Singiel 2.0, czyli o nowej samotności

(fot. Bruce Mars / Unsplash)

"Kiedy byli za granicą, widziałem siebie obok nich. Kiedy spadał pierwszy śnieg, bawiłem się z nimi jak dziecko. Wędrowałem godzinami przez inne światy, które otulały mnie coraz bardziej. Jak miałem wtedy wiedzieć, że żaden z nich nie jest prawdziwy".

Każdy poranek wygląda tak samo. Budzik, którego dźwięki dobiegają z ciemności jak pociąg przeciskający się przez tunel, jaskrawe światło za oknem padające wprost na twoją twarz, zaklejone oczy, jakby siłą zmuszające nadal do snu. Ale jest coś jeszcze, poranny rytuał, który powtarzamy zawsze, nawet jeżeli resztki snu wciąż szumią w naszej głowie. Budzik wyłączony? Wyłączony. Odblokowanie telefonu. Zimny kawałek metalu i szkła zawibrował w ręce. Są. Powiadomienia. Lajki. Wiadomości. Cały świat ludzkiej myśli dostępny pod kciukiem. Wylewa się, otacza, wpada przez oczodoły do bezdennego wnętrza. Już, jeszcze 5 minut. Wstajemy. Z mózgiem napompowanym ostrym światłem zer i jedynek.

O uzależnieniu od smartfonów mówi się od dawna. Małe urządzenia z dostępem do sieci tak mocno przekształciły każdy możliwy rynek (audio, wideo, tworzenia stron internetowych), że trudno nie znaleźć dzisiaj przestrzeni, w której ktokolwiek pomijałby ich znaczenie. Jeśli popatrzeć na rewolucję informatyczną jako proces, który zaczął się w drugiej połowie lat 90., to ich upowszechnienie na rynku po roku 2008 (premiera pierwszego iPhone 3G) sprawiło, że nabrała ona zawrotnego tempa. Smartfon stał się symbolem nowej ery, w jaką wkracza ludzkość, znakiem czasów, niezwykłą zabawką, która swoim małym ekranem oświeca ciemne zakamarki przyszłości prometejskim ogniem, z którym ludzkość w ręku wykrada pradawnym bogom ich ogień. Nie ten spalający wszystko na swojej drodze, ale taki, który swoim ciepłem oświetla wszelkie braki w wiedzy, komunikacji, przekraczaniu kolejnych barier.

DEON.PL POLECA

Ale jest też druga strona medalu, która jak ciemna strona księżyca ukrywa się przed naszym wzrokiem. Bo smartfon i informacje, jakie docierają do nas za jego pośrednictwem, to jedna z najpopularniejszych używek, jakie istnieją na ziemi. Dr Susan Flores w książce "Sfejsowani" opisuje, jak destrukcyjny wpływ na psychikę może mieć działanie mediów społecznościowych: "byłam zszokowana, gdy przyjęłam pacjenta na oddział psychiatryczny, ponieważ coś, co zobaczył na Facebooku, załamało go nerwowo. Zdałam sobie sprawę, że coraz częściej obserwuję wpływ tego portalu na ludzi. Jedna pacjentka odwołała dwie sesje z rzędu po tym, jak przyjaciele skomentowali jej aktualne zdjęcia, pisząc, że się roztyła. (...) Ktoś się na kogoś gniewa za coś, co ta osoba opublikowała, ktoś stracił pracę. Kiedy jednak sugerowałam klientom, żeby zrobili sobie przerwę, rzucali mi spojrzenie mówiące: Oszalałaś?!".

Flores, autorka wywiadów i badań związanych z użytkowaniem social mediów przez różne grupy użytkowników, sformułowała termin, który jej zdaniem dobrze określa problem. Zdaniem badaczki FAD, czyli "Facebook Addiction Disorder", jest uzależnieniem i jego skutki mogą być tak samo groźne jak nadużywanie alkoholu. "Uzależnienie od internetu, w tym od Facebooka, staje się epidemią" - mówi dla magazynu "Focus" dr Bohdan Woronowicz, psychiatra przez 35 lat kierujący ośrodkiem Terapii Uzależnień Instytutu Psychiatrii i Neurologii.

Jednak problem uzależnienia od treści, które codziennie konsumujemy za pomocą social mediów, jest szerszy. Chamath Palihapitiya, były pracownik Facebooka, który jako dyrektor odpowiadał za wzrost bazy użytkowników, krytycznie wypowiedział się o działaniach firmy: "Wydaje mi się, że stworzyliśmy narzędzia, które niszczą tkankę społeczną i to, jak ona działa". Wtórował mu Sean Parker, jeden z twórców Napstera, później pierwszy dyrektor Facebooka. Jego słowa cytuje "Focus": "Nie wiem, czy w pełni rozumiałem wtedy konsekwencje tego, co mówiłem [w trakcie doradzania Facebookowi - red.], z powodu niezamierzonych konsekwencji sieci rozrośniętej do 2 miliardów użytkowników, która realnie wpływa na społeczeństwo. Tylko Bóg wie, co to robi z mózgami naszych dzieci".

Media społecznościowe, choć zostały zaprojektowane do łączenia ludzi i wzajemnej komunikacji, stały się powodem samotności. Nie takiej, w której nie mamy dostępu do wiadomości od innych. Bardziej subtelnej, kiedy nasze życie sprowadza się w większości do obcowania z innymi i budowania relacji za pośrednictwem internetu. Głos, spojrzenie, wygląd drugiej osoby zostały zastąpione przez awatary, litery pojawiające się w małych okienkach. Rozmowy stały się wymianami informacji, wspólne wspomnienia galeriami zdjęć, które przyciągają wzrok.

"Moment, w którym zdałam sobie sprawę, że muszę zerwać ze swoim smartfonem, nastąpił dwa lata temu. Karmiłam piersią moje niedawno urodzone dziecko, a ono przytulało się do mnie ufnie. To był bardzo intymny moment, z wyjątkiem jednego drobiazgu: córka patrzyła mi w oczy, a ja w tym czasie kupowałam coś na eBayu. Poświata mojego smartfona padała na jej maleńką twarz, a ja przez dobry kwadrans nie zwracałam na nią najmniejszej uwagi, zajęta zakupami. Kiedy to sobie w końcu uświadomiłam, pomyślałam: nie tak miało wyglądać moje macierzyństwo" - mówi dziennikarka naukowa Catherine Price, której słowa cytuje Renata Kim w tekście "Zerwać ze smartfonem" w "Newsweeku".

Rafał opowiedział mi trochę o tym, jak to jest z samotnością, która sprawia, że cierpimy mimo aktywnej obecności w sieci. Dzisiaj, kiedy usunął konta na Facebooku, Instagramie i Twitterze, mówi o sobie: "wolny człowiek". Prosi, żeby jego historię traktować jak ostrzeżenie dla innych.

"Miałem pecha, bo dorastałem w momencie, kiedy startowały te wszystkie media społecznościowe. Kończył się powoli etap Naszej Klasy, fenomen znajdowania znajomych z przeszłości szybko się wyczerpał i trzeba było szukać czegoś nowego. W ten sposób trafiłem na Facebooka. Na początku, kiedy było tam jeszcze mało ludzi i częściej można było spotkać gry i quizy, które miały za zadanie odpowiedzieć na pytanie, którą postacią z serialu jesteś. Ale wiesz, to były początki, dopiero uczyłem się, jak korzystać z mocy, jaką daje ten serwis. Szybko się zorientowałem, że najlepszym materiałem, jaki możesz wrzucić do sieci, są zdjęcia. A już najlepiej, jak pokazujesz na nim swoje codzienne życie. Wtedy jeszcze nie było Instagrama, więc wszystko lądowało na Facebooku. No ok, zrobiłem zdjęcie, jak piję kawę. Klik. Poszło. W kilka minut przyszło 15 lajków, głównie od osób, z którymi nie utrzymywałem od dawna kontaktu. Pierwsza moja myśl? Nie odzywali się, a teraz chcą wiedzieć, co u mnie. Szybko zorientowałem się, że moje poprzednie posty, w których pisałem i komentowałem różne sprawy, były po prostu nudne. Stwierdziłem, że skoro nikogo to nie obchodzi, to czas zająć się tym, co kręci innych. Kawa to nic. Potem klik i na Facebooku wylądował mój samochód. Śniadanie. Telefon. I znowu reakcje ludzi, komentarze. Pomyślałem, że właśnie znalazłem sposób na dotarcie do tych, z którymi od dawna nie rozmawiałem. Wiesz, nie pisaliśmy do siebie, tylko raz oni widzieli moje zdjęcia, raz ja publikowane przez nich. Pytasz, czy to wciąga. Jak jasna cholera! Kiedy byłem w pracy, komputer i ciągłe sprawdzane powiadomień, o mały włos nie wyleciałem kiedyś za to z roboty. Weekend, cały dzień przed laptopem, mijały godziny, a ja ciągle dawkowałem sobie nowe porcje szczęścia, wstrzykiwałem kolejne dawki atencji od dawno niewidzianych znajomych. Mijały miesiące, ciągle nowi znajomi w sieci, kilka dziewczyn napisało, że chciałoby się spotkać. Odmówiłem, powiedziałem, że nie mam czasu. W rzeczywistości, a widzę to z perspektywy dobrych kilku lat, bałem się spotkać innych ludzi. Sieć stworzyła mi nieograniczone możliwości, mogłem być kim chciałem, tworzyć wokół siebie atmosferę tajemnicy. Ale co z tego, jak cała moja codzienna aktywność ograniczała się do pójścia do pracy, gdzie siedziałem przed komputerem, i do powrotu do domu, w którym budowanie wirtualnego wizerunku zżerało mi cały wolny czas? Tak, jestem singlem. Ale nie wiem, czy chciałbym być. Może zmarnowałem sobie życie przez te lajki?"

"Teraz jest zbyt dużo atrakcyjnych przeszkadzaczy, zajmowaczy czasu, jak internet czy setki kanałów w telewizji. Można zająć mózg pustym przekazem, nic niewnoszącym do naszego życia. Kiedyś, być może z braku tych innych atrakcji, ludzie funkcjonowali bardziej społecznie. Teraz wielu komunikacją elektroniczną próbuje zastąpić tę normalną komunikację, ludzką. Ostatnio widziałem pytanie, które należy sobie postawić: «Ilu z tych kilkuset znajomych, których mamy na Facebooku, pożyczyłoby nam pieniądze albo by nas przenocowało, gdybyśmy byli w potrzebie?»" - mówi dr Maciej Matuszczyk dla "Gazety Wrocławskiej.

Nie on jeden ma przeczucie, że społeczna alienacja to współczesna choroba cywilizacyjna. Yeslam Al-Saggaf, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Charlesa Sturta, przeprowadził badania, z których wynika, że osoby cierpiące na samotność są bardzo aktywne w sieciach społecznościowych. Jego zdaniem to swoiste poszukiwanie uwagi, chęć wejścia w relację.

To właśnie samotność jest największym problemem korzystania z dobrodziejstwa social mediów. Pozornie ułatwiające otwarcie na świat i innych, w rzeczywistości szybko uzależniają od kolejnych bodźców i zamykają na budowanie realnych znajomości. To mechanizm działający w dwie strony, czujemy, że samotność jest zła, więc wysyłamy w świat "sygnały alarmowe", które mają ściągnąć w naszą stronę innych, którzy sprawią, że osamotnienie zniknie. Jednak paradoksalnie wejście w cyfrowy świat tylko potęguje samotność, bo dobre emocje, które zwykle powstają przy realnej relacji z drugim człowiekiem, zostają zastąpione erzacem internetowych awatarów. Mózg potrzebuje coraz większych dawek, bodźców, które stale będą oddzielały go od nieszczęścia, jakim jest poczucie samotności. W pewnym momencie dawki serwowane przez media społecznościowe nie wystarczają i samotność osiąga jeszcze głębszy poziom.

Można pokusić się o stwierdzenie, że elektroniczny świat stworzył nowy typ singla. Słownikowo to osoba, która nie chce wchodzić w relacje z płcią przeciwną i budować związków. "Singiel elektroniczny" to ktoś, kto szuka relacji, chce zbudować więź z innym człowiekiem, ale jego największym szczęściem, a zarazem największą przeszkodą jest cyfrowy świat, który zamiast łączyć, dzieli, zamiast tworzyć związki, buduje pozorne relacje z bardziej lub mniej nieprawdziwym znajomym, daje obietnicę szczęścia, ale kiedy już jesteśmy blisko spełnienia, zostawia z niczym i sprawia, że pogrążamy się jeszcze bardziej.

Czy to znaczy, że korzystanie z social mediów jest złe i zawsze szkodzi? Nie, jeśli jest przyjmowane w odpowiednich ilościach. W przypadku, kiedy zaczyna zastępować realny świat i bardziej zajmuje niż ci, którzy są obok, na wyciągniecie ręki, zaczyna się problem. Budowanie relacji z ludźmi to ciężka i mozolna praca. Jednym przychodzi ona łatwiej, drugim trudniej. Czy warto zadawać sobie tyle trudu, skoro w sieci jest o wiele prościej i szybciej?

Rafał: "Przez setki godzin oglądałem ich zdjęcia, żyłem ich życiem, w głowie budowałem spotkania, jakie mogły się między nami wydarzyć. Śmiałem się z nimi, płakałem, kiedy oni płakali. Razem walczyliśmy o sprawiedliwość na świecie i świętowaliśmy nasze zwycięstwa. Kiedy byli za granicą, widziałem siebie obok nich. Kiedy spadał pierwszy śnieg, bawiłem się z nimi jak dziecko. Wędrowałem godzinami przez inne światy, które otulały mnie coraz bardziej. Jak miałem wtedy wiedzieć, że żaden z nich nie jest prawdziwy?"

Dziennikarz, publicysta, redaktor DEON.pl. Pisze głównie o kosmosie, zmianach klimatu na Ziemi i nowych technologiach. Po godzinach pasjonują go gry wideo.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Singiel 2.0, czyli o nowej samotności
Komentarze (2)
29 lipca 2018, 23:13
A ja mam zwykłą starą komórkę, a nie smartfon. I nie mam profilu na portalach społecznościowych. I nadal żyję... :-D
SK
Sofia Kowalik
29 sierpnia 2018, 10:25
Nie smartfon jest problemem ale nieumiejętność powiedzenia sobie stop. Posiadanie smartfona to także duże ułatwienie w życiu np. w podróżowaniu (gps+szybkie odnalezienie info).