Polskie seminaria w dobie spadku powołań

(fot. Daniel Kedinger / flickr.com)
KAI / wm

W polskich seminariach duchownych – diecezjalnych i zakonnych – na pierwszym roku studiów przygotowuje się do kapłaństwa łącznie 904 kandydatów. W porównaniu z sytuacją sprzed 5 lat oznacza to spadek o ponad jedną trzecią, przy czym wyraźnie mniej kandydatów zgłasza się dziś do zakonów. „Średnia wieku kapłanów w Polsce – wzrasta, problem jest poważny” – ocenia ks. prof. Grzegorz Ryś, przewodniczący Konferencji Rektorów Wyższych Seminariów Duchownych Diecezjalnych i Zakonnych.

Kształcenie na pierwszym roku studiów w seminariach diecezjalnych rozpoczęło w tym roku 697 mężczyzn, zaś w zakonnych 207. Ogólnie rzecz biorąc powołania utrzymują się na tym samym poziomie co rok temu, jednak w niektórych seminariach, zwłaszcza zakonnych – nie przyjęto ani jednego kandydata. Tak jest np. w Wyższym Seminarium Duchownym Towarzystwa Salezjańskiego w Łodzi czy seminarium Braci Mniejszych Kapucynów Prowincji Warszawskiej.

Jednym z powodów jest czynnik demograficzny: w rodzinach jest coraz mniej dzieci, ale nie tylko. „Współczesna kultura nie otwiera oczu młodych ludzi na wartość życia w ubóstwie, posłuszeństwie i czystości” – zauważa o. Kazimierz Malinowski, OFMConv, sekretarz generalny Konferencji Wyższych Przełożonych Zakonów Męskich.

DEON.PL POLECA

Ponadto, zwraca uwagę franciszkanin, jedna trzecia zakonników wyjeżdża z Polski do pracy duszpasterskiej. Księża diecezjalni stanowią zaledwie jedną piątą kapłanów pracujących na misjach: spośród 13 tys. polskich zakonników 4 tys. pracuje poza krajem. Przy wyborze pomiędzy seminarium diecezjalnym a zakonnym względy rodzinne mają dziś spore znaczenie – podkreśla o. Malinowski.

Zdaniem franciszkanina powody spadku chętnych do życia zakonnego nie tkwią wewnątrz zakonów, lecz w sytuacji ogólnokulturowej. „I tak Europa dziwi się, że Polsce jest tak dużo zakonników” – zaznacza o. Malinowski. Podkreśla, że ważne też, że jest zastępowalność pokoleniowa, to znaczy czy młodzi zakonnicy są w stanie liczebnie zastąpić tych, którzy umierają.

Obecna sytuacja w polskich seminariach zakonnych oznacza powrót do stanu lat 70. ub. wieku, zaś w stosunku do boomu powołaniowego połowy lat 90. – jest to spadek o ok. 40 proc. O. Malinowski zauważa, że ogromny wzrost powołań pozwolił wyjść zakonom do pracy poza Polskę, bo szczęśliwie zbiegł się w przełomem wolnościowym i otwarciem granic do państw postkomunistycznych. „Bóg sprawił, że kiedy była szczególna potrzeba, zakonników było dużo więcej – mówi zakonnik. – Oczywiście byłoby lepiej, gdyby było nas więcej, bo Trzeci Świat wciąż potrzebuje misjonarzy – dodaje.

Rektorzy polskich seminariów duchownych duże nadzieje jeśli chodzi o jakość powołań kapłańskich wiążą z wprowadzeniem w seminariach diecezjalnych tzw. okresu propedeutycznego (w zakonnych istnieje on de facto od lat 90., bo kandydatów do kapłaństwa obowiązuje rok tzw. postulatu.)

„Czas propedeutyczny – powszechne przekonanie wśród rektorów jest takie, że ten czas ma służyć pogłębieniu wewnętrznemu, wprowadzeniu w modlitwę myślną” – wyjaśnia ks. prof. Grzegorz Ryś, rektor Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Krakowskiej. Podkreśla, że człowiek wybierający kapłaństwo musi mieć głębię, tym większą im mniej czerepie motywacji z zewnątrz. „Na zewnątrz trudno jest znaleźć argumenty ‘dlaczego mam być księdzem’, w gruncie rzeczy trudno także znaleźć argumenty za życiem zgodnym z Ewangelią...” – zauważa ksiądz rektor Ryś dodając, że trzeba tej argumentacji poszukać w sobie, podczas spotkania z Bogiem.

Ks. dr Wojciech Bartkowicz, rektor Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Warszawie, wskazuje na dwa główne cele roku propedeutycznego.
Pierwszy to pogłębienie motywacji, czyli wzmocnienie wiary kandydatów do kapłaństwa. „Chodzi o to, by ich więź z Bogiem była głębsza, prawdziwsza; żeby to była rzeczywiście decyzja wiary, że idę za Jezusem na tej specyficznej drodze życia chrześcijańskiego jaką jest powołanie kapłańskie” – wyjaśnia ks. Bartkowicz.
Drugi cel to zrobienie porządnego bilansu osobowościowego. „Trzeba wiedzieć co wnoszę na tę drogę, do której mnie Bóg zaprasza, co we mnie jest. Trzeba dokonać bilansu, który by uwzględnił zarówno zasoby jak i braki, problemy, które człowiek w sobie nosi po to, żeby nie zmarnować reszty okresu seminaryjnego” – zaznacza rektor warszawskiego seminarium.

Ks. Gregorz Ryś, który pełni funkcję przewodniczącego Konferencji Rektorów Wyższych Seminariów Duchownych Diecezjalnych i Zakonnych jest przeciwnikiem tezy o nieuchronnym dalszym spadku powołań kapłańskich w Polsce. „Niedawno sprawowałem Mszę św. z jedenastoma młodymi kapłanami archidiecezji krakowskiej. Pomyślałem wówczas, że z jednej strony jest to zbyt mała liczba by ‘obsłużyć’ archidiecezję ale jednocześnie wystarczająca, by podbić świat. Chrystus posłał z Góry Oliwnej dokładnie jedenastu apostołów” – przypomina ksiądz rektor.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Polskie seminaria w dobie spadku powołań
Komentarze (26)
T
Tomasz
15 grudnia 2010, 13:31
OK :) Oni pewnie własnej ojczyzny nie szanują - mowa o tych niechlubnie zachowujących się emigrantach - jak mają uszanować cudzą... nową ojczyznę? Oby warunki materialne w Polsce poprawiły się na tyle, by chętni, a wahający się, mogli bez obaw powrócić! Opuszczam ten wątek... No i nie przeczytałem rozważań adwentowych :( Pozdrawiam Polonię! Pamiętajcie o korzeniach! Powodzenia! :) 
A
ann
15 grudnia 2010, 12:59
Ann,Mam nadzieję, że dobrze świadczą o Polsce za granicą i są jej wdzięczni za to, co otrzymali - niejednokrotnie solidne wykształcenie za publiczne pieniądze. TSJ, właśnie ja wykształciłam się za publiczne pieniądze i to jak myślę spore, bo w dawniejszych czasach, miałam spore stypendium. Nie jestem wcale wdzięczna, nauka to też mój wkład, a potem praca zawodowa. Chętnie zostałabym w kraju, myslisz, że to takie łatwe przestawiać i siebie, i dzieci na funkcjonowanie w innym kraju? Ale ostatecznie bilans jest dodatni. Nawet chciałabym żeby był jaiś nakaz pozostania w kraju dla wykształconych za państwowe pieniądze. Musieliby wtedy zapewnić sytuację, że pensja za pracę w wyuczonym zawodzie  starcza na zapewnienie dachu nad głową. A co do tego jak świadczą za granicą, to bardzo róznie, nie zawsze dobrze, lubią wszystko krytykować, częste są przypadki wrogości wobec innych ludzi z innych krajów a nawet gospodarzy, to trochę głupio biorąc pod uwagę, że sami przyjechali ti po lepsze życie.
T
Tomasz
15 grudnia 2010, 12:44
Ann, zauważ, że stosujesz znów argumentum ad personam (czy tak to się nazywa?): wcześniej pisałaś o kompleksie Zachodu, niżej to, co widać. Po co? Czy nie zauważyłaś, że napisałem również: "Kogo ciągnie za granicę, dla kogo tam są lepsze warunki, słusznie, że wyjeżdża." To ukłon w kierunku emigrantów. Mam nadzieję, że dobrze świadczą o Polsce za granicą i są jej wdzięczni za to, co otrzymali - niejednokrotnie solidne wykształcenie za publiczne pieniądze.
15 grudnia 2010, 12:40
dzięki Polakom, którzy zostali, dzięki tym, którzy wracają lub inwestują w kraju. Jestem dobrej myśli. Niepoprawny optymizm? Przecież nawet na tonącym okręcie warto zachować pogodę ducha :) Nie bądź tkaim bohaterem. Zachowujesz optymizm, bo nie masz takich dylematów jak ludzie którzy musieli wyjechać. Też znam takich, mieszkanko u mamusi albo z pomocą mamusi i wielkie słowa: Zostaję w Polsce bo to moja ojczyzna... nie znam żadnego języka obcego bo jestem patriotą ;)
A
ann
15 grudnia 2010, 12:20
 dzięki Polakom, którzy zostali, dzięki tym, którzy wracają lub inwestują w kraju. Jestem dobrej myśli. Niepoprawny optymizm? Przecież nawet na tonącym okręcie warto zachować pogodę ducha :) Nie bądź tkaim bohaterem. Zachowujesz optymizm, bo nie masz takich dylematów jak ludzie którzy musieli wyjechać. Też znam takich, mieszkanko u mamusi albo z pomocą mamusi i wielkie słowa: Zostaję w Polsce bo to moja ojczyzna...
T
Tomasz
15 grudnia 2010, 12:09
A wracając do kwestii powołań, to zastanawiam się, czy nie błędem było wprowadzenie religii do szkół. Moim zdaniem im mniej zależności między państwem, a związkiem wyznaniowym, tym lepiej. Szczególnie szkodliwe dla autorytetu Kościoła jest publiczne popieranie w państwie demokratycznym przez jakiekolwiek, choćby marginalne środowiska wśród kleru konkretnych partii politycznych i polityków, szczególnie, gdy to popieranie nasycone jest emocjami negatywnymi. W polityce niech działają świeccy. Właściwie Kościół powinien być - poza sytuacjami wyjątkowymi - zawsze w opozycji do jakichkolwiek partii. Czy nie byłoby to lepsze dla atmosfery powołaniowej?
T
Tomasz
15 grudnia 2010, 12:09
Rozumiem was. W pewnych punktach się zgadzam. Ann, lepsze jakiekolwiek praktyki niż żadne. Myślę, że wiek XX - porównanie wojny monarchów chrześcijańskich z następną wojną tyranów antychrześcijańskich - przemawia za tezą, że lepsze jakiekolwiek praktykowanie religii niż żadne (nie mówię tu o przeinaczaniu jej w celach politycznych), nie mówiąc o działaniach antyrelgijnych. Pytanie, czy będą jakiekolwiek emerytury przy takich wskaźnikach demograficznych? Czasy socjalu na Zachodzie też mijają. Kogo ciągnie za granicę, dla kogo tam są lepsze warunki, słusznie, że wyjeżdża. Ale wyjeżdżają raczej "za chlebem" lub "za mercedesem", w zależności od aspiracji (oczywiście są też inne przyczyny). Przy spokojnych granicach, za ileś lat i dziesięcioleci, Polska dogoni lub przegoni ekonomicznie obecnych liderów, dzięki Polakom, którzy zostali, dzięki tym, którzy wracają lub inwestują w kraju. Jestem dobrej myśli. Niepoprawny optymizm? Przecież nawet na tonącym okręcie warto zachować pogodę ducha :) Bracie Robocie, wiarę traci się poprzez jej nie-pielęgnowanie, fałszywą interpretację rzeczywistości: Jezus w Świebodzinie jest jej elementem co najmniej neutralnym (dla mnie bardzo pozytywnym :)) . Jeśli ktoś chce stracić wiarę znajdzie prektekst byle jaki, choć oczywiście mogą być czynniki, nieraz bardzo dramatyczne, które mogą w tym "pomóc". W obozach zagłady jedni wiarę tracili, inni ją odzyskiwali i wzmacniali. Bardzo złożona sprawa. O ile mi wiadomo, budowa pomnika była inicjatywą prywatną. Przecież tyle się mówi o społeczeństwie obywatelskim. A Radio Maryja? To też przejaw tegoż społeczeństwa. Sztańska biotechnologia i fizyka rzeczywiście na na przemiał. Ale niebiańska biotechnologia, fizyka - czemu nie? Mało to wśród księży naukowców? Michał Heller choćby :) Z wyrazami szacunku :)
14 grudnia 2010, 15:16
Ten Chrystus w Świebodzinie też jest dla znakiem, że dla Polaków Bóg się liczy (a przy okazji ile osób przy wznoszeniu statuy znalazło zatrudnienie! to też ma wymiar ekonomiczny), podczas gdy w innych krajach zamienia się kościoły na kluby. Wiem o podobnym projekcie - pomniku-budynku Buddy Maitreji w Azji - widać, że tam duchowość się dla nich liczy. Nie mam nic do Świebodzina, dopóki na tego złotego cielca nie pójdzie grosz z mojej skromnej pensji. A nawet jeśli, skoro i tak z moich podatków finansuje się partie polityczne i dietę Kaczyńskiego, jeden bałwochwalczy pomnik humoru mi już raczej nie zepsuje. Pomysł oparcia polskiej gospodarki o budownicwo sakralne jest dość interesujący, to w końcu działalność praktyczna, pobożna i bez kontrowersji (nie jak ta szatańska biotechnologia czy fizyka). Mówiąc już serio, dla mnie Świebodzin jest znakiem kompleksu. Chociaż może ktoś uwierzy wpatrując się w tego kolosa. A setki innych stracą wiarę. To kolejny nadęty balonik, ale może balonik potrzebny do utrzymania fikcji katolickiej polski.
A
ann
14 grudnia 2010, 14:33
Jeśli kto szuka wygodnieszego życia, znajdzie je na Zachodzie (do czasu; właściwie ten czas mija, a Polska w dziedzinie materialnej nadrabia zaległości tzn. zniszczecznia); jeśli ktoś szuka - powiedzmy - lepszej atmosfery duchowej - znajdzie ją w Polsce. Oczywiście to uogólnienia :) Znam Zachód z drugiej ręki - od zaufanych osób - No widzisz, a ja znam zachód z własnego doświadczenia. Co do lepszej atmosfery duchowej, to tuaj zależy wiele od nas samych, wszędzie są do tego warunki. Mnie łatwiej na zachodzie, bo z mojego doświadczenia, jest tu mniej wrogości do ludzi, łatwiej poczuć wspólnotę, widać tę wiarę w codziennym życiu. A co do wygodniejszego życia, to nikt tu nic za darmo nie daje, jest oczywiście polityka prorodzinna, ale skoro wynajęcie mieszkania to równowartosć jednej pensji (i w Polsce, i w UK) to naturalną rzeczą powinna być pomoc państwa dla rodzin, które wychowują małe dzieci. Więc ci, którzy tu przyjechali nie zbierają jakichś kokosów- ciężko pracują, wykorzystują swoją wiedzę i fakt- korzystaja po części z pomocy. To że Polska nadrabia zaległości w sferze materialnej to żadne pocieszenie. Czy mamy czekać do emerytury żeby mieć dzieci, a może zakładać rodzinę na ławce w parku? W Polsce na starcie potrzebna jest pomoc rodziny, a ci którzy jej nie mają muszą emigrować tam gdzie wspiera się zwyczajne rodziny. Nie wiem czy jest tak jak pisze TSJ- że lepsze klepanie byle jak modlitwy i bycie niedzielnym katolikiem- tacy ludzie jedynie napędzają statystyki żeby było się czym chwlaić, ale w zyciu dają złe świadectwo.
T
Tomasz
14 grudnia 2010, 12:14
Ten Chrystus w Świebodzinie też jest dla znakiem, że dla Polaków Bóg się liczy (a przy okazji ile osób przy wznoszeniu statuy znalazło zatrudnienie! to też ma wymiar ekonomiczny), podczas gdy w innych krajach zamienia się kościoły na kluby. Wiem o podobnym projekcie - pomniku-budynku Buddy Maitreji w Azji - widać, że tam duchowość się dla nich liczy. Poza tym potęga duchowa nie opiera się na literaturze, na wydawnictwach teologicznych, na racjonalizmie. Bliżej katolicyzmowi ludowemu do Boga niż przeintelektualizowanemu. Wg mnie chrześcijaństwo to droga środka - serce jest między głową, a brzuchem. Ludzie serca przeważnie nie należą do szerzej znanych, nie są krzykliwi, przeważnie nie znajmują wysokich stanowisk, nie mają kilku fakultetów, tytułów naukowych, robią swoje poza wyścigiem szczurów; sama ich obecność, ich istnienie łagodzi obyczaje. Widzicie sprawy inaczej - szanuję to. To, o czym tu mówimy nie da się zważyć i zmierzyć - to nasze przypuszczenia, intuicje, przekonania oparte na prawdziwych lub fałszywych podstawach. Każdy żyje w innym środowisku, ma inne doświadczenia itp. itd. Dużo by pisać, a klawiaturzenie dość czasochłonne i mniej komunikatywne od mowy.
T
Tomasz
14 grudnia 2010, 12:13
Jeśli kto szuka wygodnieszego życia, znajdzie je na Zachodzie (do czasu; właściwie ten czas mija, a Polska w dziedzinie materialnej nadrabia zaległości tzn. zniszczecznia); jeśli ktoś szuka - powiedzmy - lepszej atmosfery duchowej - znajdzie ją w Polsce. Oczywiście to uogólnienia :) Znam Zachód z drugiej ręki - od zaufanych osób - to plus garść informacji z innych źródeł i własne intuicje pozwalają mi wysnuwać takie, a nie inne wnioski. Choć przypomina mi się ruganie Polski w wizjach Rozalii Celak; gdzie jednak okazuje się, że kondycja innych krajów jeszcze gorsza. Czym więcej talentów, tym większa odpowiedzialność, drodzy Polacy. Tu nie chodzi o żadne wywyższanie się, megalomanię, bo potrzebna jest większa pokora i uczenie się lepszego od innych narodów, państw. Ostatecznie "nie ma Greka ani Żyda", tylko konkretna dusza :) Pewnie, że na Zachodzie jest mnóstwo wspaniałych ludzi - tym bardziej są tam potrzebni, a i nam mają coś ciekawego do przekazania, jeśli udzielają się publicznie. Lepsze masy niedzielnych katolików niż żadne, klepanie modlitwy niż jej porzucenie, jakieś lekcje religii niż wyrzucenie religii na margines życie - zawsze coś na ludzi skapnie z nieba, przez co są lepsi, choćby najlepszymi nie byli. Ale przecież są i wspaniali wierzący, wspaniale się modlący, wspaniałe lekcje religii!
A
ann
14 grudnia 2010, 00:13
TSJ- co to znaczy: zależy kto czego szuka? Przecież napisałam, że na zachodzie spotkałam katolików głębszej wiary, nie takich niedzielnych. Co z tego, że w Polsce wiecej, skoro wielu tylki z przyzwyczajenia, pod presją środowiska, rodziny.
13 grudnia 2010, 23:39
TSJ skoro Polska jest taką duchową potęgą to wymień mi choć jedno liczące się w świecie polskie teologiczne czasopismo naukowe? A może jakieś nazwiska polskich teologów, którzy ten ateistyczny Zachód prowadzą po stromych scieżkach wiary? Mamy 90 proc. katolików, ale to bierna masa, połowa z nich nie praktykuje, wielu nie zna podstaw wiary i klepie wyuczone kiedyś formułki. Zobacz jak wyglądają lekcje religii.  To, że mamy większego Chrystusa niż inni nie oznacza jeszcze, że to od nas mają się uczyć.
T
Tomasz
13 grudnia 2010, 23:25
No, zależy, kto czego szuka. Znam osoby, które z ulgą oddychają po przejechaniu granicy polsko-niemieckiej (w naszą stronę :)) - którzy czują inną jakość niemal namacalnie - tak, tak. Znam takich, których trzyma na emigracjijedynie praca zarobkowa - chętnie by zrezygnowali z różnych luksusów, wrócili do Polski, gdyby mieli pewność, że wracają na "robocie". Jakiś czas temu słyszałem wypowiedź kobiety, która przeprowadziła się z Paryża do Warszawy. Dlaczego? Bo bardziej zielono, łatwiej wyjechać w łikend poza miasto, bo stosunki z ludźmi są prostsze... No właśnie, może Polacy nie tacy mili, ale za to szczerzy :) Zachód moim zdaniem się pogrążą - żal zwłaszcza Hiszpanii, Francji. Ta sławna zielona wyspa na morzu czerwonym kryzysu to wcale nie była propaganda, ani nawet kwestia tylko ekonomiczna. Polska jest zieloną wyspą pod względem duchowym (i nie piszę tutaj tylko o katolicyzmie), czego statystycznym dowodem choćby współczynnik powołań i to, że wzrostowi gospodarczemu nie towarzyszy drastyczny spadek religijności (przy - co najważniejsze - wzroście świadomości). Praktykowanie własnej religii jest ważne, wręcz fundamentalne; bo przecież świat duchowy jest pierwotny, ważniejszy. A że w Polsce (i we własnych sprawach) dużo do zrobienia - wiadomo; i wiadomo, że można się sporo w kontakcie z owym Zachodem nauczyć - zwłaszcza mam tu na myśli administrację, zarządzanie, sprawy doczesne :)
A
ann
13 grudnia 2010, 14:58
TSJ- masz kompleks zachodu :) Tam jest wielu wierzących ludzi, którzy potrafią wiarę stosować w codziennym życiu a nie tylko biegać do kościoła i na pielgrzymki, albo urządzać Komunię czy ślub, bo jest fajna uroczystość, a wielu Polaków nie może się nadziwić, że tam wszyscy tacy mili i życzliwi dla siebie. Więc skup się na "swoich", sporo do zrobienia... Zachód nie wykorzystał dobrze rozwoju gospodarczego? Ale jedank wielu Polaków emigruje na ten okropny zachód, i wcale nie po jakieś cuda, bo tam ich nie ma, ale po normalność, większosć z tego powodu, że w kraju nie mieli kasy na dach nad głową.
T
Tomasz
13 grudnia 2010, 14:44
Celibat rzeczywiście zastanawia; w ramach ekumenii z prawosławnymi i ewangelikami jakieś kompromisy muszą być?  Ale przecież celibat zabezpiecza przed wykształceniem się dynastii księżowskich (złe to czy dobre?), powoduje, że księżą wywodzą się ludu (stąd pretensje wobec nich są pretensajmi wobec całości) itp. itd. Tu nie chodzi o celibat. Polacy zachowali zmysł duchowy, duchową intuicję (a nawet wręcz namacalny wgląd w sprawy duchowe); duża część Zachodu nie skorzystała w sposób właściwy z rozwoju gospodarczego, który sam w sobie jest dobry, no, co najmniej neutralny (czyli można go obrócić ku dobru albo złu) - poszli za błyskotkami świata tego: mam nadzieję, że Polacy okażą się bardziej dojrzali - na razie okazują się takimi być... No, pokory by się więcej przydało ;) Tymczasem islam nie próżnuje - tam również jest obecny Jezus :)
!
!!!!!!!!!
13 grudnia 2010, 11:42
Jezuici z Deonu opamiętajcie się. Nie siejcie nienawiści na biskupów w komentarzach Powtarzasz jak stara zepsuta płyta.
V
vena
13 grudnia 2010, 11:41
znieść obowiązkowy celibat, to powołania będą. Ludzie boją się życia w osobistej samotności.
T
Tomasz
13 grudnia 2010, 00:01
@ Brat Robot Tak. W skrócie: państwo powinno zajmować się głównie brzuchem, szkoły - głową, a religie - sercem.
11 grudnia 2010, 13:26
Czy to służenie mamonie spowodawało osłabienie kondycji krajów UE? Polska daje radę, ale i tak w niej dużo do zrobienia... Wolałbym, żeby polskie państwo też służyło mamonie zamiast zajmować się interpretacjami wartości. Poziom życia w tych strasznych ateistycznych krajach Zachodu jest wyższy niż w Polsce, w końcu najgłośniej krzyczący patrioci krzyczą na nas głównie z emigracji w tych okropnych Niemiec czy Stanów. W idealnym układzie państwo niech służy pieniądzom obywateli a oni sami już zajmą się wartościami (w końcu 90 proc. to katolicy, więc od razu odpadają kwestie aborcji, eutanazji czy antykoncepcji, prawda?).
A
asj
10 grudnia 2010, 23:35
popieram Darka. Roczny wyjazd jako pomocnik na misjach pokazałby o co chodzi
T
Tomasz
10 grudnia 2010, 18:36
Najważniejsze, by tylko właściwe osoby zostawały duchownymi - by ich powołania były święte. Liczba spadła, ale - jak zauważono - w wiek, w którym zwykle pojawia się powołanie, wchodzi niż demograficzny. Mnie interesowałyby zatem dane procentowe - bo w nich mogłoby się okazać, że powołań jest więcej... Kto wie? W każdym razie Polska się dzielnie trzyma w porównaniu z resztą Europy - i jak tu nie być mesjanistą (no, w miarę pokornym, bo nie przeczącym innym mesjanizmom - misjom innych narodów)? :) Czy to służenie mamonie spowodawało osłabienie kondycji krajów UE? Polska daje radę, ale i tak w niej dużo do zrobienia...
P
Piotr
10 grudnia 2010, 17:31
nawet niektorzy biskupi jak ostatnio biskup kielecki do Rodziny Radia Maryja nic o Bogu w swoim kazaniu nie powiedzial. Nie odniosl sie do Ewangelii. Nawet obserwujac kazania biskupow nie maja wiedzy o Bogu ciagle tylko sprawy spoleczne, polityczne, a ten prezydent, ten premier, a Pan Bog w tyle. dziekuje ks Jezuitom za wspaniala strone, rozwazania glebokie.
A
Anna
10 grudnia 2010, 14:18
Zależy jacy kapłani zakonni. Bł. ks. Popiełuszko nie był zakonny. Jezuici z Deonu są zakonni ale czy wszyscy godni zaufania? Ale oczywiście są też i wspaniali jezuici i wspanialni księża diecezjalni. Absolutna wiekszość jest taka.
10 grudnia 2010, 00:37
Co by nie powiedzieć, żeby dziś być dobrym księdzem albo zakonnikiem naprawdę trzeba mieć jaja.
D
Darek
9 grudnia 2010, 23:49
 Myślę, że świat potrzebuje nowej ewangelizacji.  Z mojego doświadczenia zakonnicy są do tego lepiej przygotowani i bardziej oddani duchowi ewangelizacji. Są bardziej otwarci ona nowe ruchy w Kościele, nie przywiązują się do rzeczy materialnych, więcej własnego czasu poświęcają  wiernym. Księża diecezjalni to raczej kapłani " świątynni" nie stroniący od  dóbr tego świata i wygodni. Myślę, że każdy seminarzysta przed święceniami powinien wyjechać na rok na misje lub wziąć udział w ewangelizacji, zakosztować trudności, ubóstwa ale i opieki Bożej Opaczności.