Nie róbmy ze Słowa Bożego prywatnego cyrku [ROZMOWA]
"Nie każdy kapłan ma talent do przekazywania prawd Bożych, ale już każdy powinien się przynajmniej tych prawd Bożych NAUCZYĆ! (...) Bardzo dobrze widać w kazaniach księży czy oni się modlą, czy nie" - mówi benedyktynka, s. Małgorzata Borkowska.
Tomasz Snarski i Michał Osek OP: Dominikanie, jak wiadomo, posłani są do głoszenia słowa Bożego. W średniowieczu nasi bracia pisali o tym jak dobrze głosić kazania, panował nawet pogląd traktujący kaznodziejstwo jako quasi-sakrament. Czy benedyktyńska wrażliwość zgodziłaby się na taką rangę kaznodziejstwa?
S. Małgorzata Borkowska OSB: Mojego doświadczenia mam tu akurat tyle co zero, dlatego że nie będąc kaznodzieją ani jakimkolwiek żeńskim odpowiednikiem kaznodziejki, nawet katechetką nie będąc, nie miałam nigdy okazji ani żadnego powołania do tego, żeby głosić Słowo Boże. Niemniej jako odbiorca tego Słowa Bożego wiem, że jest to niesłychanie ważne, by nie robić z tego Słowa Bożego ani prywatnego cyrku, ani jakiegoś niedbale potraktowanego, nazwijmy to, ciężkiego obowiązku, który się przyjmuje, bo się musi.
Oczywiście, nie każdy kapłan może mieć ten sam talent co inni do przekazywania prawd Bożych, ale już każdy powinien się przynajmniej tych prawd Bożych NAUCZYĆ! Po to był w seminarium; i każdy powinien był tymi prawdami Bożymi się przejąć i te prawdy Boże zapamiętać, i potem nimi żyć. I to bardzo dobrze widać w kazaniach księży, czy oni się modlą, czy oni się nie modlą. Czy taki ksiądz mówi po prostu to, co nauczono go mówić, czy też ma żywą relację z Bogiem, o którym mówi. Czasami bywa i tak, że ani o Bogu nie mówi, tylko o tym, co mu tam przypadkiem wypadnie.
Miałam w swoim życiu kilkudziesięcioletni okres, w którym w naszym klasztorze codziennie (albo prawie…) była jakaś homilia, nie tylko w niedzielę. Często homilia była tylko z nazwy, bo treść nie miała nic wspólnego z tym, na co wskazuje jej przeznaczenie, czyli nie była wyjaśnieniem bieżących czytań mszalnych lub fragmentów z Pisma Świętego, a jedynie czymś, co akurat celebransowi przyszło do głowy. Być może gdybyśmy o to nie prosiły, to oni by milczeli, i być może byłoby to trochę lepsze rozwiązanie, dzięki czemu by, przepraszam, głupstw nie gadali.
Po tylu latach odbioru, różnego rodzaju kaznodziejstwa, które czasami było świetne, a czasami zupełnie nie do przyjęcia, siadłam i napisałam Oślicę Balaama, i to wszystko. Mając nadzieję, że przynajmniej niektórzy z żyjących dzisiaj księży, działających i mówiących, przejmą się choć trochę faktem, że to nie jest mówienie w ciemność, tylko to jest mówienie do ludzi, którzy słyszą i coś sobie na ten temat myślą.
Z jakimi reakcjami spotkała się Siostra po wydaniu książki?
Otóż reakcja na Oślicę zdumiała mnie, bo jest mnóstwo, faktycznie, podziękowań od księży. Dlaczego? Mimo że media nagłośniły przede wszystkim sprawę, że zakonnica śmiała naubliżać księżom, SKRYTYKOWAĆ - no coś strasznego! - i mimo że zasadniczo tylko ten aspekt został podjęty przez media, Oślica Balaama jest również ukierunkowana na inne tematy i problemy. Owszem, z konieczności wytyka błędy, ale jednocześnie, chciałam pokazać braki.
Czego brakuje? Przede wszystkim TEOLOGII. Zaproszono mnie na zjazd rektorów seminariów zakonnych w Krakowie i ja im tam podałam, czego mi brak w dzisiejszym kaznodziejstwie. Brak dotyczy prawd teologicznych, a w ich miejsce jest przerost spraw, które są niepotrzebną nadbudową… Choćby niesłychana uwaga zwracana na szatana, który naprawdę nie jest tak ciekawy jak Pan Bóg, ani tak ważny, ani tak wielki. Więc naprawdę lepiej zajmować się Bogiem niż szatanem. Ku mojej radości i wdzięczności, całe mnóstwo Balaamów chce tego ryku Oślicy słuchać. No i rzeczywiście słuchają, i potem mówią, że sami dawno tak myśleli, tylko nie umieli tego powiedzieć, albo nie mogli powiedzieć, albo nie śmieli, czy tam nie wiem co jeszcze…
W każdym razie, robi się pod tym względem jakiś ruch w myśleniu kościelnym u nas w Polsce. Choć i nie tylko u nas, nie tak dawno otrzymałam propozycję z Chile, żeby przetłumaczyć Oślicę Balaama na język hiszpański, w planach jest również tłumaczenie angielskie. Robi się spore zamieszanie, a ja mam już prawie 80 lat. Naprawdę mnie to wszystko zaskakuje, przerasta, no i raczej długo mi nie będzie dane uczestniczyć w regulowaniu myślenia polskiego kleru. Póki jestem, to jeszcze będę działać, ale resztę zostawiam w waszych rękach. Musi być wysiłek ludzkiego umysłu, po to go przecież mamy! Przede wszystkim wysiłek do poznawania objawionej Prawdy Bożej. A po co On nam ją objawiał? Żebyśmy ją do kosza wrzucili? Mówią niektórzy: Bo to nieciekawe. Jest taka moda w Kościele. Nieraz to widać w katechezie. Napisała do mnie pewna nauczycielka, która bierze udział w egzaminach nauczycielskich dla księży. I co się okazuje, ku zdumieniu jej i pozostałych członków komisji egzaminacyjnej, ci księża nie mają czasu na nauczanie religii. Dlaczego? Bo oni mówią z młodzieżą o tym, o czym młodzież chce mówić. Jak wiadomo, tematy młodych są różne i z pewnością nie dotyczą prawd wiary. Więc nauczycielka pyta tego księdza: A kiedy ksiądz uczy prawd wiary? On zdumiony: jakich? Nauczycielka wyjaśnia: o Trójcy Świętej, o zbawieniu przyniesionym przez Jezusa… I słyszy: Ależ proszę Pani, to są teorie, a ich interesuje życie. I co w takiej sytuacji robić? Mimo tego, że może młodzież czy też dorośli chcieliby słuchać choćby pouczeń moralnych (często jest to zwyczajna ciekawość, ile można zrobić, żeby nie było jeszcze grzechu), ale oni nie widzą żadnego związku pomiędzy prawdą o Bogu a pouczeniami moralnymi. Tymczasem nauka moralna niewyprowadzona z prawd wiary wisi w powietrzu, nie trzymając się niczego - wystarczy dmuchnąć, a rozpadnie się. To jest właśnie to, co usiłowałam pokazać, jedną możliwą metodę łączenia prawd wiary z nauką moralną, w publikacji Sześć prawd wiary oraz ich skutki.
No i dobrze, ryczy ta Oślica Balaama, zobaczymy, może coś doryczy…
Siostra ma wieloletnią perspektywę odbioru kazań, czy kazania na przestrzeni lat się zmieniają?
Zmieniają się przede wszystkim kaznodzieje, a więc zależy, kogo się akurat dostanie na krótszy lub dłuższy czas. W naszym odbiorze akurat obecnie jesteśmy bardzo zadowolone z teologicznych kazań, których aktualnie słuchamy w swojej kaplicy zakonnej. Z powodu Oślicy mocno narozrabiałam, ponieważ są tacy księża, którzy nie chcą u nas celebrować, skoro jest w kaplicy siostra Małgorzata (śmiech), no i jeszcze sobie coś pomyśli, albo jeszcze gorzej COŚ POWIE, albo napisze. Strach.
W każdym razie, dzięki Oślicy poszedł w świat impuls: ludzie, wróćcie do teologii. Na co jakiś dyskutant w Internecie napisał, że siostra Małgorzata jest zabetonowana w katolickim dogmacie i dlatego do Boga nie prowadzi. Trudno w moim pojęciu o lepszy komplement niż powiedzieć, że jestem na trwale wrośnięta w katolicki dogmat. Nie zgodzę się z tym porównaniem do betonu, ponieważ to w polskim dziennikarstwie ma złe skojarzenia… I o to w tym wszystkim chodzi, aby całą naszą relację do Boga wysnuć z tego, co Bóg nam o sobie objawił. Jak można mówić, że się kogoś kocha, a nie chcieć usłyszeć i dowiedzieć się niczego o nim? Niech sobie gada, a ja zdrów.
Książka "Oślica Balaama" bardzo mi się podobała. Z wszystkimi tezami się zgadzam, ale… pojawia się pytanie: co ci biedni księża mają zrobić, bo często mają dobre intencje, a w grę wchodzi np. zmęczenie? I druga sprawa: co my możemy jako świeccy zrobić z takimi sytuacjami, o których czytamy w "Oślicy Balaama"? Może spojrzenie miłosierne jest tutaj jedynym rozwiązaniem?
Ja na to bym odpowiedziała tak: po pierwsze, kto ma znać się na teologii, jeśli nie księża? A jeśli nie na teologii, powiedzmy bardzo szczegółowo, to przynajmniej na podstawowych prawdach wiary i na tym, co czytamy o Osobie Jezusa Chrystusa. To jest dostępne dla każdego, choćby był nie wiem jakim księdzem, i to powinno być w jego sercu, nawet wtedy, gdy jest zmęczony. Jeżeli jest zmęczony, to zupełnie zrozumiałe - w takim razie niech mówi krócej, mniej i bardziej na temat. A jeżeli jest pełen wigoru i życia, może mówić nieco dłużej, ale również na temat.
A co my mamy zrobić jako słuchacze? No, patrzyłam i słuchałam przez kilkadziesiąt lat kazań i homilii, jak to zostało ujęte w pytaniu, z miłosiernym spojrzeniem, ale gdy się czyta reakcje czytelników na Oślicę Balaama, okazuje się, że tak do końca nie można zostawić sprawy, zrzucając wszystko na miłosierdzie. Dochodzimy do momentu, kiedy trzeba zwrócić uwagę temu i owemu księdzu, aby się obudzili.
Czy z tych kaznodziejskich ułomności może urodzić się jakieś dobro?
Jedną z podstawowych zasad naszej wiary jest to, że Bóg potrafi wyprowadzić dobro nawet ze zła. To nie znaczy, że to dobro jest zawsze widzialne i że to zło, które się dzieje, osiąga efekt zamierzony. Efektem zamierzonym kazania jest pouczenie wiernych o jakiejś konkretnej prawdzie wiary. Jeżeli ksiądz mówi kazanie w taki sposób, że nic z niego nie wynika i w końcu zjeżdża na politykę, to tego celu nie osiąga, więc ten cel jest przekreślony, nie ma go. Natomiast Bóg może, rzeczywiście, w jakiś sposób zadziałać na słuchaczy, każdego indywidualnie, i jakieś dobro, choćby wzrost w cierpliwości (śmiech), z tego wyprowadzić. Niemniej ksiądz nie po to wychodzi na ambonę, żeby swoich wiernych ćwiczyć w cierpliwości.
A może księża są tacy, jacy my jesteśmy?
Nie do końca. Księża przeszli seminarium i czegoś się tam nauczyli. Ksiądz musi pamiętać to, co jest najważniejsze, a co dotyczy prawd wiary, a zwłaszcza Osoby Jezusa, do którego musi mieć żywą relację, bo inaczej nie będzie żadnym księdzem i duszpasterzem - będzie to tylko udawanie, wręcz karykatura.
Chciałabym opowiedzieć historyjkę, prawdziwą, każdy to może sprawdzić w Pelplinie w archiwum kurialnym. Opowieść o pewnym zarządzeniu Bismarcka, który uznał, że klerycy seminariów katolickich powinni z nich odejść, a studiować na uniwersytetach, gdzie jest oczywiście wydział teologiczny. W ten sposób będą w środowisku studenckim i odkatoliczą się przy okazji. No i zarządzenie wyszło, kleryków wysłano na uniwersytety. Niemieckie. Spędzali swój czas, który również miał być przeznaczony na naukę, wśród studentów, głównie na popijawach, pojedynkach i co tam jeszcze student może wymyślić. Na naukę mieli trochę mało czasu. Otóż jest do dzisiaj, we wspomnianym archiwum kurialnym w Pelplinie, zachowane wypracowanie z biblistyki jednego z kleryków (podczas studiów na świeckich uniwersytetach egzaminy klerycy mieli w seminarium). Wypracowanie pokazał mi ówczesny archiwista, później arcybiskup, ks. Edmund Piszcz. Po jego lekturze możemy pokusić się, by tak przedstawić bieg wydarzeń: ów kleryk siedział nad kartką z tematem: "Wulgata". Wpatrując się w kartkę i nie wiedząc, co napisać, pyta kolegi: Wulgata? Słyszy odpowiedź: Hieronim. A więc ów student stwierdził, że Wulgata to imię żeńskie, czyli prawdopodobnie siostra tego Hieronima. A że wszystko to starożytne czasy, no to napisał, dosłownie: O świętym Hieronimie i jego siostrze świętej Wulgacie, dziewicy i męczennicy.
Święty Humbert, średniowieczny generał naszego Zakonu, w swoim traktacie o kaznodziejstwie wypisał zalety dobrego kazania: poprawność, dysponowanie wieloma słowami, donośny głos, łatwość wyrażania się, zachowanie umiaru w wypowiadaniu się, zwięzłość, prostota, roztropność i wdzięk. Zgodzi się Siostra z takimi zaletami, jakie zalety są najważniejsze?
Ja bym wypunktowała: znajomość doktryny, zwięzłość, prostota. Po co się wygłupiać kwiecistymi zwrotami? To nikogo nie zbuduje ani nie przyniesie radości. No ale jest tyle wymienionych zalet, że można śmiało wybierać.
A największe wady kazań?
Bezsens i wodolejstwo. Pamiętam przypadek żałosny. Taka sytuacja: młody ksiądz, ambona i kazanie, którego nie potrafił skończyć. To jest straszna rzecz, kiedy się potrafi zacząć kazanie, a nie jest się w stanie go skończyć. I biedny ksiądz gadał cały czas w kółko jedno i to samo. Związane to było z tym, że na tym kazaniu znalazła się całkiem przypadkiem i nieoczekiwanie pani profesor, znana polonistka, która wcześniej miała konferencje na KUL-u na temat: Jak należy kazania mówić. A ten ksiądz na tym nie był i przerażony świadomością, że pani profesor o tym wie, wpadł w ten wir, którego nie mógł przerwać. Ja pytam: czym zawinili pozostali obecni, którzy musieli słuchać tego wszystkiego?
Czy "Oślica Balaama" to głos większości sióstr zakonnych?
Nie przeprowadzałam żadnej ankiety. Jeśli chodzi o reakcję sióstr zakonnych na moje wypowiedzi, to były bardzo różne. Otrzymuję podziękowania niezwykle entuzjastyczne, ale również ostatnio zdarzyła się taka reakcja, gdzie na dwóch stronach, drobnym maczkiem, zostałam pouczona, jak wielką szkodę wyrządziłam polskiemu Kościołowi. Moje współsiostry zaczęły się śmiać, bo nie wiedziały, że jestem aż tak ważna, by móc wyrządzić krzywdę Kościołowi.
A czy siostry komentują kazania księży w swoim gronie?
Bardzo rzadko. A jeżeli, to zazwyczaj wtedy, kiedy kaznodzieja porusza temat związany bezpośrednio z nami. Pamiętam, kiedyś jeden taki ksiądz pouczał na kazaniu, żeby na Mszę Świętą przychodzić w skarpetkach (nawet latem!). I to dotyczyło również nas, a więc rozwinęła się jakaś dyskusja między siostrami. U nas zaraz po Eucharystii, wszystkie siostry pędzą do swoich obowiązków (po drodze jest jeszcze śniadanie), a do rekreacji wieczornej to i tak się zapomni…
Czy każde "przemodlone" kazanie będzie zawsze dobre? Może potrzeba jeszcze szerszego spojrzenia?
Jak kapłan jest przemodlony, to MOŻE mieć dobre kazanie, które zależy również od innych czynników. Jeśli chodzi o liturgię, to również jest kwestia kumulacji wielu przyzwyczajeń. Dzisiaj, kiedy powszechnie się szerzy postawa magiczna, kiedy ludzie chcą mieć jakieś zaklęcia na Pana Boga… Ja sama się spotkałam parę tygodni temu z kimś, kto uważał, że jak zamówi w jakiejś intencji mszę trydencką, to Pan Bóg musi wysłuchać tej intencji. Ludzie, ludzie, ludzie…
Wrócę do pytania, co my, świeccy, możemy konkretnego zrobić w tych sytuacjach, o których czytamy w "Oślicy Balaama"? A nuż nas wyrzucą z parafii…
Jeżeli wyrzucą, to nic nie stracimy (śmiech). Mimo wszystko coś trzeba robić. Nie na siłę, trzeba rozeznać dany przypadek indywidualnie; choć czasami trzeba odczekać, aż dany ksiądz doczeka emerytury.
Skomentuj artykuł