Dlatego potrzeba Mszy Świętej dla singli
Kornelia powiedziała, że czuje się gorsza. Jest katolikiem gorszego sortu? (...) Co mogłam jej na to odpowiedzieć? Niewiele...
Poznałam mojego męża prawie 10 lat temu w duszpasterstwie akademickim. Jestem szczęściarą, zdążyłam, zanim zrobiłam się za stara na tę wspólnotę. Później od razu trafiłam pod skrzydła duszpasterstwa małżeństw. Nie każdy z moich znajomych miał tyle "szczęścia". I dziś nie wie, gdzie jego miejsce... Z obiegu DA wypadł z racji wieku, do neokatechumenatu i odnowy nie pasuje jego duchowość. Został Caritas i kółko różańcowe, ale cóż tam znajdzie? Na pewno nie formację dla bezżennych. Gdzie znajdzie pomoc, oparcie, gdy kolejny raz okaże się, że osoba, z którą się spotyka, nie jest tą, z którą chce spędzić resztę życia?
Zapytałam ostatnio moją przyjaciółkę, co myśli o Mszy Świętej dla singli. Sama nie miałam nigdy potrzeby, by brać w nich udział. Ona jest panną, stara się być blisko Kościoła... Ta rozmowa wiele mi pokazała.
Kornelia powiedziała, że czuje się gorsza. Jest katolikiem gorszego sortu? Z naszej rozmowy przebiło mi się pewne przesłanie: "potrzebuję mszy kameralnej, takiej, jakie były kiedyś w DA. Nie parafialnej, dla wszystkich. Potrzebuję Adoracji z modlitwą dla samotnych. Potrzebuję gdzieś się zaangażować, mam przecież więcej czasu niż ty, bo nie mam dzieci. Pytanie jednak, gdzie mam iść?".
Co mogłam jej na to odpowiedzieć? Niewiele...
W moim mieście nie ma mszy dla singli. Popytałam więc, gdzie można znaleźć takie w okolicy. W Gdyni nie ma albo się ich nie reklamuje. Są w Sopocie i w Gdańsku. Tyle Trójmiasto. Popytałam dalej - jak wyglądają te msze w tych miejscach? Czy są to modlitwy o dobrą żonę i męża czy może jest też pewna doza otwartości na to, że ktoś chce żyć w samotności?
Czytałam ostatnio bardzo dobry wywiad z siostrą Anną Marią Pudełko (Marzena Juraczko "Drogi do szczęścia. Rozmowy z siostrami zakonnymi" - przyp. red.), która odpowiada na pytanie o powołanie do samotności. Mówi w nim, że często mylimy samotność z izolacją - niezdolnością do budowania dobrych i wartościowych relacji. Powołanie do bycia samotnym nazywa tutaj powołaniem do bezżenności - stanem bycia singlem z wyboru, poczucia, że takie jest moje miejsce w Kościele. Siostra twierdzi, że bezżenność może być piękna i twórcza, bo człowiek w Kościele nigdy nie jest sam.
Czy na każdej płaszczyźnie jednak nie jest sam? Czy usłyszał kiedykolwiek z ambony, że jest potrzebny - taki wybrakowany, bo sam. Taki wspaniały, bo bardziej dyspozycyjny niż ci w małżeństwie. Taki inny, bo ni go przypiąć tutaj, ni tam - właściwie do niczego do końca nie pasuje.
Szukając mszy dla singli, znalazłam tylko propozycje dla tych, którzy szukają swojej drugiej połówki. To opcja dla osób, które z jakichś powodów (mniej lub bardziej od siebie zależnych) nie weszły jeszcze w trwałą relację. Msza, która często kończy się spotkaniem na mieście - by móc się lepiej poznać, mieć szansę stworzyć relację również z osobami o podobnych poglądach na temat małżeństwa, bo w miejscu pracy/nauki bycie dziewicą jest wyśmiewane. Co jednak z tymi, którzy chcą pozostać bezżenni?
Można wchodzić tutaj w spór - czy ktoś się izoluje, czy rzeczywiście chce być osobą świecką bezżenną? Osobiście znam tylko osoby, które ciągle poszukują kogoś, kto będzie dla nich dobrym małżonkiem. Nikt z moich przyjaciół nie powiedział nigdy wprost, że czuje się powołany do tego, by żyć samotnie. Zastanawiam się czasem nad tym, czy nie jest trochę na odwrót - czy nie jest tak, że te osoby odrzucają od siebie myśl o tym, że mogą żyć same? Czy w Kościele mówi się wprost o tym, że takie powołanie istnieje? Skoro msza dla singla jest z założenia mszą z modlitwą o drugą połówkę, to czy jest w ogóle coś takiego jak bycie singlem z wyboru? Czy to nie fanaberia, dewiacja, izolacja, ucieczka przed rzeczywistością?
Kiedy idę na mszę wspólnoty Kochać i Służyć (to grupa dla małżeństw), wiem, że usłyszę tam kazanie skierowane do mojego stanu. Wiem też, że później spotkam się z osobami, które borykają się z podobnymi problemami do moich. Gdy idę na mszę dla dzieci, zabieram ze sobą moich synów. Gdzie jednak ma jechać moja samotna sąsiadka? Do Sopotu, który jest godzinę drogi od naszego domu? Może ma się zadowolić tym, co jest - mszą parafialną, dla wszystkich? Jezus jest przecież na każdej mszy, czyż nie? Tylko pytanie, co z formacją? Dlaczego właśnie ona nie usłyszy kazania skierowanego do swojego stanu? Dlaczego nikt nie chce dotykać tutaj takiego tematu?
Rozmawiałam kilka lat temu z pewną wdową. Bardzo negatywnie wypowiedziała się wtedy o mszach dla konkretnej grupy osób - dlaczego niby jest to msza tylko dla małżeństw, lekarzy, rolników? Była oburzona. Nie chciałam jej pytać, czy jej wewnętrzna frustracja wynika z tego, że jest wdową i dla osób w jej stanie mszy nie ma. Nie chciałam jej ranić. Zostało jednak we mnie pytanie - czy miała rację? Po co taka msza, skoro jest tyle zwykłych, czasem z modlitwą o uzdrowienie (niech się singiel modli, to może przestanie uciekać od relacji?!). Czy Jezus na mszy parafialnej nie przyjdzie tak samo jak na mszy skierowanej do singli? A może trochę jest też tak, że Kościół katolicki zwyczajnie nie jest w stanie organizować mszy dla każdego z osobna? Może zwyczajnie jest trudno odpowiedzieć na wszystkie potrzeby ludzi?
Często słyszę spory o to, czy parafialna msza jest lepsza od tej z modlitwą o uzdrowienie. Jezus przecież na każdej uzdrawia. Nie słyszę jednak na co dzień negatywnych słów o mszach skierowanych do konkretnych grup osób - studentów, dzieci, małżeństw. Takie msze są inaczej kategoryzowane? Inne, lepsze, wartościowsze - na nich Jezus jest inny niż na parafialnych? Czy może tak naprawdę nie o Boga tu chodzi, ale o zaspokajanie naszych duchowych potrzeb - mnie jako żony, jej jako rozwódki w związku niesakramentalnym, jego jako lekarza czy studenta? Nikt tego wprost nie neguje - małżeństwa potrzebują formacji, to fakt. Formacja wiąże się w Kościele katolickim z mszą - to często główny punkt programu. Co jednak z tymi samotnymi - oni nie potrzebują formacji? Takich osób jest przecież bardzo dużo...
Nie spotkałam się nigdy z mszami dla narzeczonych, wdowców. Pary niesakramentalne i małżeństwa mają zapewnioną formację w Kościele. Czy to uczciwe i dobre do budowania jedności? Czy może wynika z faktu, że nie ma osób do formowania żyjących samotnie z wyboru? Nie stworzono jeszcze odpowiedniego pola do formacji - choćby w Oazie, która jest tak mocno znana w Polsce. Czy singiel znajdzie tam coś dla siebie, gdy nie pasuje już wiekowo do początków formacji dla młodzieży? Co jeśli okaże się, że nie pasuje nigdzie? Choć można też powiedzieć inaczej - niech szuka i stworzy coś sam. Samotność może prowadzić do Boga - niech znajdzie kilku chętnych i poszuka duszpasterza.
Gdy chodzę na spotkania wspólnoty małżeństw, widzę, że się rozwijam. Msza dla nas jest miejscem, gdzie mogę pomodlić się kameralnie. Jest miejscem spotkania podobnych doświadczeń i modlitwy, która mnie dotyka, bo jest moja. Uczę się tam dojrzewać coraz bardziej do bycia żoną i matką. Mogę tam być w pełni sobą bez obawy, że zostanę niezrozumiana. Patrząc na moją przyjaciółkę Kornelię, szczerze mi jej żal. Ona takiego miejsca nie ma.
Kiedy człowiek chce świadomie dojrzewać w wierze, szuka. Spowiednika, kierownika duchowego, wspólnoty, mszy. Szuka i najczęściej znajduje. Obserwuję jednak wśród moich znajomych singli pewne zjawisko. Nie potrafią osiąść na stałe. Gdy wchodzą do młodej wspólnoty, w końcu zawiązują się w niej kolejne pary i małżeństwa (co jest dobre i naturalne). Grono samotnych się kurczy i kurczy... Dawny sposób spędzania czasu idzie w zapomnienie, bo rodzą się dzieci. Bezżenni zostają na lodzie. Potem szukają znów - kolejna grupa, podobna do nich. Taka, w której nie czują się intruzami. Krążą tak czasem z miejsca na miejsce, nie mogąc zagrzać nigdzie na dłużej. Ciągle szukają, ciągle nie są u siebie. Ciągle z boku - niby potrzebni, ale gorsi. Niby tacy sami, a inni. Pytający często samych siebie: dlaczego ja jestem wciąż sam/sama, czego mi brakuje, co ze mną jest nie tak?
Pytanie, czy trafią w końcu w środowisko, które da im pole do rozwoju - duchowego, osobistego, w relacjach? Gdzie nie będą przytłoczeni rozmowami młodych małżeństw o ząbkowaniu i dylematach szkolnych. Gdzie dostaną odpowiedzi na wiele pytań. Gdzie podczas modlitwy powszechnej podczas mszy bez obaw będą mogli powiedzieć "Panie, proszę wypełnij moje serce swoją miłością tak, bym pragnęła nie więcej bycia żoną niż panną". Czy słysząc taką modlitwę, nie spojrzałbyś dziwnie? Czy nie pomyślałbyś "coś z nią nie tak, ona chce być sama z wyboru"?
Czy msza dla singli musi być nakierowana na modlitwę o drugą połówkę? Nie, nie musi. Tak jednak jest, bo nasze myślenie w Kościele często naznaczone jest tym, że człowiek nie może być sam. Tylko czy w Kościele rzeczywiście jest sam? Czy to nie osoby takie jak ja - żyjące w związku, mające dzieci albo osoby konsekrowane - podświadomie pokazujemy, że jesteś tym gorszym, bo nie osiągnąłeś jeszcze mojego poziomu? Dla mnie to ważne pytanie do refleksji.
Czy singel nie znajdzie dla siebie kawałka nieuprawianej jeszcze ziemi do tego, by mógł na niej służyć innym? Czy w polskim Kościele jest jeszcze choć skrawek pola dla niego? Czy znajdzie kapłana do tego, by chciał iść tą drogą razem z nim? Oby.
Magdalena Urbańska - z wykształcenia pedagog i doradca rodzinny. Z wyboru żona, matka dwóch synów. Nie potrafi żyć bez kawy i dobrej książki. Prowadzi bloga niezawodnanadzieja.blog.deon.pl
Skomentuj artykuł