Pielgrzymka papieża Franciszka do Kanady - kolejny akt drogi pojednania
Słowo pojednania będzie w najbliższych dniach odmieniane przez wszystkie przypadki. Papież Franciszek rozpoczyna swoją podróż do Kanady, by postawić stopę na terenach, które miały zostać całkowicie odarte ze swojej pierwotnej tradycji. Kościół brał udział w zbrodniczym systemie szkół rezydencjalnych stworzonym i finansowanym przez rząd Kanady. Ale to także Kościół jest dla rdzennych mieszkańców miejscem pojednania. Bo większość z nich to wciąż ludzie wierzący w Chrystusa.
Był początek lat 80. XIX wieku, kiedy nowy wspaniały świat wkroczył na terytoria rdzennych mieszkańców Kanady z brutalną siłą. Anglosaska kultura nie znała innych metod. Podobnie jak w Australii, w Kanadzie brytyjscy zarządcy wierzyli święcie, że największym zagrożeniem dla dobrobytu i rozwoju są tradycje i kultura Pierwszych Narodów. Jedynym słusznym kulturowo kierunkiem rozwoju było nieludzkie potraktowanie rdzennych rodzin – odebranie im dzieci na wychowanie w szkołach z internatem – residential school, dziś znanych jako szkoły rezydencjalne. Rząd Kanady zwrócił się do zakonów różnych denominacji chrześcijańskich o prowadzenie szkół. 60 proc. z nich było prowadzonych przez zakony katolickie.
Prawda o wychowaniu w szkołach przez dziesięciolecia nie wychodziła na jaw. Rodziny tubylcze były często dysfunkcyjne, odsetek przemocy i samobójstw ogromny – nikt nie pytał dlaczego. Aż do 1990 roku, kiedy kanadyjski polityk i rdzenny aktywista Phil Fontaine w telewizyjnym programie po raz pierwszy nazwał krzywdę, która spotkała go w szkole prowadzonej przez zgromadzenie Oblatów Maryi Niepokalanej.
Ta chwila dla tysięcy ludzi była catharsis, momentem, w którym uświadomili sobie, dlaczego ich życie było koszmarem – krzywda zamknięta gdzieś głęboko w sercu, nienazwana, bo małe dziecko nie umie jej przetworzyć i nazwać, a często wypiera, jakby działa się komu innemu (jedyna forma przetrwania) - wypłynęła z siłą oceanu.
Krzywdy seksualne, fizyczne, przeżywane w samotności, daleko od rodziny, brak bliskości mamy i taty, całkowite pozbawienie dzieci troski i miłości – 150 tys. rdzennych kanadyjskich dzieci przeżyło szkoły rezydencjalne i taki właśnie model „wychowania”. Ostatnią szkołę zamknięto na początku lat 90. XX wieku. Krzywdy rdzennych mieszkańców zostały opisane choćby w doskonałej książce Joanny Gierak-Onoszko „27 śmierci Toby’ego Obeda” - książce, którą czyta się z bólem ciała, i nie można przeczytać jej „na raz”.
Tej krzywdy nie da się wymazać, nie da się jej też zapomnieć. Ale to właśnie Kościół katolicki pokazał, jak pracować nad pojednaniem, nad zabliźnieniem ran. To Kościół pokazał, jak na rany nałożyć balsam, nie sypać soli, jak dzieje się to często w przestrzeni medialnej.
Już w lipcu 1991 r. Oblaci Maryi Niepokalanej, prowadzący 48 szkól rezydencjalnych – większość tych prowadzonych przez katolików – opublikowali czterostronicowe przeprosiny, odczytane podczas zgromadzenia nad jeziorem St. Anne w Edmonton, gdzie we wtorek będzie Papież Franciszek, jako szczególny gość corocznej pielgrzymki rdzennych mieszkańców i przedstawicieli Kościoła, która odbywa się tam od 1991 r.
W październiku 1991 r., dokładnie rok po telewizyjnym wyznaniu Phila Fontaine’a, arcybiskup Joseph MacNeil ogłosił, że parafia Najświętszego Serca w Edmonton będzie od teraz Parafią „Pierwszych Narodów, Metysów i Inuitów”. Zgodnie z zasadą: nie tylko przeprosić, ale naprawić krzywdę, Oblaci Maryi Niepokalanej sprowadzili do parafii z najdalszych zakątków świata swoich misjonarzy, którzy nauczyli się języka kri i zajęli się najważniejszą od tej pory misją na tym terenie – przywrócenia tradycji rdzennych narodów.
W sierpniu 2020 r. parafię strawił pożar, który zaczął się od niedogaszonego popiołu służącego do jednej z tradycyjnych ceremonii Pierwszych Narodów.
Decyzja arcybiskupa była natychmiastowa - Kościół zostanie odbudowany. Abp Richard Smith ogłosił ją na miejscu jeszcze świeżego pożaru, gdzie pojawił się jako jeden z pierwszych. To właśnie tam będzie się z rdzennymi mieszkańcami modlił Papież Franciszek, w odbudowanym dzisiaj Kościele.
To wszystko działo się od 30 lat – 30 lat przed tym, zanim w szkole w Kamploops odkryto prawdopodobne miejsce pochówku dzieci. Dziś skupiamy się na tym wydarzeniu z 2021 roku.
Dwa fakty są jednak niezwykle istotne – Kościół przyznał się do krzywd na dzieciach nie w momencie, gdy papież Franciszek wypowiedział swoje przepraszam do przedstawicieli rdzennych narodów, którzy odwiedzili go w Watykanie. Nie „obudził się” w 2021 r., gdy Kamploops znalazło się na pierwszych stronach gazet.
Kościół przeprosił i rozpoczął zadośćuczynienie w 1991 roku, trzy dekady przed tym, zanim rząd Kanady zakończył prace nad finalnym systemem odszkodowawczym dla rdzennych mieszkańców.
Od 30 lat to Kościół pracuje z rdzennymi mieszkańcami nad pojednaniem – nie w atmosferze skandalu pierwszych stron gazet, ale w podmuchu dymu indiańskich ceremonii w Kościołach, w malowaniu twarzy na uroczystości, w lekcjach języka kri w kościelnych salkach, w konsekwentnym odbudowywaniu tradycji – w konsekwentnym zadośćuczynieniu za krzywdę odarcia z tradycji, zadośćuczynieniu za brak bliskości, za brak normalnego dzieciństwa u boku mamy i taty.
Prawda jak zawsze leży więc pomiędzy. Nie wolno nam relatywizować krzywdy tych dzieci. Elementarny brak miłości w jakim wzrastały odebrane rodzinom metyskie czy inuickie dzieci przez ponad 100 lat, jest czymś, co wpłynęło na kilka pokoleń rodzin. Jako matka umiem poczuć rozpacz matek, które w drzwiach swoich skromnych chatek widziały elegancko ubranych na czerwono kanadyjskich strażników – tych samych, których znamy z pocztówek - zabierających wszystkie ich dzieci z domu, tak jak stały. Bez pożegnania, bez możliwości odwiedzin, bez serca.
Nie wolno nam jednak tak samo zapominać, że Kościół nie jest potworem, w którym papież Franciszek niczym superbohater uświadamia sobie nagle, że taka krzywda miała miejsce. Że dzieci zabrane przez strażników państwowych wychowywane były w emocjonalnej katordze przez misjonarzy. Kościół trzy dekady temu otworzył szpital polowy, w którym leczy rany za pomocą tradycyjnych indiańskich ziół, słuchając krzyku, płaczu i potrzeb skrzywdzonych. Ocierając łzy rozmazane na pomalowanych twarzach.
Pielgrzymka papieża nie jest początkiem drogi pojednania - jest jej kolejnym aktem. Potrzebnym aktem. Bo jak powiedziała mi Valentina Alazraki w „Między Ziemią a Niebem”: "Bardzo ważne jest oczyszczenie pamięci”. Tak jak w przypadku kryzysu wykorzystywania seksualnego – najczęściej mamy do czynienia z przypadkami krzywdy sprzed dziesięcioleci, które przez świat mogą zostać zapomniane, ale nigdy nie zostaną zapomniane przez skrzywdzonych. „Teraz jest czas leczenia ran i nie ma znaczenia, że szkoły zostały zamknięte dawno temu” - mówi Alazraki.
Piękną perspektywę papieskiej pielgrzymce nadał też ks. Cristino Bouvette, ksiądz katolicki, którego babcia była ocaleńcem szkoły rezydencjalnej. Babcia nie miała żalu, że został księdzem. "Spotkałam w życiu dobrych księży i dobre siostry, i wiem, że ty będziesz jednym z nich” – mówiła mu.
Dziś ks. Bouvette jest dyrektorem ds. liturgicznych pielgrzymki Franciszka.
„Papież przyjeżdża, aby uczestniczyć w czymś, co już się dzieje” – powiedział mi ks. Cristino w „Między Ziemią a Niebem”. Dlatego dla księdza tak ważny jest obraz, którego papież użył pewnego dnia, obraz pielgrzymki. „Kiedy idziesz na pielgrzymkę, dzieje się tak dlatego, że inni pielgrzymi przeszli przed tobą, a jeszcze inni pielgrzymi przyjdą później. A więc papież przyjeżdża po to, żeby uczestniczyć w czymś, co już się rozpoczęło i już dzieje się w naszym kraju. Ale jego wizyta da nam nowe pomysły i nowe sposoby, aby spróbować lepiej żyć” - wyjaśnił ks. Bouvette.
Skomentuj artykuł