Szlachcic, naukowiec i przeciwnik zabijania. Poznaj trzech kapelanów Powstania
Dziś obchodzimy rocznicę Powstania Warszawskiego. Poznaj trzech wspaniałych kapłanów i trzy poruszające historie. Dowiedz się, kim byli legendarni kapelani walczących Warszawiaków.
Szlachcic, który został świętym
Urodził się w 1897 roku w Pełkiniach koło Jarosławia. Pochodził z niezwykle zasłużonej i znanej rodziny Czartoryskich, do dziś zresztą z tym nazwiskiem mamy skojarzenia historyczne, mniejsze lub większe. Został dominikaninem, kapelanem powstania warszawskiego i świętym Kościoła.
Ks. Michał Czartoryski (fot. Domena publiczna)
Wcześniej już raz zmierzył się z wojną - I wojna światowa jemu, jak i wielu innym młodym ludziom, przerwała studia. Walczył w obronie Lwowa, potem był ordynariuszem polowym. Został za to zresztą uhonorowany dwoma medalami: Medalem Niepodległości za obronę Lwowa i Krzyżem Walecznych za kampanię roku 1920.
Praktycznie od początków swojego kapłaństwa był magistrem - w zakonie dominikańskim ta funkcja oznacza opiekuna nowicjuszy na drodze formacji zakonnej. Przez swoich wychowanków postrzegany był jako człowiek wymagający - przede wszystkim od siebie.
Znalazł się w powstaniu warszawskim przez wizytę u lekarza, na którą się wybierał ze Służewia do śródmieścia Warszawy. I tam zastała go "godzina W". Od razu sam zgłosił się na kapelana do III Zgrupowania "Konrad", które toczyło walkę na Powiślu. Przyjęto go bardzo ciepło, w szczególności przez to, że wyznaczony kapelan nie dotarł.
Sprawował posługę w opuszczonym kościele przy ul. Tamka 15. Żołnierze wspominali, że mimo słabego słuchu, był bardzo dobrym spowiednikiem - wspominali jego empatię i zrozumienie, które im okazywał. 15 sierpnia w święto Wniebowstąpienia Najświętszej Maryi Panny odprawił słynną mszę w bramie na dziedzińcu Ubezpieczalni przy ul. Smulikowskiego.
Tak wspomina to wydarzenie Jan Chmielewski ps. "Mączka":
Uroczystość odbywała się w scenerii płonących domów, huku pękających pocisków, terkotu broni maszynowej i świście przelatujących "sztukasów". Byliśmy zahipnotyzowani stoickim spokojem o. Kapelana celebrującego Mszę św., a następnie jego kazaniem. Gorące słowa otuchy uskrzydlały nas i mobilizowały do największych wyrzeczeń, czuliśmy się jedną wielką rodziną, walczącą o swój byt i godność.
Po ponad miesiącu walk, w nocy z 5 na 6 września, powstańcy wycofywali się do Śródmieścia. Michał przebywał tej nocy w piwnicy kamienicy firmy "Alfa-Laval" na rogu ulic Tamka i Smulikowskiego, gdzie czuwał przy siedmiu ciężko rannych powstańcach, których nie można było ewakuować.
Przekonywano go do przebrania się w cywilny strój i ewakuacji wraz z cywilami i lżej rannymi. Nie podjął jednak próśb, tak jego odpowiedzi brzmiały według relacji sanitariuszek: "Pamiętam, jak łagodnie uśmiechnął się i powiedział, że szkaplerza nie zdejmie i rannych, którzy są zupełnie bezradni i unieruchomieni w łóżkach, nie opuści".
Ostatnia msza z o. Michałem podobno niezwykle mocno utkwiła im w pamięci, kiedy to rozdawał chorym i sanitariuszkom komunikanty do ostatnich okruszków, aby nie zostały zbezczeszczone przez wroga. Kilka godzin później do piwnic przyszli hitlerowcy i wystrzelali rannych w łóżkach. Natomiast resztę ludzi z o. Michałem wyciągnęli na ulicę i pojedynczo rozstrzelali, oskarżając każdego o bycie bandytą. Kapelana mieli nazwać "największym bandytą" i także go zastrzelili. Ciała później podpalili. Ciała błogosławionego przy ekshumacji nie udało się rozpoznać.
Ksiądz piątego przykazania
Jan Zieja, jeden z kapelanów powstania warszawskiego, urodził się w 1897 roku, a zmarł w 1991 w Warszawie. Już w 1920 roku był kapelanem podczas wojny polsko-bolszewickiej. Codzienny widok umierających ludzi sprawił, że zaczął się koncentrować wokół piątego przykazania. Wzywał papieża, żeby ogłosił bezwzględne obowiązywanie piątego przykazania.
W czasie powstania warszawskiego pełnił posługę wśród żołnierzy pułku "Baszta" na Mokotowie.
Ks. Jan Zieja (fot. Domena publiczna)
Słynna jest historia z mszy dla powstańców, podczas której nagle rozległ się alarm. Zieja przerwał mszę, udzielił zbiorowego rozgrzeszenia i rozdawał hostie. Żołnierz chcąc przyjąć komunię, postanowił na chwilę zdjąć hełm. Kapelan go powstrzymał, mówiąc: "nie zdejmuj, idioto!".
Bojowcom z Szarych Szeregów i powstańcom nie narzucał wizji wyrzeczenia się przemocy, lecz mówił im, że każdy musi wybierać sam; każdy ma otwarty przed Bogiem rachunek. Podkreślał autonomię sumienia. Nie mówił, jak mają czynić, ale podkreślał, że wybór należy do nich.
Podczas powstania warszawskiego ks. Jan Zieja mówił w kazaniu do żołnierzy Komendy Głównej AK o tym, że "nasza walka ze złem nowe zło wywołuje, nowe zło rodzi i nie ma temu końca". Podkreślał, że do zwalczania zła trzeba koniecznie sięgać po dobro. Powołał się na słowa Jezusa w ewangelii: "nie sprzeciwiaj się złu" (Mt 9, 39).
Naukowiec, który został z rannymi
W historii Kaplanów powstańczej Warszawy zapisał się również wybitny polski filozof okresu międzywojennego i historyk logiki, ks. Jan Salamucha.
Był rodowitym warszawiakiem; bardzo kochał swoje miasto i Ojczyznę. Dał temu wyraz, nie tylko broniąc stolicy w czasie powstania. Swoim życiem i zaangażowaniem w naukę pokazał, że rozwój polskiej edukacji i kultury leży mu na sercu.
Ks. Jan Salamucha (Domena publiczna)
Jedną z najważniejszych prac naukowych, które wykonał, było przetłumaczenie zasad filozoficznych chrześcijaństwa na język logiki matematycznej.
Był jednym z profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego i dlatego właśnie w Krakowie zastał go wybuch wojny. W listopadzie 1939 roku trafił do niemieckiej niewoli, ale udało mu się z niej wydostać. Natychmiast wrócił do Warszawy.
Gdy rozpoczęto przygotowywania do powstania, otrzymał pseudonim "Jan". Miał pełnić funkcję kapelana Obwodu III - Ochota. W czasie walk znalazł się w wyjątkowo trudnej sytuacji.
Oddziały powstańcze w jego dzielnicy były słabo uzbrojone i już po pierwszym dniu ich dowódca ppłk. Mieczysław Sokołowski, ps. "Grzymała" zdecydował większość z nich wyprowadzić z miasta. Dalsze walki prowadziły jedynie dwie pozbawione łączności z dowództwem jednostki.
Ks. Salamucha pozostał z mieszkańcami Ochoty, otaczając ich opieką duszpasterską i z najdłużej walczącym w dzielnicy oddziałem ppor. Jerzego Gołębiewskiego, ps. "Stach". Oddział ten, liczący ok. 160 ludzi, bronił się zaciekle w trójkącie domów przy ul. Mianowskiego, Filtrowej i Wawelskiej.
11 sierpnia zapadła decyzja o przedzieraniu się kanałami do Śródmieścia. Powstańcy przygotowali specjalny przekop i powoli znikali w podziemnym labiryncie. Ks. Salamucha uczestniczył w trudnej naradzie dowódców oddziału, lecz postanowił zostać z cywilną ludnością Ochoty. Zasunął i zamaskował właz do kanału po ostatnim żołnierzu. Kilka godzin później budynki zajęli Ukraińcy, którzy wszystkich mieszkańców wypędzili na ulicę. Mężczyzn rozstrzelali. Wśród zabitych znalazł się także ks. Jan Salamucha, kapelan Ochoty.
Ks. Salamucha zginął, bo postanowił do końca pozostać ze swoimi ludźmi.
W książce Pawła Skibińskiego pt. "Człowiek o sercu bohaterskim. Ksiądz Jan Salamucha 1903-1944" można znaleźć wypowiedź zamordowanego w czasie powstania kapłana:
Czuję w swej świadomości związki kulturalne ze wszystkimi narodami świata (…), ale najściślej związany jestem z własnym narodem, bo to jest mój rozszerzony dom, w jego atmosferze wzrastałem i rozwijałem się, (…) w obcym domu byłem tylko gościem i obcy dom był mi zawsze obcy. (…) Nie nienawidzę burzycieli mojego domu ojczystego, ale bronić tego domu ojczystego będę do ostatniego tchnienia…
Skomentuj artykuł