Szkodliwe trendy z rolek zmieniają nasze życie. A potem dziwimy się, że jest źle

Fot. Depositphotos

Podświadomie szkodliwych trendów w mediach mamy dziś na pęczki. Niepostrzeżenie normalizujemy mnóstwo negatywnych zachowań i skutecznie zabijamy w sobie empatię. Pracując w mediach społecznościowych, spotkałam się już z dramami, w których to, że ktoś kogoś nie zalajkował, sprawiało, że traktowało się go jako osobistego wroga.

"Minister Kotula nie wie, kto jest autorem hymnu Polski" - grzmiał opis filmiku, który zgodnie z logiką algorytmów wyświetlono mi w ubiegłym tygodniu na ekranie telefonu. Chwilę później, czytając jakiś artykuł w prasie, zobaczyłam kątem oka inny tytuł: że w sejmowej sondzie z tym samym pytaniem nie poradził sobie także poseł PIS Robert Telus. Poległam. Kliknęłam. Ta sama sonda, ten sam posmak szyderstwa i kpiny. Przyznam, że mnie to zatrzymało. Ale nie w świętym oburzeniu, że oto nasi politycy nie mają podstawowej wiedzy o naszych symbolach narodowych, tylko bardziej w refleksji, jak wieloma szkodliwymi medialnymi trendami karmimy się bezmyślnie.

DEON.PL POLECA

 

 

Gdy ktoś zaraz wrzuci twoją twarz w odmęty internetu

Uliczne sondy, szybkie pytania i szybka odpowiedź, stawianie kogoś - zwłaszcza wzbudzającego kontrowersje w różnych środowiskach w niekomfortowej sytuacji - och, to się w mediach od zawsze świetnie sprzedaje. Mamy więc nieustające polowanie na czarownice i fatalny w skutkach imperatyw, że nie można nie wiedzieć. Nawet jeśli jako społeczeństwo w praktyce coraz bardziej pozwalamy, by to w smartfonach, a nie w głowie, kryła się nasza - nawet podstawowa! - wiedza, to wciąż wobec innych mamy oczekiwanie, że będą doskonale wyedukowani i zawsze przygotowani do odpowiedzi. Karmiąc się takimi filmikami, których przecież pełno jest w sieci, stopniowo i niepostrzeżenie normalizujemy mnóstwo negatywnych zachowań i skutecznie zabijamy w sobie empatię. Obawiam się bowiem, że mało kto zatrzymał się dłużej przy viralowym materiale z minister Kotulą w roli głównej i zastanowił nad tym, jak sam zareagowałby na człowieka z kamerą i co zrobiłaby z jego wiedzą świadomość, że oto zaraz ktoś bez pytania o zgodę wrzuci w odmęty internetu jego twarz, wiedzę lub niewiedzę i najpewniej wystawi na pośmiewisko.

Ośmieszanie niewiedzy, wytykanie braków - tego uczą nas rolki

Dla jasności: nie chcę w żaden sposób podnosić tu tematu, jaką podstawową wiedzę powinni mieć Polacy ani dyskutować nad tym, że są ludzie, od których oczekuje się więcej. Ponieważ ten filmik wyświetlono mi w tygodniu, gdy przez media przetaczały się dyskusje rozmaite na temat stanu naszej edukacji, zatrzymała mnie w nim nie tyle jego treść, co sceneria i to, co się za nią kryło. Bo niby pogląd, że "nauka nie lubi stresu" i że "presja upośledza wiedzę" jest już dość powszechny, a jednak wciąż ośmieszanie niewiedzy i szukanie okazji, by komuś wytknąć jego braki, wydaje się u nas na porządku dziennym. Mnie osobiście od razu stanęła przed oczami scena z młodzieńczych lat, gdy ksiądz na różańcu w kościele niespodziewanie poprosił mnie o poprowadzenie "dziesiątki". Chociaż odmawiałam "Zdrowaś Mario" codziennie, jego nagła prośba mnie zablokowała. Wiedziałam, znałam te słowa doskonale, ale w tym momencie w głowie miałam pustkę. Więcej! Do dziś, chociaż zdarza mi się pompejankę za pompejanką odmawiać, to "wyrwana do odpowiedzi" miewam chwile zastanowienia nad słowami, które przecież wypływają z moich ust codziennie! A nie mam orzeczenia o ADHD (tak tłumaczyła swoją konfuzję minister Kotula).

Kilkusekundowe nagrania realnie kształtują nasze podejście do innych

Takich podświadomie szkodliwych trendów w mediach mamy dziś na pęczki. Pierwszy z brzegu, który mi przychodzi do głowy, to ten, na którym ona lub on odrzucają połączenie telefoniczne od "Dziubka/Misi/Koteczka", włączają stoper i nagrywają w 15 sekund wiadomość: "Kochanie, teraz nie mogę rozmawiać, oddzwonię jak będę wolny, kocham cię, buziaczki". Potem następuje poważne spojrzenie w kierunku odbiorcy i komentarz z offu: "Pamiętaj, jeśli nie jest w stanie poświęcić ci 15 sekund na odpowiedź, nie jest ciebie wart". Niby bardzo racjonalny przekaz, prawda? Tylko czego on nas uczy jednocześnie? Że nie możesz wyłączyć nigdy telefonu. Że zawsze trzeba reagować natychmiast, gdy ktoś do ciebie dzwoni. Że będąc w relacji z kimś bliskim, nie możesz nigdy w pełni skoncentrować się na innym człowieku (np. w pracy, gdy twoja uwaga może być niepodzielnie skupiona na kimś innym). Oczywiście, że takie filmiki są uproszczeniem jakiejś sytuacji, ale oglądane bez refleksji bardzo realnie kształtują nasze postawy.

Jeśli przyjaciółka nie lajkuje twoich wpisów, to nie jest przyjaciółka?

Inny, ostatnio viralowy przykład z instagramowej bańki. "Znormalizujmy wreszcie prawdę, że jeśli twoi przyjaciele nie lajkują twoich wpisów, to nie są twoimi przyjaciółmi" - czytamy w 10 sekundowych rolkach, w których osoba prowadząca konto publiczne, spogląda na ciebie prosto z ekranu smartfona, popijając kawę. Gdybym na własnej skórze nie przekonała się, że są ludzie, którzy naprawdę przyjmują taki pogląd za prawdę o swoich relacjach, to pewnie machnęłabym na to ręką, uznając, że to kolejny trend, który przetoczy się przez wirtualny świat i zniknie. Ale pracując w mediach społecznościowych rzeczywiście spotkałam się już z dramami, w których to, że ktoś kogoś nie zalajkował, sprawia, że się go traktuje jako osobistego wroga! Tego typu nośne hasła, żerujące (jak przypuszczam) na niskim poczuciu własnej wartości, ze świata wirtualnych memów przenoszą się w bardzo wymierny sposób w sferę rzeczywistych kontaktów. To, że nie zostawiłam serduszka pod postem przyjaciółki ma oznaczać, że nie wspieram jej działań i rozwoju? Co za pomieszanie z poplątaniem! Wielu z nas prychnie pod nosem: "przecież wiadomo, że to nie ma znaczenia w realu!". Czyżby? "Kropki nienawiści" są wciąż skuteczną bronią. Jeśli nie wierzycie, pogadajcie z nastolatkami... Poczytajcie, co się dzieje na klasowych komunikatorach. A skąd się to bierze? Ano z trendów. Ze śmiesznych filmików wysyłanych tu i ówdzie...

DEON.PL POLECA


Jak robić katolickie internety, by miały sens?

Internetowe treści kształtują dziś nasze życie, modelując poglądy i podsuwając wzory zachowań. Popularne trendy niby bawią, ale przy okazji - uczą. Nie zawsze tego, czego byśmy chcieli. Myślę, że to kolejny obszar, który my, wierzący, możemy traktować jako szansę ewangelizacyjną. Pytanie tylko o ścieżki, metody i problem ulegania pokusie walki "tym samym mieczem"... Bo czy chodzi o kreowanie naszych własnych, chrześcijańskich trendów? A może o naświetlanie tych, które stoją w jawnej sprzeczności z naszym światopoglądem? Tylko jak to robić, skoro uwaga współczesnego odbiorcy kończy się po trzech sekundach? Zmierzyłam, że Imię JEZUS szczęśliwie mieści się… w dwóch sekundach. Ciągle jest więc dla nas szansa. Temat duszpasterstwa internetowego jest niewątpliwie rozwojowy i byłoby naprawdę fantastycznie, gdybyśmy jako Kościół zaczęli częściej się nad nim pochylać. Nie w duchu: "wykreujmy modę na Pana Boga", tylko w przekonaniu: "wyciągnijmy ludzi uwikłanych w sieci na brzeg". Niech ogrzeją się w realu przy świetle i cieple ogniska, które cierpliwie, od tysiącleci, podtrzymuje dla nich właśnie On.

Żona, mama, córka, z zawodu animatorka społeczności lokalnych, z zamiłowania doktorka nauk społecznych, w wolnych chwilach pisze bloga "Dobra Wnuczka" i prowadzi konto na Instagramie. Razem z mężem od lat zaangażowana w Ruch Spotkań Małżeńskich i wrocławską Wspólnotę Jednego Ducha. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Szkodliwe trendy z rolek zmieniają nasze życie. A potem dziwimy się, że jest źle
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.