Co Kościół mówi o osobach LGBT? Nic i wiele zarazem

Co Kościół mówi o osobach LGBT? Nic i wiele zarazem
(fot. Steve Johnson / Unsplash)

Uderzający w perspektywie dzisiejszej dyskusji o miejscu osób LGBT w Kościele jest fakt, że… sam Kościół w ogóle nie posługuje się tym terminem.

Aby sensownie rozmawiać na temat tego, co właściwie sądzi Kościół o osobach LGBT (czy właściwie LGBT+), należy wrócić do oficjalnych kościelnych dokumentów i zobaczyć, jakie założenia oraz wnioski się w nich pojawiają.

Nie ma w Kościele katolików LGBT

Uderzający w perspektywie dzisiejszej dyskusji o miejscu osób LGBT w Kościele jest fakt, że… sam Kościół w ogóle nie posługuje się tym terminem. Nie oznacza to, że go nie ma: biskupi mówią o osobach LGBT, księża używają tego skrótu, że o wiernych świeckich nie wspomnę. Mimo to w oficjalnej kościelnej nomenklaturze osób LGBT nie ma.

DEON.PL POLECA

Warto na wstępnie odnotować ten szczegół, bo na jego gruncie rodzą się pewne nieporozumienia. Choć w języku Kościoła pojawiają się tendencje, by włączyć termin LGBT - i nic dziwnego, skoro tego terminu powszechnie się używa i posługują się nim także duchowni - to jednak Kościół woli mówić o osobach homoseksualnych, czym niejako zawęża zakres odniesienia, nie obejmując choćby osób transseksualnych, których sytuacja tożsamościowa jest inna niż homoseksualistów. Kościół pragnący mówić do wszystkich, dokonuje terminologicznego samoograniczenia, które ma pewne wyraźne przyczyny w wizji tego, kim jest człowiek i jak płciowość definiuje antropologia chrześcijańska. Właśnie one przebijają się z kościelnych dokumentów i z perspektywy czysto filozoficznej sprawiają wyraźną trudność. Albo Kościół faktycznie kieruje swój komunikat wyłącznie do osób homoseksualnych (czyli gejów i lesbijek), albo pragnie kierować go szerzej, jednocześnie terminem "homoseksualizm" obejmując również osoby biseksualne czy transseksualne, albo też nie uznaje istnienia takich zjawisk jak choćby transseksualizm. Trzecia strategia to droga donikąd, bo jest fałszywa na gruncie empirycznym. Aby głosić, trzeba głosić do wszystkich, a istnienie osób o niezdeterminowanej identyfikacji płciowej jest faktem. Dwa wcześniejsze podejścia co najmniej utrudniają dyskusję, bo ujęcie kościelne albo pozostaje jakoś nieadekwatne, albo też nie dość wrażliwe - nie w sensie etycznym, ale znaczeniowym.

Ze względu na popularny charakter tergo tekstu sam będę pisał o osobach nieheteronormatywnych i to pojęcie roboczo utożsamiał z osobami LGBT+. Zdaję sobie sprawę z ogromnego zróżnicowania klasyfikacji, którymi posługują się osoby ze środowisk LGBT, i nie chcę nikomu sprawić krzywdy. Z podobnego powodu zakładam dobrą wolę Kościoła, który - jak wierzę - chce swoją refleksję adresować do każdej osoby nieheteronormatywnej, choć pisze wyłącznie o homoseksualistach. Być może już tutaj popełniam pewien błąd, lecz ufam, że będzie mi to wybaczone, dlatego to, co Kościół pisze o osobach homoseksualnych, uznaję za jego stanowisko w stosunku do osób LGBT.

Pod tym względem momentem przełomowym był ostatni synod biskupów poświęcony młodzieży, kiedy m.in. dzięki głosom świeckich konsultantów podniesiono kwestię użycia zwrotu "katolicy LGBT" w dokumentach kościelnych. Jezuita James Martin, autor książki "Building a Bridge" poświęconej relacji Kościoła do wierzących osób nieheteronormatywnych, zwrócił uwagę na wyraźny brak obecności tego terminu w języku Kościoła i podał trzy powody, dla których warto byłoby go wprowadzić. Pierwszym jest szacunek, do którego zobligowani są katolicy przez Katechizm Kościoła Katolickiego (pkt 2358). Osoby LGBT często padają ofiarą przemocy słownej, przezywania. Dlatego jeśli same siebie określają przy pomocy tego terminu, to też inni powinni to respektować. Jeśli Kościół będzie posługiwał się językiem, który wyszedł z użycia lub w jakiś sposób nie wyraża szacunku dla drugiego człowieka, to zdaniem jezuity w ten prosty sposób naraża budowę całego dialogu z osobami odmiennej orientacji. Po drugie zwrot "katolicy LGBT" silniej włącza osoby nieheteronormatywne do Kościoła, dokonując precyzyjnej identyfikacji duszpasterskiej. Mówiąc prościej, takie osoby często po prostu mają odmienne potrzeby związane z opieką ze strony duszpasterza, a praktyka towarzyszenia powinna na nie odpowiadać. Po trzecie podkreślenie jakiegoś wymiaru osobowości nie jest równe wyrażeniu zgody na jakąś ideologię czy określoną wizję polityczną, ponieważ poglądy osób LGBT są bardzo zróżnicowane. Choć wielu może sądzić inaczej, wydaje mi się, że nie ma nic kontrowersyjnego w przyjęciu, że nie każdy gej jest osobą lewicową.

Pomijając powyższe racje, taka terminologia przecież nie jest dla nas obca, bo pojawia się w dyskursie publicznym. Podobną opinię w trakcie synodu wyraziło również kilku obecnych na nim delegatów, jak na przykład kardynałowie Blase Cupich z USA i John Ribat z Papui-Nowej Gwinei, a także abp Matteo Zuppi z Bolonii. Niektórzy z biskupów argumentowali jednak, że synod nie powinien posługiwać się zwrotem "LGBT", ponieważ ich zdaniem oznacza on określoną opcję polityczną. Zamiast tego proponowali, by mówić o "osobach zainteresowanych osobami tej samej płci". Abp Charles Chaput z Filadelfii twierdził nawet, że nie ma kogoś takiego jak "katolicy LGBTQ" albo "katolicy transpłciowi" czy "katolicy heteroseksualni", bo "te oznaczenia opisują ukryte różnice zawarte w równości i jedności panującej w prawdziwej wspólnocie eklezjalnej, jaką jest ciało Jezusa Chrystusa", a w swojej opinii nie był osamotniony. Jeśli zerkniemy do końcowego dokumentu posynodalnego, to faktycznie termin LGBT się w nim nie pojawia, podobnie zresztą jak w adhortacji "Christus vivit" będącej dokumentem papieża Franciszka zrodzonym z refleksji synodu. Synod przyniósł jednak pewien wyraźny owoc. Delegaci zauważyli, że młodzi żyją pytaniami na temat tożsamości płciowej i seksualności, "które wymagają głębszego opracowania antropologicznego, teologicznego i pastoralnego" (pkt 150 dokumentu końcowego "Młodzi, wiara i rozeznawanie powołania"). Ojcowie synodalni twierdzą wprawdzie, że sprowadzenie tożsamości osobowej, wychodząc od orientacji seksualnej, jest próbą redukcji, niemniej docenili udzielanie wsparcia dla duszpasterstwa osób homoseksualnych, tak aby mogły one rozpoznawać swoje miejsce w Kościele wraz z tym, co wnieść do życia wspólnoty. Może to mało, lecz cenne mało.

Wewnętrzne nieuporządkowanie

"Kościół wydał kilka ważnych dokumentów poświęconych specjalnie homoseksualizmowi, ale wszystkie one były odpowiedzią na konkretne zapotrzebowanie społeczne" - pisał Józef Augustyn SJ w tekście "Homoseksualizm w oczach Kościoła" z przełomowego pod pewnymi względami numeru miesięcznika "Znak" z listopada 2007 roku. Warto wrócić do korzeni, by zrozumieć choćby to zjawisko jak pominięcie terminologii LGBT ze słownika Kościoła. Zamierzam się skupić na dokumentach wydanych przez kongregacje Stolicy Apostolskiej i samych papieży. Kościoły lokalne przyjmują niekiedy własne rozwinięcia czy doprecyzowania, ale dla pewnego porządku chcę skoncentrować się na tych najbardziej bazowych, a za takie uznaję głosy wychodzące z Watykanu. Przytoczę pięć tekstów: deklarację "Persona Humana" (1975), list Kongregacji Nauki Wiary do biskupów "Homosexualitatis problema" (1986), uwagi Kongregacji Nauki Wiary do projektów legalizacji związków osób homoseksualnych (2003), niedawny dokument Kongregacji ds. Edukacji Katolickiej "Stworzył ich jako mężczyznę i kobietę" (2019) oraz najpopularniejsze ujęcie obecne w Katechizmie Kościoła Katolickiego z 1992 roku i po istotnych poprawkach w 1997. Prócz nich funkcjonują również dodatkowe pojedyncze wypowiedzi, ale wyżej wymieniona lista stanowi pewien kanon, który umożliwia udzielenie dość wyczerpującej odpowiedzi na moje tytułowe pytanie - przynajmniej w zakresie dokumentów.

Pierwszy kościelny dokument otwierający dyskusję na temat sytuacji osób homoseksualnych w Kościele przez ich zauważenie to deklaracja o niektórych zagadnieniach etyki seksualnej "Persona Humana" z 1975 roku podpisana przez papieża Pawła VI. Deklaracja dotyczy kwestii kształtowania osoby przez jej płciowość i w zamierzeniu odpowiada na rewolucję obyczajową przełomu lat 60. i 70. Autorzy dokumentu sygnowanego przez Ojca Świętego wprost podkreślają, że w niedawnym czasie nasiliło się "zepsucie obyczajów" wynikłe z nadawania płciowości przesadnego znaczenia, dlatego za swój cel obejmują uporządkowanie kościelnego nauczania na temat płciowości, które zawarte jest choćby w dokumentach Soboru Watykańskiego II.

W punkcie 5 deklaracji czytamy, że "istnieją zasady i normy, które Kościół bez żadnej wątpliwości zawsze przekazywał w swoim nauczaniu, chociażby stały im na przeszkodzie poglądy i obyczaje świata. Te właśnie zasady i normy nie wynikły bynajmniej z pewnego typu kultury, lecz z poznania prawa Bożego i natury ludzkiej. Z tego powodu nie można uważać, że utraciły one moc, albo też podawać je w wątpliwość pod pretekstem nowej sytuacji kulturowej" i te zdania właściwie ustawiają całą wizję ludzkiej płciowości obecną w ujęciu Kościoła. Kościół stwierdza, że sama ludzka natura - czyli stan ontologiczny tego, kim jest człowiek - wyznacza pewne prawa, które wpisał w nią Bóg. Człowiek nie może ustanowić ich "samowolnie" (por. pkt 3), ponieważ one już są mu dane, dlatego jedyne, co może zrobić, to je odkryć. Człowiek jest określony w pewien konkretny sposób przez to, jakim został stworzony, i nie może tego zmienić. Jest jakaś prawda o człowieku i ta prawda posiada status obiektywny, to znaczy pozostaje niezależna od kontekstu czasu czy miejsca. Nie jest ona wyrazem jakiejś "formacji kulturowej, w określonym momencie historycznym" (por. pkt 4), ale czymś absolutnym - ponadczasowym.

Jak ma się do tego sytuacja osób homoseksualnych? Autorzy poświęcają im punkt 8, który podaję poniżej:

"8. W naszych czasach niektórzy, idąc za pewnymi racjami natury psychologicznej, zaczęli - wbrew stałej nauce Urzędu Nauczycielskiego Kościoła i zmysłowi moralnemu ludu chrześcijańskiego - pobłażliwie osądzać, a nawet całkowicie uniewinniać stosunki homoseksualne.

Rozróżniają oni - co nie wydaje się nieuzasadnione - między homoseksualistami, których skłonność wynikająca z błędnego wychowania lub z braku dojrzałości seksualnej bądź z przyzwyczajenia lub złego przykładu czy z innych podobnych przyczyn występuje tylko okresowo lub przynajmniej nie jest nieuleczalna, a homoseksualistami, którzy są takimi na stałe z powodu pewnego rodzaju wrodzonego popędu lub patologicznej konstytucji uznanej za nieuleczalną.

Jeśli chodzi o tę drugą kategorię ludzi, to niektórzy dowodzą, że ich skłonność jest tak bardzo naturalna, iż usprawiedliwia uprawianie przez nich stosunków homoseksualnych w ramach podobnej do małżeństwa szczerej wspólnoty życia i miłości, jeżeli wydaje się im, że nie są w stanie prowadzić życia samotnego.

Z pewnością w sprawowaniu posługi duszpasterskiej należy takich homoseksualistów przyjmować z rozważną łagodnością i wzbudzać w nich nadzieję, że kiedyś przezwyciężą trudności w dostosowaniu społecznym. Należy również roztropnie osądzać problem ich winy. Nie wolno jednak posługiwać się żadną metodą duszpasterską, która dawałaby im moralne usprawiedliwienie z tego powodu, że akty homoseksualne uznano by za zgodne z sytuacją tych osób. Według obiektywnego porządku moralnego stosunki homoseksualne są pozbawione niezbędnego i istotnego uporządkowania. W Piśmie Świętym są one potępione jako poważna deprawacja, a nawet są przedstawione jako zgubne następstwo odrzucenia Boga (Rz 1, 24-27; 1 Kor 6, 10; 1 Tm 1, 10). Sąd ten nie uprawnia do stwierdzenia, że wszyscy dotknięci tą nieprawidłowością, mają tym samym winę osobistą; świadczy jednak, że akty homoseksualizmu są wewnętrznie nieuporządkowane i w żadnym przypadku nie mogą zostać zaaprobowane."

Warto skoncentrować się tu na kilku spostrzeżeniach. Pojawia się odróżnienie "stosunku homoseksualnego" od bycia homoseksualistą. Problematyczne jest sformułowanie o "patologicznej konstytucji uznanej za nieuleczalną" oraz przyjęcie, że część stosunków homoseksualnych wynika z jakiegoś rodzaju niedojrzałości, bo właściwie nie wiadomo, jak te zdania niekrzywdząco rozumieć, lecz skoncentrowałbym się na innej istotnej sprawie - w 1975 roku Watykan przyznał, że homoseksualizm może być wrodzony. Mimo tego język, w jakim opisuje się osoby homoseksualne, mówi o niedostosowaniu społecznym, a akty homoseksualne są uznane jako "wewnętrznie nieuporządkowane". To drugie pojęcie jest istotne z perspektywy dzisiejszej, bo o ile obecnie ocena osób uległa zmianie, o tyle sformułowanie o wewnętrznym nieuporządkowaniu aktów jest czymś, co powraca. Niekiedy traktuje się je jako ocenę etyczną, jednak nie ma ono takiego wymiaru - a przynajmniej nie wprost. Wewnętrzne nieuporządkowanie oznacza niezgodność z tym, jaka jest ludzka natura, co rozjaśnia punkt 5 deklaracji mówiący o seksie w życiu małżeńskim. W odróżnieniu od stosunków homoseksualnych są one "uporządkowane zgodnie z prawdziwą godnością człowieka". Wola męża czy żony nie pełni tu żadnej roli, bo wyznaczają je "obiektywne kryteria", które "w kontekście prawdziwej miłości strzegą pełnego sensu wzajemnego oddawania się sobie i ludzkiego przekazywania życia". Brzmi to być może niejasno, ale sens jest dość prosty: Kościół zakłada, że ludzka natura skłania człowieka do posiadania potomstwa i to ono mówi o tym, czym jest "prawdziwa miłość". Akty homoseksualne do posiadania potomstwa ze swej natury prowadzić nie mogą, a zatem Kościół będzie uznawał je za niegodne. Tym samym to teologia sakramentu małżeństwa z jego celem w postaci posiadania dzieci determinuje stosunek do osób LGBT.

Homoseksualizm to nie grzech

Jest takie popularne przekonanie funkcjonujące w przestrzeni publicznej, że sam homoseksualizm jest grzechem. Stanowisko Kościoła jest bardziej złożone, a najpełniej wyraża to w dokumencie wydanym przez Kongregację Nauki Wiary "Homosexualitatis problema" z 1986 roku.

Na samym wstępie autorzy przywołują deklarację z 1975 jako punkt wyjścia własnych rozważań, które tym razem mają szczegółowo koncentrować się na zagadnieniu osób homoseksualnych w Kościele. Już w punkcie 3 odnoszą się do domniemanej grzeszności związanej z byciem osobą homoseksualną, gdy piszą, że "szczególna skłonność osoby homoseksualnej, chociaż sama w sobie nie jest grzechem, stanowi jednak słabszą bądź silniejszą skłonność do postępowania złego z moralnego punktu widzenia. Z tego powodu sama skłonność musi być uważana za obiektywnie nieuporządkowaną". To fragment trudny, jeśli zestawimy go z dotychczasową refleksją o "nieuporządkowaniu", dlatego przebrnijmy krok po kroku. Pierwsza istotna kwestia to powtórzenie wyrażonego w 1975 roku odróżnienia skłonności od aktu - bycie homoseksualistą to nie grzech. Rzeczą nową jest powiązanie bycia homoseksualistą ze "skłonnością do postępowania złego", czyli do grzechu i tak jest rozumiane nieuporządkowanie. Grzech bierze się stąd, że - jak czytamy dalej w dokumencie - "tylko w stosunku małżeńskim współżycie płciowe może być moralnie dobre".

Choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że wnioskowanie przebiega podobnie jak w starszym o 11 lat dokumencie - także tu pojawia się odniesienie do małżeństwa, a co za tym idzie niemożliwości posiadania potomstwa - to jednak list do biskupów z 1986 roku stawia znacznie dalej idące tezy o charakterze oceniającym. Weźmy choćby punkt 7, w którym czytamy:

"Wybór aktywności seksualnej z osobą tej samej płci jest równoznaczny z odrzuceniem bogatego symbolizmu i znaczenia, nie mówiąc już o celach i zamyśle Stwórcy odnośnie do rzeczywistości płciowej. Aktywność homoseksualna nie wyraża komplementarnej jedności, zdolnej do przekazywania życia i dlatego zaprzecza powołaniu do istnienia przeżywanego w formie dawania siebie, które według Ewangelii stanowi istotę życia chrześcijańskiego. Nie oznacza to, że osoby homoseksualne nie są szlachetne i nie składają daru z samych siebie, lecz gdy angażują się w aktywność homoseksualną, wzmacniają w sobie nieuporządkowaną skłonność płciową, która sama przez się charakteryzuje się samozadowoleniem.

Jak ma to miejsce w każdym innym przypadku nieporządku moralnego, także aktywność homoseksualna przeszkadza w realizacji siebie i szczęściu, ponieważ sprzeciwia się stwórczej mądrości Boga. Odrzucając błędne opinie na temat homoseksualizmu, Kościół nie ogranicza, lecz raczej broni wolności i godności osoby, realistycznie i autentycznie rozumianych."

Ocena bierze się z koncentracji dokumentu na grzechu, jakim są stosunki seksualne między osobami tej samej płci. Takie stosunki są uznane za grzeszne, ponieważ "zaprzeczają powołaniu do istnienia przeżywanego w formie dawania siebie". Brzmi to bardzo ogólnikowo, ale tak jak wcześniej pod tymi terminami kryją się… dzieci. Osoby angażujące się w stosunki homoseksualne nie nastawiają się tymi aktami na posiadanie potomstwa - co jest niemożliwe ze względów zrozumiałych - niemniej sformułowania użyte przez autorów dokumentu prowadzą do bardzo szkodliwych ujęć. Bazuję na polskim tłumaczeniu, w którym pojawia się kontrowersyjna dwuznaczność używanego terminu "skłonność": w jednym przypadku autorzy zdają się go używać jako synonimu "orientacji seksualnej", a w drugim jako tożsamego z samym aktem, czyli z seksem. Można tylko wyrazić niezrozumienie takiego braku precyzji, który prowadzi do szkodliwego zestawienia bycia osobą homoseksualną z grzesznością, czego nie poprawia nawet pożyteczna uwaga z punktu 10, głosząca: "jest godne ubolewania, że osoby homoseksualne były i są wciąż przedmiotem złośliwych określeń i aktów przemocy. Podobne zachowania zasługują na potępienie ze strony pasterzy Kościoła, gdziekolwiek miałyby one miejsce. (…) Jednak słuszna reakcja na niesprawiedliwości popełniane wobec osób homoseksualnych nie może w żaden sposób prowadzić do twierdzenia, że skłonność homoseksualna nie jest moralnie nieuporządkowana".

Koncentracja na grzeszności skłonności osoby homoseksualnej jest jeszcze mocniej podkreślona w punkcie 11. Autorzy rozważają w nim sytuację osób, których homoseksualizm "nie jest wynikiem wolnego wyboru". Twierdzą, że taka sytuacja nie zwalnia z obowiązku czystości, ponieważ nawet wtedy homoseksualista, angażując się w stosunki z osobą tej samej płci, "nie jest bez winy". Sprawa rozbija się więc o czystość. Małżeństwo niejako legalizuje stosunki seksualne przez potraktowanie ich jako źródła posiadania potomstwa. W przypadku osób homoseksualnych to niemożliwe, zatem ryzyko grzechu jest u nich takie jak u osób przed ślubem - z tym zastrzeżeniem, że rozciąga się na całe życie. Tym bardziej niesprawiedliwie zdają się brzmieć zdania z punktu 16 dokumentu, w którym autorzy piszą, że "osoba ludzka, stworzona na obraz i podobieństwo Boże, nie może być określona w sposób adekwatny przez redukcyjne odniesienie tylko do wymiaru płciowego". Akty homoseksualne właśnie dlatego są grzeszne, bo następuje redukcja innego rodzaju - redukcja małżeństwa do posiadania dzieci. Ona nie wprost decyduje o sytuacji homoseksualistów.

"Co zatem powinna robić osoba homoseksualna, która usiłuje iść za Chrystusem?" - pytają autorzy dokumentu. Osoby homoseksualne muszą znosić swój stan tak jak Chrystus swój krzyż, a "dla wierzącego krzyż jest owocną ofiarą, ponieważ z tej śmierci pochodzi życie i odkupienie".

Dwubiegunowość płciowa

Dotychczasowa refleksja wyraźnie pokazała, na czym polega trudność osób homoseksualnych w Kościele - nie mogą one założyć rodziny. Wyraźnie podkreślają to ogłoszone w 2003 roku "Uwagi dotyczące projektów legalizacji prawnej związków między osobami homoseksualnymi", a dopełnia niedawny dokument "Stworzył ich jako mężczyznę i kobietę", dotyczący problematyki gender w edukacji.

Pierwszy dokument pojawił się jako odpowiedź na dyskusję dotyczącą legalizacji związków osób tej samej płci. Kongregacja Nauki Wiary stwierdza w nim, że małżeństwo "nie jest jakimkolwiek związkiem między osobami", lecz ustanowił je Bóg, decydując o jego celach i właściwościach. Małżeństwo dotyczy osób "różnej płci, które przez wzajemne osobowe oddanie, im właściwe i wyłączne, dążą do jedności ich osób" rozumianej ponownie przez pryzmat prokreacji. "W związkach homoseksualnych - piszą autorzy - brakuje całkowicie elementów biologicznych i antropologicznych małżeństwa i rodziny". Przez elementy biologiczne jest tu rozumiany dymorfizm płciowy, ale problem leży głębiej - na poziomie fundamentów antropologii chrześcijańskiej. Ujmuje ją fraza "dwubiegunowość płciowa".

Rozjaśnia je niedawny dokument o gender. "Chrześcijańska wizja antropologiczna postrzega płciowość jako podstawowy składnik osobowości, jej sposoby bycia, przejawiania siebie, komunikowania się z innymi, odczuwania, wyrażania i przeżywania ludzkiej miłości" - czytamy w drugim z wyżej wymienionych dokumentów. Jednocześnie Kościół zakłada, że płeć posiada binarne odniesienie - albo dotyczy mężczyzny, albo kobiety, ponieważ jednym z celów płciowości jest posiadanie potomstwa. Różnica między mężczyzną a kobietą jest różnicą komplementarną, to znaczy taką, która służy uzupełnieniu i jest wyrazem "porządku natury". Należy go rozumieć nie w terminach przyrodniczych, ale filozoficznie - jako porządek Boski wlany w istoty rzeczy. Osoby ze swej istoty są mężczyznami lub kobietami stworzonymi po to, by się uzupełniać - tak można by to ująć nieco obrazowo.

Antropologia chrześcijańska zakłada "metafizycznie zakorzenione zróżnicowanie seksualne" (por. pkt 34). "Mężczyzna i kobieta są bowiem dwoma sposobami, w których wyraża się i wypełnia ontologiczna rzeczywistość osoby ludzkiej. (…) Odrzucenie tej dwoistości nie tylko przekreśla wizję stworzenia, ale kreśli osobę abstrakcyjną" - dodają członkowie Kongregacji ds. Edukacji. Z tej perspektywy jasne staje się, dlaczego Kościół unika mówienia o osobach LGBT - w chrześcijańskiej wizji płciowości nie mieści się "T", czyli "transseksualność" (o interpłciowości nie wspomnę), ujęta przez autorów ostatniego dokumentu jako "fikcyjna konstrukcja" (por. pkt 25).

Jest dwojako uderzające. Po pierwsze w świetle badań nie można negować istnienia osób transpłciowych, dla których ich stan nie jest kwestią wyboru, lecz urodzenia. Argumentacja kościelna może wtedy mówić o tym, że przecież powołując się na "naturę", nie ma na myśli faktów przyrodniczych, lecz naturę pojmowaną ontologicznie. Wtedy jednak błyskawicznie naraża się na zarzut - każda ontologia jest modelem teoretycznym, a przez to produktem określonej kultury intelektualnej. Dokładnie takim jak teorie gender. Jedyna różnica polega na osadzeniu modelu - antropolog chrześcijański będzie je uzasadniał w Bożej woli, ale czy może sobie dawać prawo, by przypisywać sobie Bożą wiedzę o świecie?

Kompendium w trzech punktach

"Dla celów duszpasterskich i katechetycznych bardzo użyteczny jest krótki tekst o homoseksualizmie znajdujący się w Katechizmie Kościoła Katolickiego (nr 2357-2359). Gdy go czytamy, uderza nas jego precyzja, jasność argumentacji oraz trafność rozłożenia akcentów" - pisze Józef Augustyn SJ. Paragrafy z Katechizmu brzmią następująco:

"2357 Homoseksualizm oznacza relacje między mężczyznami lub kobietami odczuwającymi pociąg płciowy, wyłączny lub dominujący, do osób tej samej płci. Przybierał on bardzo zróżnicowane formy na przestrzeni wieków i w różnych kulturach. Jego psychiczna geneza pozostaje w dużej części nie wyjaśniona. Tradycja, opierając się na Piśmie świętym, przedstawiającym homoseksualizm jako poważne zepsucie, zawsze głosiła, że "akty homoseksualizmu z samej swojej wewnętrznej natury są nieuporządkowane". Są one sprzeczne z prawem naturalnym; wykluczają z aktu płciowego dar życia. Nie wynikają z prawdziwej komplementarności uczuciowej i płciowej. W żadnym wypadku nie będą mogły zostać zaaprobowane.

2358 Pewna liczba mężczyzn i kobiet przejawia głęboko osadzone skłonności homoseksualne. Skłonność taka, obiektywnie nieuporządkowana, dla większości z nich stanowi ona trudne doświadczenie. Powinno się traktować te osoby z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji. Osoby te są wezwane do wypełniania woli Bożej w swoim życiu i - jeśli są chrześcijanami - do złączenia z ofiarą krzyża Pana trudności, jakie mogą napotykać z powodu swojej kondycji.

2359 Osoby homoseksualne są wezwane do czystości. Dzięki cnotom panowania nad sobą, które uczą wolności wewnętrznej, niekiedy dzięki wsparciu bezinteresownej przyjaźni, przez modlitwę i łaskę sakramentalną, mogą i powinny przybliżać się one - stopniowo i zdecydowanie - do doskonałości chrześcijańskiej."

Te trzy punkty właściwie kompletnie ujmują nauczanie Kościoła o osobach homoseksualnych. Po pierwsze: czym innym jest bycie osobą homoseksualną, a czym innym popełnianie aktów homoseksualnych. Papież Franciszek w wywiadzie dla telewizji La Sexta dodawał nie tak dawno, że "tendencje homoseksualne" nie są grzechem. "Jeśli masz tendencję do wpadania w gniew, to nie jest to grzechem, ale jeśli wpadasz w złość i szkodzisz innym, to popełniasz grzech" - wyjaśnił Franciszek. Tendencja czy orientacja seksualna, ma nieznaną przyczynę (warto pamiętać, że Kościół właśnie tak to ujmuje!), drugie jest uznane za grzech - nie ze względu na "homoseksualny charakter", ale wewnętrzne nieuporządkowanie. Cała dotychczasowa refleksja skłania do tego, by traktować ów grzech jako grzech przeciwko czystości, na który osoby homoseksualne są niejako skazane, bo przecież ich stosunki płciowe nie mogą prowadzić do posiadania dzieci. Tym samym widzimy, że "problem homoseksualizmu" jest problemem płciowości i dzietności. Kościół uznaje akty seksualne osób LGBT za nieczyste dopóty, dopóki teologia małżeństwa będzie opierać się na celu, jakim jest posiadanie potomstwa.

To wiąże się z drugą sprawą. Pojęcie płci, które postuluje antropologia chrześcijańska, operuje na sztywnym podziale na płeć męską i żeńską. Należy się zastanowić, na ile jest to konstrukt teoretyczny, a na ile zjawisko możliwe do przyjęcia w świetle antropologii ujmowanej nie w ramach kulturowych, lecz biologicznych. Niektórzy takiej krytyce zarzucą naturalizację. Jeśli jako katolicy wierzymy, że natura - rozumiana jako Boskie stworzenie - jest intencjonalnie ukształtowana przez Boga, to należy przyjąć, że obecność w świecie osób od urodzenia czujących pociąg do tej samej płci, albo osób posiadających dwojakie cechy płciowe, przy jednoczesnym niezrozumieniu przyczyny tego zjawiska, jest elementem Bożej woli. Być może Bóg po prostu pragnie świata z osobami homoseksualnymi czy transpłciowymi, a nasz dotychczasowy model opisu jest nieadekwatny, by Jego wolę ująć? Doktryna to coś, co ulega rozwojowi, zaś na rozwój doktryny wpływają odkrycia naukowe. Wiemy więcej o człowieku, a zatem o tym, w kogo Bóg zechciał się wcielić i w tym poznaniu winniśmy być otwarci.

Warto przy tym zwrócić uwagę na pewną zmianę, która zaszła na poziomie samego Katechizmu. W wersji z 1992 roku, to znaczy sprzed poprawek redakcyjnych przyjętych w 1997 roku, punkt 2358 brzmi nieco inaczej:

"2358 (1992 - przyp. mój) Znaczna liczba mężczyzn i kobiet przejawia głęboko osadzone skłonności homoseksualne. Osoby takie nie wybierają swej kondycji homoseksualnej, dla większości z nich stanowi ona trudne doświadczenie. Powinno się traktować je z szacunkiem, współczuciem i delikatnością (dalej jak wyżej)."

Niby podobne, a przecież wyraża inne treści, które były obecne już w 1975 roku. Osoby homoseksualne nie wybierają swej kondycji - osoby homoseksualne (przynajmniej niektóre) takimi się rodzą.

Nie wiem, czemu Bóg miałby czynić część ludzi takimi, że są bardziej skłonni do grzechu od innych, ale sam fakt, że odczuwają inny pociąg seksualny, nie czyni ich grzesznymi. Ten grzech pojawia się tak samo jak u osób, które uprawiają seks przedmałżeński. Dlaczego zatem nie potrafimy spojrzeć na osoby LGBT z należnym im "szacunkiem, współczuciem i delikatnością"? Dlaczego nie unikamy "wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji"? Przecież nie ma czegoś takiego jak "słuszna dyskryminacja". Na te pytania dokumenty Kościoła nie odpowiadają. Na nie musimy odpowiedzieć sobie sami towarzysząc osobom LGBT w Kościele i poza nim.

Karol Kleczka - redaktor i publicysta DEON.pl, doktorant filozofii na UJ, współpracuje z Magazynem Kontakt, pisze również w "Tygodniku Powszechnym". Prowadzi bloga Notes publiczny

Redaktor i publicysta DEON.pl, pracuje nad doktoratem z metafizyki na UJ, współpracuje z Magazynem Kontakt, pisze również w "Tygodniku Powszechnym"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Papież Franciszek, Dominique Wolton

„Niczego się nie boję…”
Papież Franciszek podsumowuje pięć lat swojego pontyfikatu

Zwolennicy nazywają go prorokiem, zagorzali krytycy – heretykiem. Od momentu objęcia urzędu wprowadza rewolucyjne zmiany w Kurii Rzymskiej. Zadziwia świat, rezygnując z mieszkania...

Skomentuj artykuł

Co Kościół mówi o osobach LGBT? Nic i wiele zarazem
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.