W tym mieście prostytucja nieletnich i niewolnictwo jest na porządku dziennym
Co leży u podstaw tego zbrodniczego procederu? Duże i łatwe pieniądze? Zapewne, lecz, dla kogo? Dla właścicieli maszyn, urzędników państwowych, i całej litanii pośredników...
Ci nienaganni w obliczu prawa, rozgrzeszeni przez społeczeństwo (dla którego przestępcza działalność jest chlebem powszednim); bogaci, szanowani obywatele, żyją w miastach, a często w innych krajach i kontynentach.
Natomiast los pracowników kopalni, tymczasowych mieszkańców regionu Madre de Dios w Peru, części Amazonii (czyt. "ziemi niczyjej") jest drastycznie inny.
Osady, a raczej obozy górnicze sklecone są naprędce z bambusowych pali i owinięte niebieską folią jak jakiś przeznaczony do transportu ładunek na prowizorycznych paletach. Konstrukcja osiedli powtarza się jak zabudowie szeregowej. Wszystko tandetne, tymczasowe, drastycznie kontrastujące z pięknem natury. Brak wody bieżącej, kanalizacji. Dodajmy do tego gorący wilgotny klimat i tropikalne ulewy, które zmieniają te osady o piaszczystym podłożu w błotniste szamba, ubogacone akompaniamentem muzyki chmary much i insektów, a będziemy mieli, jako takie wyobrażenie o warunkach tam panujących.
Pierwszą czynnością w stosunku do kandydatów na mieszkańców takich osad jest odebranie im dokumentu tożsamości. Po przekroczeniu zasieków strzeżonych przez uzbrojonych ochroniarzy wynajętych przez spółki właścicieli maszyn i ludzi, stają się oni numerem wyjętym spod prawa.
Cały departament (województwo) Madre de Dios wg spisu z 2007 roku miał 109 555 mieszkańców; po 13 osób na km2. Dla porównania w 2016 liczył sobie już 140 508, przy czym w samym Puerto Maldonado, stolicy regionu którą w czasie swojej pielgrzymki do Peru odwiedzi papież, żyje około 101 787 mieszkańców w tym zaledwie 4,005 amazońskich tubylców, co daje 3,7% wszystkich mieszkańców tego departamentu.
Idąc dalej śladem liczb, opierając się na wyliczeniach Państwowego Centrum od Planowania Strategicznego Peru CEPLAN, wg spisu z 2007 roku, Madre de Dios miała wskaźnik migracji netto (32,1). Głównie z powodu, jak podaje, "boomu górniczego" (złoto), który rozprzestrzenił się na inne sektory gospodarki, zwłaszcza w dziedzinie budownictwa i handlu. Tak, więc, do Madre de Dios przybyło w poszukiwaniu wyższych dochodów i krótkoterminowych prac ponad 20 000 osób. Są to dane z 2007 roku, obecnie zaś szacuje się, że w okresach eksploatacji minerału liczba ta sięga nawet 30 000.
Ta potężna nadwyżka ludności, to sezonowi pracownicy najczęściej z licznie zaludnionych terenów Puno (Płaskowyż z jeziorem Titicaca) i Cuzco, gdzie stopa bezrobocia utrzymuje się niezmiennie na stosunkowo wysokim poziomie.
Obozowisko w Puerto Maldonado
(fot. IPYS Instituto Prensa y Sociedad / youtube.com)
Pracownicy kopalni zatrudnieni są nielegalnie. Oczywiście w związku z tym nie odprowadza się od ich dochodów żadnych podatków, a konsekwencją powyższego jest brak opieki medycznej, oświaty i innych instytucji użyteczności publicznej. Najczęściej, ze zrozumiałych powodów, mieszkańcami obozów górniczych są głównie mężczyźni (zwłaszcza dla tych pochodzących z dżungli, nawykłych do życia plemiennego, życie w pojedynkę i jakakolwiek forma indywidualizmu, jest czymś abstrakcyjnym).
Zobrazowane wyżej zjawisko sugeruje, że oprócz fundamentalnych potrzeb związanych z życiem w tym miejscu i naturą pracy, istnieje także zapotrzebowanie na alkohol, bary, kasyna…
- O standardzie lokalu - jak wyjaśnia mi Oscar Guadalupe kierownik Sierocińca w Mazuco i hostelu dla uczących się chłopców - świadczy liczba nieletnich dziewcząt, które sprzedają alkohol.
Zaznacza też, z dozą sarkazmu, że mają tam "najdroższy alkohol na świecie". Przy czym wcale nie chodzi o obiektywną cenę alkoholu, lecz o to, że w niej zawarta jest zapłata za seks z jedną ze wspomnianych dziewczyn. Stwierdza dodatkowo, że nie jest to formalna sieć handlu ludźmi. - To nie tak jak te organizowane przez mafie - mówi Guadalupe.
Pracownice "lokalu" w Puerto Maldonado
(fot. IPYS Instituto Prensa y Sociedad / youtube.com)
Tam każdy może stać się przemytnikiem "dziewczyn na zamówienie". Odbywa się to znów po najniższym koszcie: np. kierowcy ciężarówki dowożącemu jakiś ładunek z Puno do Puerto Maldonado, oferuje się dodatkową pracę zabrania pasażera z umówionego miejsca i dostarczenia pod dany adres.
Stworzyli sobie swój zamknięty świat z własnym systemem wartości. Dostęp do tych robotniczych wiosek ma tylko ochotnicza służba medyczna i działacze społeczni rozdający darmowe prezerwatywy.
Jakiś czas temu oglądałem film nagrany przez peruwiańską ekipę telewizyjną podającą się za wolontariuszy od propagowania antykoncepcji. Film dostępny jest na YouTube.
Przeprowadzili wywiad z czterema kobietami "zatrudnionymi" w domu publicznym (szałasie bez wody bieżącej). Była wśród nich niepełnoletnia dziewczyna. Wszystkie przemyciła z Cuzco i Puno właścicielka burdelu, podając się w punktach kontrolnych na trasie za krewną kobiet (dziennikarzom przedstawia się, jako kucharka tegoż lokalu).
"Pracownicom" wg obowiązujących reguł, zabrali dokumenty, tłumacząc, że muszą odpracować bilety za podróż, w które "pracodawcy" zainwestowali. Nie ma stąd jak i dokąd uciec. Bez dokumentów dostaną się najwyżej do pierwszego punktu antynarkotykowego, który znajduje się poza miastem.
Pod względem procedur, można śmiało taki punkt kontrolny porównać z polsko-ukraińskim przejściem granicznym, np. w Mościskach. Różnica jest taka, że w Peru punkty do kontroli przemytu narkotyków, a czasami nawet zwykłych produktów żywnościowych objętych embargo przez państwo, znajdują się na każdej z ważniejszych dróg łączących miasta o mniej lub bardziej strategicznym znaczeniu. Dlatego dokument tożsamości potrzebny jest (nie tylko w Peru, ale w całej Ameryce Południowej) do zakupu biletu autobusowego, wybrania pieniędzy z konta (pomijając bankomaty), zakupu chipa do telefonu komórkowego, wejścia do budynku jakiejkolwiek instytucji państwowej, a nawet wymiany waluty w prywatnym banku.
- Traktujemy swoje "pracownice" dobrze - mówi do kamery właściciel innego "szałasu publicznego" i grupy 4 innych dziewczyn (ojciec dzieci, które widać w tle). Lepiej niż inni właściciele lokali jak to określa, a zgodnie z prawdą trzeba by powiedzieć "właścicieli niewolników seksualnych" odkąd zostali pozbawieni wolności. Na koniec ten sam mężczyzna robi sobie zdjęcie w towarzystwie owych czterech kobiet. Nie można się dopatrzeć nawet cienia zażenowania z jego strony, przeciwnie, pozuje do zdjęcia z pełnym zadowolenia z siebie uśmiechem na twarzy.
(fot. IPYS Instituto Prensa y Sociedad / youtube.com)
Wygląda to na przypadek handlu ludźmi i niewolnictwa seksualnego. Tu rodzi się pytanie: czy te kobiety nie zdawały sobie sprawy, na co się decydują przyjmując propozycję "właścicieli domu publicznego"? W tym przypadku trudno sobie to wyobrazić. Z resztą z łatwością mogły wyplątać się z tej intrygi podczas kontroli na wyżej wspomnianych punktach. Istnieje zakrojona na szeroką skalę akcja informacyjna o przestępstwach tego typu zarówno rządowych agend jak i zrzeszeń pozarządowych. Nasuwa się zatem przypuszczenie, że w jakiś sposób zostały tam zwabione, albo nie w pełni zdawały sobie sprawę z tego, co je tam czeka.
Kolejne pytanie to, według jakiego kryterium określa się czas odpracowania zainwestowanych w bilety pieniędzy i czy po upływie tego czasu, zostaną im zwrócone dokumenty?
Wydaje się to wysoce wątpliwe z wiadomości, jakie dochodzą z tych miejsc od duszpasterzy sprawujących pogrzeby (jedyne źródło informacji na ten temat). Dla pracodawców - mówi ksiądz Xavier Arbex, odpowiedzialny za akcję duszpasterską w tym rejonie - ani pracownicy kopalni, ani inne osoby wchodzące w skład obozów górniczych: członkowie rodzin, kucharki, "kobiety do towarzystwa", dostawcy i całe zaplecze logistyczne, nie istnieją w żadnej formie spisów i tym mniej wykazów imiennych. Między sobą używają pseudonimów takich jak Flaco (chudy), Gordo (gruby), Chato (mały).
Najczęstszą przyczyną śmierci jest przysypanie ziemią podczas pracy przy wybieraniu brzegów, utonięcia, wszelkiego rodzaju choroby, nawet te łatwo uleczalne w zwykłych warunkach, oraz zatrucia rtęcią szczególnie w przypadku małych raczkujących dzieci. Do tego dochodzą zgony w wyniku działań przestępczych, schorzeń wenerycznych i jako konsekwencje aborcji. Rocznie - oblicza zapytany duszpasterz - znika bez śladu około 150 do 200 najczęściej anonimowych osób.
Jaka jest reakcja społeczeństwa na ten proceder? Co robi rząd peruwiański pod egidą obecnego prezydenta Peru, Pedro Kuczyńskiego? Chyba nie za wiele.
Widać gołym okiem anarchię, korupcję aparatu urzędniczego, bezsilność władz. Posterunki policji znajdują się wyłącznie w Puerto Maldonado i Mazuko. Odległość między nimi wynosi w przybliżeniu 180 km, a ilość funkcjonariuszy dostosowana jest do ilości zameldowanych mieszkańców tych miast (bez najmniejszego uwzględnienia ludności napływowej). Od czasu do czasu wojsko przeprowadza pokazowe akcje, bombardując z helikoptera jedno z górniczych stanowisk roboczych. Najczęściej są to stare wybrakowane barki podstawione na środku rzeki, natomiast miejsca używane do pracy są odpowiednio zamaskowywane, po informacji-przecieku, ze strony przekupionych funkcjonariuszy państwowych.
(fot. IPYS Instituto Prensa y Sociedad / youtube.com)
Chociaż żeby oddać sprawiedliwość obecnym władzom, należałoby uwzględnić ostatnie doniesienia medialne z 6 i 7 lipca 2017 roku, które zapewne dla niejednego znającego temat jest niemałym, pozytywnym zaskoczeniem (ma to coś wspólnego z planowaną wizytą Papieża?). Otóż gazeta donosi, że na terenie Madre de Dios, prawie dwie godziny od autostrady Interoceanicznej, zorganizowano "megaoperacje" o kryptonimie "Mercurio 1". Dokonano tego w regionie Pampa, który prawie od 20 lat był sercem nielegalnych kopalni w Peru". "Wśród obozów górniczych, jest długa ulica" - pisze autor artykułu - "wzdłuż której ciągnie się po obu stronach szereg prowizorycznych barów i hoteli, w których do wczoraj było wykorzystywanych seksualnie wiele młodych kobiet i nieletnich dziewczyn. Podczas wczorajszej akcji spalono też 80 obozów górniczych i wysadzono w powietrze znajdujące się tam maszyny".
Ilość 80 zniszczonych obozów to sporo. Trzeba jednak pamiętać, że w czasie planowania i wykonania tej akcji w innym miejscu tego regionu o powierzchni 85 300 km², powstało być może drugie tyle.
Zdjęcie satelitarne zniszczeń górniczych w regionie Madre de Dios
(fot. Planet Labs, Inc. [CC BY-SA 4.0], via Wikimedia Commons)
Dla wyważenia opinii należałoby również dodać, że kierowanie takim państwem jak Peru to poważne wyzwanie. Biorąc pod uwagę tylko rozległość terytorium, zróżnicowanie kulturowe, geograficzne, ze strefami prawie niedostępnymi dla człowieka. Do dziś gdzieś w dżungli ukrywają się np. niedobitki "Sendero Luminoso" (organizacji "Świetlisty Szlak"), żyjąc z handlu narkotykami, czekają tam lepszych dla siebie czasów.
Społeczeństwo natomiast karmi się taką dawką przemocy i rozmaitego typu działalności przestępczych obecnych w mediach, że wydaje się, iż proceder gorączki złota i jego implikacje, nie robią już na większości żadnego wrażenia. Trudno usprawiedliwiać ten fenomen, ale trzeba w tym miejscu zauważyć, że nasz europejski system wartości i kryteria oceny w wielu przypadkach znacznie się różnią. Bierze się to być może z przesłanki, że my usiłujemy bronić, jakości życia, natomiast ludzie Ameryki Południowej, podobnie jak inni UZNAWANI za mieszkańców "Trzeciego świata", w zdecydowanej większości wciąż jeszcze walczą o przeżycie - w znaczeniu przetrwania.
* * *
Peru. Papież w krainie gorączki - to nazwa cyklu tekstów pisanych przez franciszkańskiego misjonarza Bogdana Pławeckiego OFMConv pracującego w Peru. Papież w dniach 18-21 stycznia odwiedzi Peru w ramach swojej pielgrzymki do tego kraju oraz sąsiedniego Chile.
W trakcie podróży po tym południowo-amerykańskim kraju Franciszek odwiedzi również Puerto Maldonado, miejsce ekologicznej katastrofy, miasto prostytucji i sierocińców, "stolicę" rabunkowego wydobycia złota.
- TEKST 1. >> Ekologiczna propaganda papieża Franciszka?
- TEKST 2. >> "To tu papież rzuci wyzwanie mocom piekła"
Pełny tekst encykliki "Laudato si’" >>
Chcesz wiedzieć więcej o pielgrzymce papieża do Peru i Chile? Śledź nasz specjalny serwis >>
Bogdan Pławecki OFMConv - misjonarz. 3 lata pracował w Peru, 2 lata - w Boliwii. Brat zakonny z rodziny Franciszkanów Konwentualnych. Obecnie student ostatniego roku teologii w Cochabamba. Autor opowiadania pt. "Pogromcy Czerwonego Smoka", o Męczennikach z Peru nie tylko dla dzieci.
Skomentuj artykuł