To się nie miało prawa udać! Chyba, że na ŚDM

(Fot. pl.depositphotos.com)

Te historie nie miały się prawa udać! A jednak. Rozwiązanie przyszło za pięć dwunasta i wcale nie było to za późno.

- Jako diecezja płocka i radomska otrzymaliśmy miejsce na ŚDM w Krakowie na lotnisku na Pobiedniku. Wiązało się to z tym, że organizacją dla nas tego miejsca zajmowała się firma zewnętrzna, która była prowadzona przez osobę, która nie była w stanie zarządzić wszystkim, co było niezbędne, żeby nam to miejsce przygotować - mówi ksiądz Rafał Grzelczyk, który był koordynatorem diecezji płockiej na ŚDM w Krakowie.

- Potem się okazało, że wielu rzeczy nie ma i wiele nie funkcjonuje. Wiem, że kobieta, której firma miała zajmować się wszystkim na Pobiedniku w ramach umowy z ŚDM, nie dała sobie z tym rady. Przejąłem więc po niej organizację wszystkiego, co było niezbędne do tego, żeby kilka tysięcy osób mogło tam spędzić Światowe Dni Młodzieży. Organizowałem więc: elektrykę, prąd, wodę, agregaty, myjnię, transport i jedzenie, namiot medyczny, nawet musiałem dopilnować, aby zostało skoszone pole, na którym mieliśmy się przebywać - wyjaśnia ksiądz.  

- Usługi firmy zewnętrznej, która miała żywić uczestników z mojej diecezji płockiej i radomskiej, czyli kilkadziesiąt tysięcy ludzi, okazały się niewypałem. Skorzystaliśmy z jej usług w ramach zewnętrznego podmiotu i nie wykorzystywaliśmy już bonów żywieniowych w ramach ogólnej puli. Firma ta od początku budziła moje wątpliwości, kiedy zobaczyłem, jak funkcjonuje, jakie ma zaplecze. Porcje, które zaproponowali, nie były do wyżycia dla uczestników. Jedzenie było nieświeże. No i zaczęło się. Dzieciaki zaczęły chodzić głodne - mówi. 

Jak dodaje, rozmowy z tą firmą nie pomagały i sytuacja zaczęła robić się z godziny na godzinę ekstremalnie trudna. - Miałem kolejkę setek ludzi, którzy byli głodni i ogólnie do wyżywienia kilka tysięcy pozostałych, a mieliśmy przecież zapłacone za jedzenie. Było naprawdę nerwowo. Zaraz rozdzwoniły się telefony od rodziców - mówi ksiądz Rafał Grzelczyk.

Pomoc przyszła w kilka godzin 

- Pojechałem do kościoła, zacząłem się modlić i pytać Pan Boga, co robić. Było jeszcze tyle dni przed nami, a dzieciaki chodziły głodne. Zbaraniałem. Poszedłem przed Najświętszy Sakrament i nie wiedziałem, co robić. Pan Bóg mnie umocnił - zaznacza.

I dodaje, „więc pojechałem do biskupa Grzegorza Suchodolskiego, który był głównym organizatorem na Polskę ŚDM-u i powiedziałem mu, jaka była sytuacja. I biskup Suchodolski momentalnie zadzwonił do jednego kardynała z Komitetu Watykańskiego i okazało się, że w Komitecie zostały im bony żywieniowe z ogólnej puli ŚDM, które nie powinny im zostać, ale zostały i że zostaną oddane właśnie nam”.

- Nie korzystaliśmy z nich, ponieważ mieliśmy zakontraktowane jedzenie w ramach zewnętrznej firmy. Że normalnie takich rzeczy nie robią, ale byliśmy w specyficznej sytuacji. To się działo w ciągu kilku godzin - dodaje i podkreśla, że „pomoc przyszła szybko po wyjściu z tego kościoła”.

 - W nocy przywiozłem bony i dzieciaki już następnego dnia mogły jeść normalnie - podsumowuje.

Swoją historią dzieli się ks. Andrzej Wołpiuk z parafii w Kętach, który podczas ŚDM- u w Krakowie był koordynatorem Sekcji Rejestracji pielgrzymów: 

- Jest rok 2013, ŚDM w Rio. Byłem wtedy odpowiedzialny za przygotowanie koszulek dla polskich pielgrzymów, a że już wiedzieliśmy, że następne ŚDM będą w Krakowie, poprosiłem producenta koszulek o zrobienie jednej, szczególnej, z napisem „Papież Franciszek” - biało-czerwonej koszulki dla papieża.

Zbliżała się ceremonia rozpoczęcia, miałem tę koszulkę ze sobą w plecaku, no – ale jak ją dać Ojcu Świętemu? Może będzie przejeżdżał? Może mu dam, wręczę, rzucę? Przed mszą świętą były problemy z dostaniem się do sektora dla księży: razem z innymi księżmi czekałem, żeby się do niego dostać. Stanęliśmy pod dachem, bo zbierało się na deszcz - i nagle się pojawiła Wiktoria - dziewczyna z Polski, która wtedy pracowała w komitecie organizacyjnym jako wolontariuszka. I tak rozmawiamy, rozmawiamy i w pewnym momencie ona mówi:
- A wie ksiądz, kto będzie zapraszał papieża do Polski?
- A nie wiem - mówię.
A ona na to:
- A ja.

Ucieszyłem się bardzo i mówię do niej: Wiktoria, ty mi z nieba spadłaś! Jest taki pomysł, ja mam taką koszulkę dla papieża. Może by się dało wręczyć ją papieżowi jako zaproszenie do Polski? Ona wzięła koszulkę, powiedziała, że nic nie obiecuje i poszliśmy każdy w swoją stronę. Dałem jej jeszcze drugą koszulkę, dla niej. W czasie celebracji widziałem ją jeszcze na monitorach. Po mszy św. kończącej ŚDM w Rio wróciliśmy na kwaterę bardzo późno - i nagle patrzę, a tu w telewizji brazylijskiej pokazują spotkanie papieża z wolontariuszami i Wiktoria w koszulce wolontariusza daje papieżowi tę biało-czerwoną koszulkę  z napisem "Papież Franciszek". Zamurowało mnie. Jednak się udało! Nikt przed nami czegoś takiego nie zrobił… Napisałem jeszcze smsa do szefa firmy, która te koszulki produkowała. Odpisał: Tak, widzieliśmy to! Niesamowite emocje!

I tak Pan Bóg przy ŚDM prowadzi. Czasami gdzieś, gdzie się wcale nie spodziewamy. Jak na moich pierwszych, kapłańskich Światowych Dniach Młodzieży w Paryżu. Biegnę na ceremonię powitania Ojca Świętego. Kierują mnie wolontariusze, ale tak mnie kierują, że nagle znajduję się na rondzie. Pustym rondzie. Nie tu miałem być! I tak sobie myślę: Panie Boże, co ja tu robię? I nagle, po dwóch minutach, jak gdyby nigdy nic wjeżdża na to rondo papamobile, w nim Ojciec Święty, błogosławi mnie i za chwilę papamobile znika.

Zresztą ŚDM takie już są, że dają okazję do niezwykłych spotkań z papieżem.

W 2017 roku, jako duszpasterze młodzieży, byliśmy na rekolekcjach kapłańskich w Rzymie. Prowadził je arcybiskup Konrad Krajewski. Na zakończenie rekolekcji, 29 czerwca, mieliśmy celebrować mszę z papieżem. Zajęliśmy z kilkoma znajomymi księżmi miejsca w naszym sektorze, na samym końcu sektora księży. Nagle okazało się, że nasz sektor zostanie „zlikwidowany”; przeniesiono nas wyżej, potem jeszcze wyżej - i w końcu znaleźliśmy się z boku ołtarza. Po mszy papież wita się osobiście z dygnitarzami, kardynałami, arcybiskupami, a my tak stoimy i patrzymy. Jeden z kamerdynerów pilnujących porządku patrzy na nas i mówi: tu stójcie. Ale to nie brzmi, jakby nam zabraniał się gdzieś ruszyć, więc myślimy: a może coś z tego będzie? I stoimy dalej. W końcu Ojciec Święty kończy witać gości i jest dokładnie naprzeciwko nas, cztery metry dalej. I stoi. Wtedy ks. Mariusz Wilk zawołał do niego po włosku: Ojcze święty, ale tu też są księża! Chodź do nas! A papież patrzy na zegarek, pokazuje dwa palce i mówi: mam tylko dwie minuty! Na co ks. Mariusz: to chodź na te dwie minuty! I w tym momencie stała się rzecz niezwykła - papież zwyczajnie podszedł do nas i zaczął z nami rozmawiać. Pyta: skąd jesteście? Mówimy, że z Polski. A on na to: z Polski? To róbcie z młodzieżą raban!

Znikający gitarzysta 

Inną historię pamięta ksiądz Piotr Wachowicz, koordynator ŚDM w diecezji bydgoskiej:

- Na ŚDM pojechaliśmy grupą 103 osób do posługi muzycznej. Zostaliśmy poproszeni o poprowadzenie czuwania w jednym z namiotów eucharystycznych na polach w Krakowie, gdzie był organizowany ŚDM. Namiot eucharystyczny znajdował się w odległości około 45 minut pieszo z miejsca, gdzie mieliśmy swój sektor... Mieliśmy więc świadomość trudności, jaką było przeciskanie się przez tłum w nocy z całym sprzętem muzycznym.

I kiedy wygramoliliśmy się i wyruszyliśmy w tę daleką podróż, nasz czołowy muzyk-gitarzysta razem ze swoją dziewczyną po prostu zaginął w akcji... Mniej więcej w połowie drogi zorientowaliśmy się, że ich po prostu z nami nie ma. Czuliśmy złość, gniew, zdezorientowanie. I świadomość tych przygotowań - symfonii, kompozycji nutowych, które mieliśmy stworzone, żeby właśnie zagrać dla osób, które były przed tym namiotem eucharystycznym, pomodlić się i dać pewne poczucie piękna.

No i na koniec, to co było najbardziej zadziwiające - kiedy doszliśmy po przynajmniej 45 minutach przeciskania się przez pola z całym ciężkim sprzętem muzycznym - powitał nas właśnie zaginiony gitarzysta ze swoją dziewczyną. Wiedzieliśmy przecież, że zostawiliśmy ich w tyle. Otworzyliśmy gęby, a oni czekali na nas zniecierpliwieni, zresztą chyba nawet nie mieli poczucia zagubienia. Oglądaliśmy się za siebie i szukaliśmy ich, ale no po prostu ich nie było za nami. Przepadli jak kamień w wodę. I te myśli, że idziemy tam, ale nie ma z nami osoby, która muzycznie ciągnęła naszą grupę muzyczną. I nagle zwrot!

Kiedy do dzisiaj spotykamy się w gronie tych muzyków z ŚDM-u, zawsze przychodzi nam na myśl to jedno wydarzenie, które nas nadal rozbawia totalnie i pokazuje działanie Pana Boga, czyli, że ktoś z podziemi jest w stanie wydostać się i być w miejscu w najbardziej właściwym czasie, który był nieoczekiwanym przez nas. To nam pokazało, że Pan Bóg potrafi zatroszczyć się o swoje dzieło.

dm

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

To się nie miało prawa udać! Chyba, że na ŚDM
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.