszczać swoich czterech ścian.Wychodząc na korytarz z pokoju, muszę mieć maseczkę i rękawiczki. Nie mogę korzystać z ogródka. Trudno, ale wiem, że tak musi być.
Ile jeszcze na koniec miła niespodzianka. Podczas jednego z dyżurów w Caritasie na Krakowskim Przedmieściu, nieopodal Pałacu Prezydenckiego, dostaliśmy informację, że obiad dla nas będzie od Prezydenta Polski…
Andrzej Błędziński SJ
Skomentuj artykuł