Instrukcja obsługi zakonnicy, czyli kilka słów o stereotypach siostry zakonnej
Niepokoi mnie pewne zjawisko. Nazwałabym je "Ja-Wiem-Najlepiej". Dotyczy szczególnie facebookowych komentarzy i w ogóle strumieni renesansowej wiedzy o świecie i człowieku, jaka wylewa się z Internetu. Wiedza obejmuje również siostry zakonne.
Dodajmy, że "wiedza" jest tutaj określeniem sarkastycznym. Bo to raczej myślenie życzeniowe. Dostrzegam w tych mądrościach Wiedzących Najlepiej kilka mitów. Kilka równie baśniowych wyobrażeń o siostrach zakonnych. To już bardziej realne są elfy i krasnoludy z "Wiedźmina". Serio.
1. Kobieta - Wampir
Najlepiej z kablem od żelazka albo pogrzebaczem. Żywcem wyjęta z horrorów typu "Zakonnica" czy "Sierociniec". Obrończyni pedofilów. Członkini kościelnej mafii. Sadystka, znęcająca się nad dziećmi, a nocami pijąca ich krew. Opowiadająca o piekle - że zacytuję pewnego protestanckiego kaznodzieję (skądinąd świetnego) - jakby się tam urodziła. Taka wampirzyca nie ma prawa zabrać głosu, nawet na neutralny temat, bo jak to? Przedstawicielka Organizacji Przestępczej śmie nas pouczać?
2. "Przepraszam-Że-Żyję"
Ledwo dycha. Blada i chuda. Głupiutka. Nie wie, kim jest, dokąd zmierza i skąd się biorą dzieci. Na pewno nikt jej nie chciał i dlatego poszła do klasztoru. Skończyła podstawówkę, ale do gimnazjum już jej nie przyjęli. A teraz, o zgrozo, uczy nasze dzieci religii. W szkole! I puszcza im na katechezach "Rozmowy niedokończone".
3. Ikona Kościoła
Bez ciała. Z samą duszą. Czyli nie je, nie śpi i nie ma żadnych innych potrzeb fizjologicznych. Podobnie jak "Przepraszam-Że-Żyję" jest chuda i blada, tylko, jak na ikonę przystało, ładniejsza. No i ją akurat chciał pojąć za żonę jakiś książę na białym koniu, ale ze wzgardą go odrzuciła, oznajmiając mu, że nie interesują ją konne przejażdżki. W ogóle nic ją nie interesuje. Poza, rzecz jasna, postem o chlebie i wodzie. Ikona Kościoła nigdy nie je czekolady. Ani lodów. Ikona Kościoła gardzi kinem, teatrem i świecką literaturą. Ikona Kościoła także nie uprawia żadnych sportów, nie tańczy i nie śmieje się zbyt głośno, bo na taniec i śmiech będzie czas w niebie. A na ziemi nie ma się z czego śmiać.
4. Księżniczka z Disneylandu
Zajmuje się wyłącznie dziećmi. Śpiewa im kołysanki, opowiada bajki i rozdaje obrazki do kolorowania. Jeśli cokolwiek tworzy lub ma jakieś osiągnięcia, to też ABSOLUTNIE nie może to wykraczać poza dziedzinę zabawiania najmłodszych. Na ogół jest przedszkolanką. Sama doświadczyłam tego stereotypu ze strony pewnego brata zakonnego, który – gdy się dowiedział, że w planach dużego, prestiżowego wydawnictwa jest wydanie mojej książki – wypalił: „Zapewne jakichś bajeczek dla dzieci?”.
5. Kopciuszek
Nie wychodzi poza pralnię i kuchnię, ze szczególnym uwzględnieniem pralni i kuchni księżowskich. Podobnie jak Ikona Kościoła nie je i nie śpi, ale to z tego powodu, że nie ma na to ani chwili czasu, ponieważ bycie służącą księży to bardzo absorbujące zajęcie. W wolnym czasie szoruje klasztorne korytarze szczoteczką do zębów. Jeśli jakikolwiek zakonny Kopciuszek zostaje Księżniczką, to tylko dlatego, że miała odrobinę szczęścia i poza niezdobyte mury plebanii wyciekły jej jedyne w swoim rodzaju przepisy kulinarne, i wzbudziły zainteresowanie jakiegoś ważnego wydawnictwa.
Ludzie, naprawdę w to wierzycie? Nie, nie przesadzam. Doświadczyłam skutków takiego stereotypowego myślenia. W pociągu, kiedy pewien pan w przedziale wyraził bezbrzeżne zdumienie, że czytam opowiadania Sapkowskiego („to siostra zakonna może czytać TAKĄ literaturę?!”). Na dworcu autobusowym, gdy kiedyś czekałam na mamę i przeglądałam Facebooka. Komentarz: "No, kiedyś to siostry czytały Ewangelię." Skąd pan wie, panie Wszechwiedzący, że jej codziennie nie czytam? Na Facebooku, kiedy jeden z moich znajomych zniesmaczył się relacją z warsztatów teatralnych w Zakopanem, tłumacząc, że jest konserwatystą. I to był jedyny argument. Albo wtedy, kiedy zbanowano mnie na grupie "Rodzice Nastolatków" tylko za to, że jestem siostrą zakonną. A śmiałam się ujawnić. Wrzucić jakiś wpis. Nie mówiąc już o zróżnicowanych reakcjach na cudowne przedsięwzięcie moich sióstr z Broniszewic: Dzień Pingwina.
Zamiast podsumowania - kilka punktów.
1. Siostry to ludzie, a konkretnie - kobiety. Z krwi i kości. Różnią się tym od innych kobiet, że zafascynował je Najpiękniejszy z Synów Ludzkich. I wyruszyły razem z Nim w podróż życia.
2. Siostry są piękne w swojej różnorodności. Rozważne i romantyczne. Bardziej i mniej uduchowione. Artystki i racjonalistki. Reżyserki teatralne i księgowe. Przedszkolanki i kucharki (oczywiście, że tak, ale nie dlatego, że są czyimiś niewolnicami, lecz dlatego, że kochają tę pracę!). Dyrektorki i wykładowcy na uniwersytetach. Opiekunki niepełnosprawnych i katechetki w liceum. Zakrystianki, które przepięknie układają kwiaty, i psychoterapeutki, które przepięknie pomagają rozwijać się osobowości. Misjonarki gdzieś na końcu świata i zakrystianki w malutkiej parafii w sąsiedniej wiosce. Nieprzewidywalne wulkany energii i spokojne introwertyczki…
Łączy je piękno drogi, jaką wybrały. I to, co usłyszały na pewnym etapie życia: "Jakże piękna jesteś, przyjaciółko moja." Ten głos nie dał im spokoju. Po prostu poszły za nim jak w dym. Nie będę tu opowiadać historii powołania moich współsióstr. Każda z tych historii jest inna i każda równie fascynująca. Najłatwiej jednak mówić o sobie. Co było dla mnie tym „dymem”, za którym poszłam? Nie dająca mi spokoju myśl, że chcę w życiu czegoś więcej niż zrobienia doktoratu i pozostania na uczelni. Pragnienie dzielenia się skarbem, jaki otrzymałam w dorosłym już wieku: przynależności do Kościoła (nawróciłam się dopiero na studiach). Opowiedzenia innym, że warto. Że Kościół jest wspólnotą, a nie instytucją. Że jest w Nim żywy Chrystus. Potrzeba oddania swoich talentów Panu Bogu. Uwierzcie: On to wszystko potraktował bardzo serio! Otrzymałam stokroć więcej, dokładnie tak, jak obiecuje Jezus świętemu Piotrowi w Ewangelii (Mt 19, 29).
3. Siostry mają swoje pasje. Budują Dom Chłopaków, a podopiecznych tej placówki nazywają synkami. Są wspaniałymi wychowawczyniami i nauczycielkami, bez względu na to, czy pracują w przedszkolu, w szkole jako katechetki, w ośrodku wychowawczym czy gdziekolwiek indziej. Są cudownymi pielęgniarkami, które oddają osobom starszym, chorym czy niepełnosprawnym całe swoje serce. Zajmują się Nową Ewangelizacją. Komponują muzykę. Ja akurat jestem katechetką, piszę książki, libretta musicali i tworzę teatr. Jak to powiedziała pewna siostra: z każdą grupą etniczną.
Okazało się, że teatr jest językiem, w którym najłatwiej mi mówić o Panu Bogu, i że chcę się w tej dziedzinie rozwijać.
Skąd się wziął w moim życiu zakonnym teatr? Ano stąd, że niedługo po wstąpieniu do zgromadzenia dominikanek dowiedziałam się, że zbliżają się imieniny Matki Generalnej i że z tej okazji trzeba zrobić przedstawienie, bo „taki tutaj panuje zwyczaj”. Myślałam, że to żart. Przedstawienie? W klasztorze?! To było ostatnie miejsce, po którym spodziewałam się teatru, a jednak… Zrobiłam z moimi współsiostrami postulantkami spektakl o Synu Marnotrawnym, a siebie obsadziłam w roli… diabła. Nie była to zbyt udana inscenizacja, ale złapałam bakcyla, nagle okazało się, że teatr jest językiem, w którym najłatwiej mi mówić o Panu Bogu, i że chcę się w tej dziedzinie rozwijać.
Mam jednak pewność, że to Jego pomysł na moje życie. Ja bym tego lepiej nie wymyśliła. Wszystko, co robię, jest opowieścią o Tym, który do końca mnie umiłował.
A pisanie? Kilkanaście lat później Matka Generalna zaproponowała mi napisanie powieści o naszej Matce Założycielce. Z wrażenia nie mogłam spać w nocy… Podjęłam wyzwanie i powstała książka Na końcu schodów (Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, 2019). To była przygoda życia. Aktualnie czekam na wydanie kolejnej powieści Niebo w kolorze popiołu, o mojej współsiostrze, bł. Julii Rodzińskiej. Edycja Świętego Pawła planuje premierę na wiosnę 2020. Czy byłoby to wszystko możliwe, gdybym nie została siostrą? Nie wiem. Będąc siostrą, mam jednak pewność, że to Jego pomysł na moje życie. Ja bym tego lepiej nie wymyśliła. Wszystko, co robię, jest opowieścią o Tym, który do końca mnie umiłował.
To prawda, że życie zakonne bywa trudne. Prawda też, że na tej drodze są chwile zwątpienia i kryzysy. Że są także momenty, gdy mam wrażenie, że Bóg się zdrzemnął czy wręcz zmienił obiekt zainteresowania. Albo bardzo wyraźnie widzę swój grzech, ograniczenia i słabości, i to mnie przytłacza. I wiecie co? To normalne zjawisko i dotyczy każdego powołania, również do życia w małżeństwie. Kluczem do wytrwania są powroty. Świadomość, że ukochana Osoba ciągle jest przy mnie, nawet, jeśli tego nie dostrzegam. Dlatego nie tracę nadziei. Życie zakonne to najpiękniejsze, co mogło mi się przytrafić i nie zamieniłabym tej drogi na żadną inną.
s. Benedykta Karolina Baumann - dominikanka, która kocha literaturę, teatr i dobre kino. Wszędzie tam, gdzie się pojawia, zaraża ludzi teatrem, prowadząc zespoły teatralne. Prowadzi bloga zakonnicabezprzebrania
Skomentuj artykuł