"Dzięki, Jezu!" Świadectwo autora hymnu ŚDM
31 lipca 2016 roku. Jest godzina 17. Zatłoczonym tramwajem nr 3 jedziemy z Nowego Bieżanowa do centrum. Ola, Kasia, Gosia, Aldonka i ja (Kuba). Wracamy z Brzegów.
Jakaś niestrudzona grupa intonuje "Abba, Ojcze", "Barkę" i kilka szlagierów oazowych. Chcąc nie chcąc wszyscy nucimy pod nosem. Po "Czarnej Madonnie" (sic!) Gośka nie wytrzymuje:
- Hymn zaśpiewajcie!
Ktoś żartem zapodaje "Mazurek Dąbrowskiego", ale szybko w tramwaju rozlegają się "Błogosławieni miłosierni". Śpiewamy odważniej. Na głosy. Podpuszczam Olę:
- Dajesz głośniej.
Dwa razy mówić jej nie trzeba - kilka godzin wcześniej śpiewała to dla milionów ze sceny - ma wprawę.
- "Pan Syna Krwią zmazał wszelki dług…" - pojawiają się pierwsze podejrzenia, ktoś zaczyna coś kojarzyć - "… Syn z grobu żywy wstał…" - zamiast śpiewu, słychać szeptanie pasażerów, zauważamy, jak trącają się łokciami, pokazując na nas - "… Panem jest Jezus! - mówi w nas Duch; niech to widzi świat!!!" - Ola śpiewa na całe gardło i wszystko staje się jasne. Ludzie wyjmują telefony, zaczynają kręcić filmiki.
Do mnie przeciska się dziewczyna z pytaniem, czy może zrobić sobie zdjęcie, co Aldonka tłumaczy mi zza kilku Pań:
- Właśnie opowiedziałam jej Twoje świadectwo.
Ktoś w pewnym momencie rozwiewa wątpliwości jadących:
- Proszę Państwa, w tramwaju jedzie z nami autor hymnu ŚDM i Pani, która śpiewała go dla papieża!
Rozlegają się brawa i wiwaty, ochy i achy. Padają pytania, że jak to? Że tak tramwajem? Artyści? Uśmiechamy się, bo ta troska jest bardzo miła.
- A jak to się stało, że ten hymn? Jak się pisze coś takiego?
Odpowiadam. I nagle się orientuję, że daję świadectwo; że tę historię, którą opisywałem setki razy, mówię znowu tak, jakby wydarzyła się wczoraj.
Zaczynam od tego, jak rozbiłem dwa samochody w sierpniu 2013, co złamało mnie na duchu i doprowadziło do nawrócenia; jak Betti kazała modlić się mi o słowo; jak usłyszałem świadectwo Aldonki z Mozambiku i trafiłem do Głosu na Pustyni. Przypominam, jak Karol Sobczyk zachęcił mnie, bym marzył w imię Jezusa i o tym, jak przyznałem się Bogu, że od lat marzę o napisaniu Hymnu.
Historią o Słowie z Powtórzonego Prawa podkręcam atmosferę. Ludzie słuchają z otwartymi ustami. Na ich twarzach widać pragnienie: ogromne pragnienie Bożej chwały, do jakiej zostali stworzeni. Mają uszy do słuchania. Kiedy kończę opowiadać, są ogromnie poruszeni. Wierzą. Chcą więcej, a ja mam pewność, że otrzymają, bo najlepiej wiem, jak bardzo nie zasłużyłem na to, co mnie spotkało.
Po mojej historii świadectwom nie ma końca. Pewna kobieta opowiada o tym, jak Bóg swoim Słowem przeprowadził ją przez trudny proces sądowy. Zaraz po niej chłopak dzieli się historią swojej wiary i tego, jak sam trafił do Głosu na Pustyni. Ktoś inny przyznaje, jakimi charyzmatami posługuje w swoje wspólnocie itd.
Ewidentnie Duch Boży krążył między nami i robił, co się mu żywnie podoba.
Podróż z Nowego Bieżanowa na Dworzec Główny trwała dwie godziny, z czego półtorej poszło na głoszenie Ewangelii i wzajemne pokrzepianie się posiadaną wiarą. W tym czasie z naszych twarzy zniknęło zmęczenie. Spotkaliśmy się utrudzeni - żegnaliśmy rozpromienieni, wdzięczni, szczęśliwi.
Doświadczenie tej nagłej wspólnoty dotknęło mnie bardzo mocno, okazało się bowiem namacalną prawdą słowo: Jesteśmy bowiem Jego dziełem, stworzeni w Chrystusie Jezusie dla dobrych czynów, które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili (Ef 2, 10).
Amen!
Dzięki, Jezu!
Chcemy więcej!
Skomentuj artykuł