ŚDM: Polskie rodziny czekają na pielgrzymów
Już za kilka dni państwo Świerczek z Katowic przyjmą w swoim domu pielgrzymów z Nowej Zelandii, którzy przyjadą do Polski na Światowe Dni Młodzieży. Chcą w ten sposób odwdzięczyć się za gościnę, którą ich córki otrzymały podczas poprzednich ŚDM.
Rodzina Świerczek jest jedną z tysięcy w całym woj. śląskim, które od 20 do 25 lipca będą gościć pod swym dachem zagranicznych pielgrzymów. Łącznie do woj. śląskiego przyjedzie ponad 20 tys. osób.
Zgodnie z założeniami ŚDM, czas poprzedzający główne wydarzenia młodzi mają spędzić wśród rodzin i rówieśników z danego kraju, by poznać m.in. miejscową kulturę, tradycje, zwyczaje czy miejsca kultu.
Pani Urszula zaznacza, że decyzja o przyjęciu pielgrzymów pod swój dach nie podlegała w jej rodzinie dyskusji. "Jak tylko papież podał, że następne ŚDM odbędą w Polsce, od razu się zdecydowaliśmy. Nasze córki brały udział w poprzednich ŚDM w Kolonii i Madrycie (2005 i 2011), gdzie zostały pięknie przyjęte, więc teraz chcielibyśmy się niejako odwdzięczyć za ich ugoszczenie" - wyjaśnia mama obecnie 27-letniej Agnieszki i 21-letniej Magdaleny.
Dlatego też z myślą o swoich gościach - dwóch osobach z Nowej Zelandii - już w ub. r. wyremontowali w domu dodatkową łazienkę, by młodzi mieli ją tylko do swojej dyspozycji. "Przygotowaliśmy też dwa pokoje, dla każdego z gości osobno, choć oczywiście mogą nocować razem, jeśli to np. będzie rodzeństwo" - mówi pani Urszula.
Rodziny, które zadeklarowały przyjąć pod swój dach zagraniczną młodzież, mają zapewnić im nocleg oraz posiłki - głównie śniadania i kolacje, bowiem przez większość dnia młodzi będą uczestniczyć w licznych wydarzeniach organizowanych przy parafiach czy w mieście. Wyjątkiem będzie niedziela, czyli tzw. dzień w rodzinie.
Wtedy - jak przypomina pani Urszula - będzie czas na lepsze poznanie się i na wspólny obiad. "W Hiszpanii (w czasie ŚDM w 2011 r. - PAP) nasze córki zostały ugoszczone kuchnią typowo hiszpańską, bogatą w owoce morza, dlatego my chcemy podać tradycyjne potrawy z naszego regionu. Postaram się przygotować dla nich typowo śląskie danie, czyli roladę, modrą kapustę i kluski" - opowiada.
Bariery językowej pani Urszula się nie boi. "Moje córki dobrze znają język angielski, w stopniu komunikatywnym, więc na pewno się dogadają. Wprawdzie my z mężem znamy angielski na poziomie podstawowym, ale jesteśmy osobami kontaktowymi, więc poradzimy sobie, no i zawsze mamy słowniki" - mówi z uśmiechem.
"Od jakiegoś czasu cały czas tym żyjemy, np. bierzemy udział w spotkaniach organizacyjnych przy parafii, na których poznaliśmy inne rodziny. To też nas zintegrowało i dzięki temu czujemy się teraz wspólnotą" - opowiada.
Jej cała rodzina od dawna w różny sposób angażuje się w przygotowania dni w diecezji, a jej mąż pan Henryk, weźmie tydzień urlopu na ten czas, by pomagać w parafii jako wolontariusz.
Skomentuj artykuł