"To ułuda, że nasze społeczeństwo jest katolickie". Co katoliczki mówią o protestach kobiet?
"Nie mówię, że odrzucam nauczanie Kościoła w sprawie aborcji, natomiast odrzucam sposób narzucania go większości społeczeństwa. Budził on społeczne wzburzenie, co było do przewidzenia" - mówiła Ewa Kiedio podczas rozmowy na temat protestów kobiet.
W rozmowie "Katoliczki wobec protestu" poprowadzonej przez Ignacego Dudkiewicza udział wzięły: Ewa Kiedio ("Więź"), Katarzyna Sroczyńska (Fundacja Tekla) i Maria Rościszewska ("Kontakt").
- Miałam poczucie, że stało się coś bardzo złego - mówi Ewa Kiedio. - Niby fantastycznie, z jednej strony chcemy, jako katolicy, deklarujemy, że każde życie jest równie wartościowe, mówimy wiele o godności człowieka - i zgadzam się z tym, chciałabym, żeby świat był tak idealny, żeby każdy z nas mógł to zrobić, by przyjąć dziecko, które jest skrajnie chore. Chciałabym, by to nie był ciężar tylko tej osoby, która to dziecko przyjmuje.
Dodaje także:
- Sytuacja, w której nasze państwo nie doprowadziło do takiej nawet cząstkowej, satysfakcjonującej sytuacji i społeczeństwo nie jest na to gotowe, żeby takie ciężary nieść. Są rozwiązania systemowe, które by taką sytuację ułatwiły. Taki dramat, jakim jest przyjęcie dziecka skrajnie chorego wymaga dużej wrażliwości od całeo społeczeństwa, tak, żeby rodzica wspierać. Uważam, że nie mamy takiej troski, a tym bardziej rozwiązań systemowych.
- Uwikłanie się Kościoła w to bardzo mnie przeraziło, bo na skutek tego Kościół jest odbierany jako instytucja, która odbiera ludziom wolność. Kościół miał ludziom wolność dawać, a czymś strasznym jest sytuacja, w której jest tym, który wolność odbiera. Możemy się spierać, czy tak jest, czy nie, ale taki jest odbiór społeczny tej sytuacji, co te protesty pokazują - mówi.
Podkreśla, że jej zdaniem w podejściu Kościoła przejawia się faryzeizm. "Ktoś narzuca nam ciężary, których sam nie niesie. Ani księża, ani biskupi, nie będą nieśli ciężarów, które spadną na matki i ojców chorych dzieci. Oczywiście mówimy o różnych organizacjach pomocowych, ale nie chciałabym, żeby to stawało się łatką - ta pomoc jest wciąż niedostateczna."
- To była sytuacja, jakbyśmy siedzieli przy stole, przy którym nie było specjalnie miło, kłóciliśmy się przy nim, ale nagle ktoś ten stół wywrócił - opisuje z kolei Katarzyna Sroczyńska. Zaznacza, że wprowadzenie zmiany niewprowadzanej przez ostatnie lata dużymi protestami kobiet było "cwaniackie".
- Moją wściekłość wywołało także to, że po raz kolejny odwołano się do mojej zdolności do poświęcania się. Założono z całą pewnością, że po raz kolejny się zgodzę, że to jest absolutnie oczywiste. Mówią "moją", ale myślę o różnych kobietach postawionych w tej sytuacji. Odwołano się i do kobiet, które bardzo chętnie wezmą na siebie ogromne obciążenia związane z opieką nad kimś chorym, poświęcenia wynikającego z tego, że zapanuję nad swoim gniewem i niezgodą, i zostanę w domu, i nie będę protestować, bo przecież trzeba być odpowiedzialnym. To wszystko prawda - ale tam nie było miejsca, żebym ja cokolwiek zdecydowała. Nie było żadnej mojej decyzji, ale postawienie mnie w sytuacji kogoś, kto z natury się poświęca - dodaje.
Podkreśla też, że "dawanie jest czymś fantastycznym", ale musi być wolne.
Z kolei Ewa Kiedio zaznacza także, że sprawa "rozbija się nie tyle o pojmowanie wartości życia, ale sposób stanowienia prawa w państwie".
- Widzę problem skrajnej radykalizacji. Nie można już nawet spierać się o status życia, o to, czym jest embrion, płód i kiedy zaczyna się życie, ale nie możemy już nawet mówić o stanowieniu prawa. Mówię o sytuacji wokół tekstu o. Wojciecha Giertycha, który powoływał się na nauczenie św. Tomasza z Akwinu w sprawie stanowienia prawa - stwierdzenie, że nieuporządkowana gorliwość jest szkodliwa, bo prowadzi do społecznego wzburzenia. To jest ten kierunek, który mnie interesuje. Nie mówię, że odrzucam nauczanie Kościoła w sprawie aborcji, natomiast odrzucam sposób narzucania go większości społeczeństwa. Budził on społeczne wzburzenie, co było do przewidzenia.
Publicystka podkreśla także, że zasady moralne dotyczące aborcji "stają się coraz bardziej niezrozumiałe dla większości społeczeństwa".
- To jest jakaś ułuda, że nasze społeczeństwo jest katolickie, te zasady są dla 90% ochrzczonych jasne i jest jakaś garstka, która tego nie przyjmie. To jest nonsens - podkreśla. - Mówi się też, że zasady odnośnie aborcji nie są związane z religią, że wartość życia jest jasna dla wszystkich jako wartość uniwersalna - to też staje się nieprawdą. Kiedy stawiamy na szali wartość życia, co do którego wielu nie wie, czy jest życiem, i wartość życia kobiety, która będzie je przeżywać w wielkiej udręce związanej z wychowywaniem chorego dziecka, być może opiekując się także innymi dziećmi, które zostaną przez to zaniedbane - dla wielkiej części naszego społeczeństwa jest jasne, że trzeba zdecydować się na usunięcie zarodka, dziecka - nazwiemy to w zależności od naszego światopoglądu. Myślę, że dla większości naszego społeczeństwa jest to niejasne, dlatego mówi się, że to decyzja matki - co również jest dla mnie osobiście problematyczne, bo nie wyprowadza się tu tej drugiej wartości, ona w tym sporze niknie.
Podkreśliła, że o. Giertych został wrzucony do jednego worka ze zwolennikami aborcji. "Skoro nie popiera tych zmian w prawie, popiera zabijanie nienarodzonych dzieci. To są tak skrajne uproszczenia, że naprawdę trudno się porozumieć. To poetyka krzyku bez próby zrozumienia, co druga osoba chce powiedzieć i przekazać."
Skomentuj artykuł