Trwa proces beatyfikacyjny samuraja Takayamy
Trwająca wizyta w Japonii postulatora kurii generalnej jezuitów w procesie beatyfikacyjnym japońskiego chrześcijanina i samuraja Ukona Takayamy budzi nadzieje, że może on być wyniesiony na ołtarze już w przyszłym roku.
Według doniesień m.in. japońskiej gazety "Mainichi" w Watykanie rozpoczęto 18 czerwca proces zmierzający do beatyfikacji Takayamy, a data beatyfikacji zostanie ogłoszona w końcu tego lub na początku przyszłego roku.
Postulator procesu beatyfikacyjnego, profesor Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie oraz dyrektor tamtejszego Instytutu Duchowości Ignacjańskiej o. Anton Witwer zaprezentował w Tokio, Nagasaki i Osace serię wykładów pt. "Znaczenie męczeństwa Takayamy Ukona dla współczesnego Kościoła i społeczeństwa". Na wykład na Uniwersytecie Sophia w Tokio przybyło w niedzielę 22 czerwca ok. 350-400 osób.
O. Witwer podkreślił, że Takayama, który przyjął wiarę od przybywających do jego kraju jezuitów, był największym japońskim misjonarzem XVI wieku. Przyjmując wiarę w Chrystusa osadził ją w kulturze japońskiej i kultywował jako drogę życia łączącą chrześcijaństwo z japońską moralnością opartą na zachowaniu honoru i etyką rycerską.
- Pokazał, że miłość wypełniająca życie chrześcijanina nie tylko nie jest sprzeczna w kulturą żadnego kraju, ale wzbogaca kulturę tego kraju i prowadzi ją ku pełni - powiedział prelegent.
Ukona Takayamę, który podczas chrztu w 1563 r. przyjął imię Justus (Sprawiedliwy), można najprościej nazwać niezłomnym samurajem. Był on panem feudalnym, który narażając życie w czasie krwawych prześladowań chrześcijaństwa w Japonii na przełomie XVI i XVII w. nie tylko nie uległ namowom, aby porzucić wiarę, ale praktykował ją narażając życie. W okresie wojny domowej w Japonii prowadził negocjacje pokojowe, dążył do minimalizacji ofiar i strat.
Żył w całkowitej gotowości na śmierć, podobnie do nieustającego w ewangelizacji i gotowego oddać życie za Chrystusa apostoła Japonii, św. Franciszka Ksawerego. Pozbawiany w ramach prześladowań chrześcijan wszystkich swoich posiadłości i majątku Takayama stał się pielgrzymem i tułaczem, który podobnie do bezbronnego Jezusa z pokorą przyjmował spotykające go szyderstwa i poniżenia nie ustając w kontemplacji męki Chrystusa, której stawał się dobrowolnym uczestnikiem. Zgodnie z ignacjańskimi ćwiczeniami duchownymi, które uprawiał, oddał wszystko, co miał i poświęcił się całkowicie służbie Bogu.
Pozbawiony wszelkich środków do życia, wykończony coraz uboższym i tułaczym stylem życia w ukryciu wraz 300 osobami z rodziny oraz stojącymi u jego boku poddanymi 8 listopada 1614 r. po długiej, pieszej podróży do Nagasaki przyjął wyrok władz japońskich skazujący go na banicję. W grudniu dotarł do Manili, gdzie z towarzyszącymi mu chrześcijanami japońskimi był owacyjnie witany przez przedstawicieli tamtejszego Kościoła. Zmarł w opinii świętego i męczennika w wyniku wycieńczenia oraz choroby 3 lutego 1615 r., około 40 dni po przybyciu do Manili.
O. Witwer podkreślił, że Takayama poświęcił życie kontemplacji Krzyża. Był męczennikiem, ponieważ w okresie okrutnych prześladowań i mimo wywieranej przez otoczenie presji był gotowy na śmierć w obronie nauki Chrystusa, a jego życie stało się stopniowym umieraniem za wiarę. Stał się towarzyszem wspierającym swoich byłych poddanych. - Ukon uczył się pokory, aby przyjąć każde wydarzenie jako łaskę i dar od Boga, a nie jako owoc własnych wysiłków - włączając w to wyrzucenie z własnego kraju, które w tym kontekście można nazwać "długotrwałym męczeństwem" - powiedział duchowny.
Pod koniec życia Ukon potrafił złożyć swoje życie w ręce Boga i pogłębić swoje zawierzenie się Jemu. Stopniowo stawał się "męczennikiem" w prawdziwym znaczeniu tego słowa, jako świadek zjednoczenia z Chrystusem przybitym na krzyżu, który potrafi modlić się ze świętym Szczepanem mówiąc: "Panie, nie poczytaj im tego grzechu".
O. Witwer podkreślił, że Ukon stając się narzędziem w ręku Boga stał się zarazem modelem życia w wierze. Nie przestaje nim być dalej dla następnych pokoleń chrześcijan, gdyż jako instrument w Bożych dłoniach prowadzi nas do większych łask Bożych.
Skomentuj artykuł