Nasze ręce niech się staną rękami Chrystusa

Nasze ręce niech się staną rękami Chrystusa
Fot. Grzegorz Gałązka/galazka.deon.pl
Libreria Editrice Vaticana

Drodzy Bracia w biskupstwie i kapłaństwie,

drodzy Bracia i Siostry!

Wielki Czwartek jest dniem, w którym Pan powierzył Dwunastu kapłańskie zadanie sprawowania pod postaciami chleba i wina sakramentu Jego Ciała i Krwi, aż do Jego powrotu. Baranka paschalnego i wszystkie ofiary Starego Przymierza zastępuje dar Jego Ciała i Krwi, dar z samego siebie. Tak więc nowy kult opiera się na fakcie, że przede wszystkim Bóg czyni nam dar, a my, napełnieni tym darem, stajemy się Jego — stworzenie powraca do Stwórcy. W ten sposób również kapłaństwo stało się czymś nowym: nie jest już sprawą pochodzenia, ale jest spotkaniem w misterium Jezusa Chrystusa. To On zawsze jest Tym, który obdarza i przyciąga nas do siebie, w górę. Tylko On może powiedzieć: «To jest moje Ciało — to jest moja Krew». Tajemnica kapłaństwa w Kościele polega na tym, że my, nędzne istoty ludzkie, na mocy sakramentu możemy mówić posługując się Jego «Ja»: in persona Christi. On pragnie spełniać swoje kapłaństwo za naszym pośrednictwem. Tę wzruszającą tajemnicę, dotykającą nas na nowo podczas każdego sprawowania tego Sakramentu, wspominamy w sposób szczególny w Wielki Czwartek. Żeby codzienność nie zniszczyła tego, co jest wielkie i tajemnicze, potrzebujemy takiego szczególnego wspomnienia, potrzebujemy powrotu do tej godziny, w której On położył na nas swoje ręce i uczynił nas uczestnikami tej tajemnicy.

Pan nałożył na nas ręce

Zastanówmy się więc na nowo nad znakami, za których pośrednictwem został nam dany ten sakrament. W centrum obrzędów jest starożytny gest nałożenia rąk, przez który On wziął mnie w swoje posiadanie, mówiąc: «Należysz do Mnie». A tym samym powiedział również: «Strzegą cię moje dłonie. Strzeże cię moje serce. Jesteś w moich dłoniach i właśnie dzięki temu znajdujesz się w rozległej przestrzeni mojej miłości. Pozostań w moich rękach i oddaj Mi twoje».

Pamiętamy też, że nasze dłonie zostały namaszczone olejem, będącym znakiem Ducha Świętego i Jego mocy. Dlaczego właśnie dłonie? Dłonie człowieka są narzędziem jego działania; są symbolem jego zdolności zmagania się ze światem, właśnie «wzięcia go w ręce». Pan nałożył na nas ręce, a teraz chce naszych rąk, aby w świecie stały się Jego rękami. Pragnie, żeby nie były już narzędziami służącymi do zawłaszczania sobie rzeczy, ludzi i świata, aby uczynić go naszą własnością, lecz by przekazywały Jego Boski dotyk, oddając się na służbę Jego miłości. Pragnie, by były narzędziami służby, a więc wyrazem posłannictwa całej osoby, stającej się Jego poręczycielem i niosącej Go ludziom. Jeśli ręce człowieka są symbolem jego zdolności oraz ogólnie techniki jako władzy rozporządzania światem, to dłonie namaszczone powinny być znakiem jego zdolności obdarowywania, twórczego zmysłu w kształtowaniu świata z miłością, a do tego niewątpliwie potrzebujemy Ducha Świętego. W Starym Testamencie namaszczenie jest znakiem przyjęcia posługi: król, prorok i kapłan czyni i daruje więcej niż to, co pochodzi z niego samego. W pewnym sensie jest jakby wyzuty z siebie ze względu na funkcję, w której oddaje się do dyspozycji Kogoś większego od niego. Jeśli Jezus przedstawia dziś siebie w Ewangelii jako Pomazańca Bożego, Chrystusa, przez to właśnie chce powiedzieć, że działa na mocy misji powierzonej przez Ojca oraz w jedności z Duchem Świętym. W ten sposób daje światu nową królewskość, nowe kapłaństwo, nowy sposób bycia prorokiem, który nie szuka samego siebie, ale żyje dla Tego, ze względu na którego świat został stworzony. Oddajmy dziś na nowo nasze dłonie do Jego dyspozycji i prośmy Go, by zawsze brał nas za rękę i prowadził.

Prowadzi nas za rękę

W sakramentalnym geście nałożenia rąk przez biskupa sam Pan nałożył na nas ręce. Ten sakramentalny znak streszcza cały bieg życia. Kiedyś, podobnie jak pierwsi uczniowie, spotkaliśmy Pana i usłyszeliśmy Jego słowa: «Pójdź za Mną!» Być może na początku szliśmy za Nim trochę niepewnie, oglądając się wstecz i zadając sobie pytanie, czy to jest rzeczywiście nasza droga. I na pewnym etapie drogi być może doświadczyliśmy tego samego co Piotr po cudownym połowie ryb — to znaczy przeraziła nas Jego wielkość, wielkość zadania i niedoskonałość naszej nędznej osoby, tak że chcieliśmy się wycofać: «Wyjdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny» (Łk 5, 8). Ale potem On z wielką dobrocią wziął nas za rękę, przyciągnął do siebie i powiedział: «Nie bój się! Jestem z tobą. Nie zostawiam cię samego i ty Mnie nie opuszczaj!» I być może każdemu z nas przydarzyło się niejednokrotnie to, co Piotrowi, gdy idąc po falach na spotkanie z Panem, nagle spostrzegł, że woda go nie utrzymuje, i że zaczyna tonąć. I podobnie jak Piotr wołaliśmy: «Panie, ratuj mnie!» (Mt 14, 30).

Jak mogliśmy przejść po wzburzonych i spienionych wodach ubiegłego wieku i ubiegłego tysiąclecia, widząc rozszalałe żywioły? Ale wtedy spojrzeliśmy na Niego... a On ujął nas za rękę i nadał nam nowy «ciężar gatunkowy»: lekkość, wynikającą z wiary i pozwalającą wznieść się do góry. A potem podaje nam rękę, która podtrzymuje i prowadzi. On nas podtrzymuje. Kierujmy zawsze na nowo nasze spojrzenie ku Niemu i wyciągajmy do Niego nasze ręce. Pozwólmy, żeby ujął nas w swoją dłoń, a wtedy nie utoniemy, lecz będziemy służyć życiu, które jest mocniejsze od śmierci, oraz miłości, która jest silniejsza od nienawiści. Wiara w Jezusa, Syna Boga żywego, jest środkiem, dzięki któremu wciąż na nowo chwytamy Jezusa za rękę i dzięki któremu On bierze nas za rękę i prowadzi. Jedną z moich ulubionych modlitw jest prośba, którą liturgia wkłada w nasze usta przed komunią: «Nie dozwól mi nigdy odłączyć się od Ciebie». Prośmy, byśmy nigdy nie zerwali komunii z Jego Ciałem, z samym Chrystusem, byśmy nigdy nie odłączyli się od tajemnicy eucharystycznej. Prośmy, by On nigdy nie wypuścił naszej ręki...

«Nazwałem was przyjaciółmi»

Pan położył na nas swoją rękę. Sens tego gestu wyraził w słowach: «Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni jego pan, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego» (J 15, 15). Już was nie nazywam sługami, ale przyjaciółmi: w tych słowach można by wręcz upatrywać ustanowienia kapłaństwa. Pan czyni nas swymi przyjaciółmi: powierza nam wszystko; powierza nam samego siebie, tak że możemy mówić posługując się Jego «Ja» — in persona Christi capitis. Jakże wielkie zaufanie! On naprawdę powierzył się naszym rękom. Wszystkie istotne znaki święceń kapłańskich są w gruncie rzeczy zobrazowaniem tych słów: nałożenie rąk; wręczenie księgi — Jego słowa, które On nam powierza; wręczenie kielicha, przez który przekazuje swoją najgłębszą i najbardziej osobistą tajemnicę. Do tego wszystkiego należy również władza odpuszczania grzechów. Czyni nas także uczestnikami swojej świadomości co do nędzy grzechu i całego mroku świata; daje nam klucz, pozwalający otwierać drzwi domu Ojca.

Już was nie nazywam sługami, ale przyjaciółmi. Takie jest głębokie znaczenie bycia kapłanem: stać się przyjacielem Jezusa Chrystusa. W tę przyjaźń powinniśmy angażować się codziennie na nowo. Przyjaźń oznacza wspólnotę myśli i pragnień. Jak mówi nam św. Paweł w Liście do Filipian (por. 2, 2-5), taką wspólnotę myśli z Jezusem powinniśmy w sobie kultywować. Ta wspólnota myśli nie jest sprawą tylko intelektualną, ale jest wspólnotą uczuć i pragnień, a więc także działania. Oznacza to, że powinniśmy poznawać Jezusa w sposób coraz bardziej osobisty, słuchając Go, żyjąc razem z Nim, przebywając blisko Niego. Słuchać Go — w lectio divina, czyli czytając Pismo Święte w sposób nie akademicki, ale duchowy. W ten sposób uczymy się spotykać Jezusa obecnego, przemawiającego do nas. Powinniśmy rozmyślać i zastanawiać się nad Jego słowami i Jego czynami, przed Nim i z Nim. Czytanie Pisma Świętego jest modlitwą, powinno być modlitwą — powinno brać początek z modlitwy i prowadzić do modlitwy. Ewangeliści mówią nam, że Pan wielokrotnie — na całe noce — oddalał się «na górę», by modlić się w samotności. Również i my potrzebujemy takiej «góry»: powinniśmy wspinać się na wewnętrzne szczyty, na górę modlitwy. Tylko w ten sposób rozwija się przyjaźń. Tylko w ten sposób możemy spełniać naszą posługę kapłańską, tylko w ten sposób możemy nieść ludziom Chrystusa i Jego Ewangelię. Zwykły aktywizm może być nawet heroiczny. Ostatecznie jednak zewnętrzna działalność pozostaje bezowocna i traci skuteczność, jeśli nie rodzi się z głębokiego, wewnętrznego zjednoczenia z Chrystusem. Czas, który na to poświęcamy, jest naprawdę czasem działalności duszpasterskiej, działalności prawdziwie duszpasterskiej. Kapłan musi być przede wszystkim człowiekiem modlitwy. Świat, w którym panuje gorączkowy aktywizm, często traci orientację. Jego działalność i jego zdolności stają się niszczycielskie, jeśli brakuje mocy modlitwy, z której wytryskują wody życia, zdolne użyźnić jałową ziemię.

Żyć, cierpieć i działać z Chrystusem

Już was nie nazywam sługami, lecz przyjaciółmi. Istotą kapłaństwa jest być przyjaciółmi Jezusa Chrystusa. Tylko wtedy możemy naprawdę mówić in persona Christi, chociaż nasze wewnętrzne oddalenie od Chrystusa nie może umniejszyć ważności Sakramentu. Być przyjacielem Jezusa, być kapłanem znaczy być człowiekiem modlitwy. W ten sposób rozpoznajemy Go i przestajemy być zwykłymi, nieświadomymi sługami. W ten sposób uczymy się żyć, cierpieć i działać z Nim i dla Niego. Przyjaźń z Jezusem jest przez antonomazję zawsze przyjaźnią z tymi, którzy do Niego należą. Możemy być przyjaciółmi Jezusa tylko w jedności z całym Chrystusem, z głową i ciałem; w bujnej winorośli Kościoła, ożywianego przez swego Pana. Tylko w nim, dzięki Panu, Pismo Święte jest słowem żywym i aktualnym. Bez żywego podmiotu, jakim jest Kościół ogarniający wieki, Biblia staje się zlepkiem często heterogenicznych pism i tym samym staje się księgą przeszłości. Jest ona znacząca w teraźniejszości tylko tam, gdzie jest «Obecność» — tam, gdzie Chrystus jest stale z nami, nam współczesny, w ciele swego Kościoła.

Być kapłanem znaczy stawać się przyjacielem Jezusa Chrystusa, i to coraz bardziej, całym naszym życiem. Świat potrzebuje Boga — nie jakiegokolwiek boga, lecz Boga Jezusa Chrystusa, Boga, który stał się ciałem i krwią, który nas umiłował do tego stopnia, że umarł za nas, który zmartwychwstał i stworzył w samym sobie przestrzeń dla człowieka. Ten Bóg musi żyć w nas, a my w Nim. To jest nasze powołanie kapłańskie: tylko wtedy nasza kapłańska działalność może przynieść owoce. Chciałbym zakończyć tę homilię słowami Andrei Santora, kapłana diecezji rzymskiej, który został zabity podczas modlitwy w Trabzonie. Kardynał Cé przekazał nam te słowa podczas rekolekcji. Oto one: «Jestem tu, by mieszkać pośród tych ludzi i umożliwić to Jezusowi, użyczając Mu mojego ciała. (...) Stajemy się zdolni do zbawienia jedynie wtedy, gdy ofiarujemy własne ciało. Cierpienie świata trzeba nieść, a ból podzielać, przyjmując je we własnym ciele do końca, tak jak uczynił Jezus». Jezus przyjął nasze ciało. My dajmy Mu nasze, dzięki temu On może przychodzić na świat i go przemieniać. Amen!

Benedykt XVI

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nasze ręce niech się staną rękami Chrystusa
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.