Pamiętaj, po co żyjesz
Kilka dni temu trafiłam na nagranie o. Przemysława Gwadery, jezuity pracującego w Gdyni. Choć nie miałam ochoty na treści zbyt ciężkie i poważne, tytuł filmiku od razu mnie zatrzymał.
Moje pasje (twórczość, ból, cel życia) – ten tytuł jako zestawienie pasji z bólem i celem życia były bowiem tematem wielu rozmów i refleksji, które noszę w sobie od pewnego czasu…
Widzę coraz częściej i wyraźniej jak łatwo jest uciec emocjonalnie z domu i swojej codzienności. Widziałam to zarówno u siebie, jak u kobiet, z którymi spotykam się na co dzień. I choć wiem, że to problem bardzo uniwersalny i płeć nie ma tu znaczenia, te rozmowy kobiece wyraźnie pokazały mi jak łatwo dajemy się wkręcić.
To, co mówi w swoim nagraniu jezuita uporządkowało mi w głowie masę myśli. Nazwanie wprost tego, że czasami pochłania nas pasja i choć sama w sobie jest dobra, piękna i twórcza – może nie być dla mnie dobra na teraz. Dodałabym od siebie, że może być świetną formą ucieczki od życia.
Kiedy pojawia się smutek, jakaś pustka w codzienności, to łatwo wtedy złapać za telefon albo pilot od telewizora i zagłuszyć siebie i swoje uczucia. Można do tego nalać sobie lampki wina, a jakże. I wszystko byłoby w miarę OK, gdyby nie to, że takie sytuacje nie zdarzają się co dnia. Reset raz na jakiś czas jest potrzebny, ale jego częstotliwość odgrywa tu ogromną rolę.
Czasem ciężko jest dostrzec moment, gdy telefon przyrósł do ręki. No bo przecież mam prawo do odpoczynku, kontaktu. Tak, to prawda. To jest dobre, ale wtedy, gdy nie jest zapchajdziurą wewnętrznych braków. A tych braków nie widać, jeśli się nie zatrzymamy w ciszy, bez rozpraszaczy.
Co do tego ma rozwijanie pasji?
Od kilku lat recenzuję książki, kończę też pracę nad swoją własną i robię to z ogromną radością i przyjemnością. Zobaczyłam jednak u siebie i innych, że to też jest przestrzeń, w której mogą ścierać się pragnienie samorealizacji (samo w sobie dobre, twórcze i potrzebne), z ucieczką od codzienności.
Rozmawiałam ostatnio z kobietą, która pokazała mi ogromną paczkę książek, wszystkich w dość poważnej tematyce. Zapytałam ją kiedy znajdzie czas na czytanie przy czwórce dzieci i codziennych obowiązkach. Jej odpowiedź trochę mną wstrząsnęła…
Powiedziała mi, że czyta żeby nie myśleć – o problemach w małżeństwie, chorobie dziecka, codzienności. Stwierdziła, że czyta kilka godzin na dobę. Zszokowało mnie to. Choć zobaczyłam też w tym siebie. Zapchać można się wszystkim, byle by ucieczka była skuteczna, choć na chwilę. Prawda?
Mamy masę znieczulaczy. Tych działających zewnętrznie i od środka. Na wyciagnięcie ręki. Od tabletek, po nałogi. Czy jednak o to w życiu chodzi by ciągle działać jak maszyna?
Wspomniane na początku nagranie było dla mnie iskierką nadziei, wewnętrznej wolności. Można się zatrzymać, nazwać to w co się łatwo wkręcam. Można temu nie ulegać, podejmując świadomą decyzję. Tak, by nie zapychać braków, ale je w sobie utulić. Nie udawać przed samym sobą, że moja pasja jest ok, skoro przez nią zaniedbuję siebie, rodzinę, obowiązki. To nie jest odpoczynek, to męczarnia – choć tego nie widać tak od razu, już teraz, bez refleksji.
Wszystko może służyć dobru, może je też od nas oddalać… I jak napisał w opisie do filmiku jezuita: gdy pamiętam po co żyję na tym świecie, wtedy wszystkie te rzeczy mogę robić "przy okazji", nie ryzykując, że mnie one pochłoną.
Pamiętać po co żyję, gdzie jest moje miejsce, choć chyba co ważniejsze – gdzie jest dziś moje serce? Trudne, ale potrzebne – by rzeczywiście zacząć żyć.
Skomentuj artykuł