Jak wyglądało życie w obozie Ravensbrück?

(fot. wikimedia.org / Bundesarchiv / CC BY-SA 3.0)
Magda Knedler

"Setki ciał przechodzących przez piec i komin. Miliony drobinek popiołu wsypywanych do jeziora. Jezioro staje się gigantycznym cmentarzem".

Przeczuwała, że wydarzy się coś złego, odkąd pewnego dnia zoba­czyła na lagerplacu Karolinę Lanckorońską. Karla jest teraz sztu­bową na bloku u Francuzek. Razem z koleżanką szły w stronę re­wiru i niosły na drzwiach zwłoki. Niezbyt rzadki widok, tu u nich, w Ravensbrück, można powiedzieć - chleb powszedni. A jednak Saba przystanęła i długo patrzyła na Karlę, w której twarzy dostrzegła coś niepokojącego. Tamta skinęła jej głową.

- Odpisana.

Sabina automatycznie się przeżegnała. Odpisana do nieba, kolejna. Pewnie umarła na bloku, a to jest przecież niedozwolone. Sztubowe i blokowe muszą pilnować, by heftlingi nie umierały na blokach. Ordnung muss sein, nawet teraz, kiedy wszystko się wali. Chaos zorganizowany.

Spojrzała w ślad za Karlą, a ona na chwilę się odwróciła. I to był właśnie ten moment, w którym narodziła się pewność, że coś nastąpi. Sabina nauczyła się żyć ze świadomością ciągłego zagrożenia, ale wtedy po raz pierwszy od dawna poczuła tak silny strach.

4 lutego

 Dwa dni wcześniej jedna z Polek, blokowa Cetkowska, poszła na dwudziestkę czwórkę z informacją, że czwartego lutego operowane doświadczalnie Króle mają się stawić na apelu gotowe do transportu. Wiadomo, co to za transport. Jeśli się spędziło lata w obozie, człowiek po prostu ma pewność. Niemcy przegrywają wojnę, naloty stają się normą, podobnie jak wyjące syreny i przerwy w pracy, kiedy eses­mani chowają się w schronach. Trzeba zacząć zacierać ślady. Króle są żywymi dowodami dokonanych na nich zbrodni.

Sabina nie może sobie znaleźć miejsca. Śmierć Anulki i Lucyny mocno ją rozbiła, wciąż zadaje sobie pytanie, czy dało się zrobić więcej. Czy można było zrobić cokolwiek. Teraz na wieść o planowanym transporcie Króli dostaje białej gorączki. W pewnym momencie znika. Maria, która wróciła do dużego obozu z baraków Siemensa, i Bente nie widzą jej cały dzień. Kiedy wraca, mówi, że trzeba pomóc. Że się uda, bo w obozie jest przeludnienie, wszędzie snują się wygłodniałe więźniarki, to doskonała przestrzeń, by kogoś ukryć. Maria tylko kiwa głową. Znowu choruje, gorączka wraca częściej. Prawdopodobnie nie zostało dużo czasu, by zrobić coś dobrego.

- Króle nie pójdą na apel - mówi Sabka. - Rozpierzchną się po obozie i ukryją na innych blokach.

Wokół nich zbierają się dziewczyny z baraku, wszystkie słuchają.

- Każda dostanie swoją kryjówkę i nie będzie wiedziała, gdzie są pozostałe.

- A w końcu coś powiedzieli o tym transporcie? - pyta ktoś z tyłu.

- Oddelegowano dwie do Suhrena, chciały, by podał cel transportu lub publicznie odczytał wyrok śmierci. Zgadnijcie, jak bardzo Suhren przejął się tymi żądaniami.

- Wieprz - mruczy ktoś o zachrypniętym głosie.

- I co dalej z Królami? - dopytuje ktoś inny.

- Trzeba je ukryć. W miarę możliwości pozmieniać numery. Zorganizować jedzenie, ubrania, koce. I czekać.

 - A doczekamy się?

Zapada cisza. Wiadomo, co mają na myśli, ale nikt nie mówi tego głośno. Trudno liczyć na odzyskanie życia, jeśli się już kilka razy umarło.

- Po prostu im pomóżmy - kończy cicho Sabka. - Tutaj jest miej­sce. Jedna nie wróciła z ausenu, druga z rewiru. Można Królom dać ich numery.

Nie wróciła. Określenie, którym tak łatwo zastąpić "umarła", "nie przeżyła", "zabili ją". Saba wie, że oszukują się w ten sposób, wygła­dzają kanty świata, który muszą na co dzień oglądać. W którym każda stara się przetrwać, choć żadna nie ma już siły.

Rankiem czwartego lutego apel. Długi, dłuższy niż zwykle. Dziewczyny z kolumn ausenowskich już powinny być za murem. Przychodzą gestapowcy i aufzejerki, otaczają dwudziestkę czwórkę. Maria popatruje na Sabkę, a ta jest jak figura wykuta w kamieniu. Ani drgnie. Esesmani będą wyciągać Króle z szeregów. Maria na chwilę ściska Sabę za rękę. Obie patrzą w tym samym kierunku.

I nagle słychać szum, wrzask. Biegną Cyganki. Są jak lawina, nie do zatrzymania. Robi się zamieszanie, Sabina ciągnie za ręce Marię i Bente. Króle rozbiegają się po obozie. Za chwilę dwie dziewczyny są już u nich w baraku - jedna chowa się w dziurze wykopanej pod blokiem, druga w kuble na śmieci.

Sabina, wyczerpana, ale wciąż czujna, mówi:

- Trzeba im załatwić nowe numery, jednak nie te od naszych, co nie wróciły. Wyższe. Ma wyglądać, że niedawno tu przyjechały.

- Jak te na bloku u zugangów - podejmuje Bente. - Zaraz spróbuję się tam dostać.

Dziwny to dzień. Tragiczny, a zarazem dający nadzieję, że ra­zem można zdziałać wiele. Właśnie tutaj, dzisiaj, Saba zobaczyła najpiękniejszy popis jedności. Wszystkie ryzykowały i nikt się nie poddał. Cały obóz pomógł. Sabina wciąż widzi biegnące na dwu­dziestkę czwórkę wrzeszczące Cyganki, a później szybką akcję ukry­wania Króli. Tylko co będzie później? Kiedyś muszą wyjść. Najlepiej, żeby do tego czasu wojna się skończyła.

5 lutego

Obóz się zmienia. Panuje chaos, aufzejerki robią się nerwowe. Przywożą nowe więźniarki, z innych obozów, z łapanek. Setki no­wych twarzy i ogolonych głów. Setki ciał przechodzących przez piec i komin. Miliony drobinek popiołu wsypywanych do jeziora. Jezioro staje się gigantycznym cmentarzem. Wszystko jest po sta­remu, tylko przybrało bardziej kanciaste kształty i stało się mniej przewidywalne. Nadal boją się śmierci, głodu, bólu, tego, że upadną przy pracy, i tego, że pogryzą je psy. A jednak chaos pogłębia strach, bo w chaosie rodzi się poczucie niepewności. Konieczność myślenia o innych rzeczach, które mogą się wydarzyć. Tych nienazwanych i trudnych do wyobrażenia.

Angielka od ogrodów wierzy w aliantów. Alianci ze wszyst­kim się rozprawią, już niedługo, już za chwilę. Widać przecież, że Niemcy robią w gacie ze strachu. Trzeba tylko czekać. Uzbroić się w cierpliwość.

Piątego lutego, w zimny wieczór, do Angielki od ogrodów zbliża się blokowa. Jest już po apelu, wróciły na zupę, a później można iść spać. Panuje cisza, taka, jaka zapada w baraku zawsze wtedy, kiedy wiadomo, że będzie rozwałka. Z porannego apelu wyciągnięto trzy Angielki z SOE, te, które współpracowały z francuskim ruchem oporu. Poszła z nimi Lilian Rolfe, którą dopiero co przywieźli z podobozu. Wydawała się Sabinie bardzo piękna, miała ciemne włosy i oczy, rysy twarzy niemal idealne, brwi i usta jak wykrojone z szablonu, i jesz­cze ten dzielny, niezbyt szeroki - w sam raz - uśmiech. Wszystkie z niepokojem popatrywały na Angielkę od ogrodów, że i ją wezmą, ale ona wróciła do baraku, a później poszła do pracy.

Tyle że teraz staje przed nią blokowa. Głos jej drży.

- Idą po ciebie. Chciałam ci powiedzieć wcześniej, żebyś…

Urywa, a Sabina energicznie potrząsa głową. Maria jest blada jak ściana.

- Co to znaczy, że po nią idą? A tamte kobiety? To… to ma być dzisiaj, teraz?

Blokowa nie odpowiada. Sabina zaciska zęby, Maria staje przed Angielką i zasłania ją swoim ciałem.

- Nie mogą przecież…

Bente także do nich podchodzi. Szarpie blokową za rękę.

- Niech pani ich czymś zajmie. Pani blokowa! Hano! Proszę. Niech ich pani zajmie. Wyprowadzimy ją, ukryjemy u Francuzek.

Bente ma odwagę prosić, bo przecież blokowa zawsze im pomagała. Teraz też musi. Tyle że ona kręci głową.

- Nie mamy czasu. Nie zdążycie.

- Ale przecież pani…

- Nie zdążycie - syczy blokowa. - Chciałam ją tylko uprzedzić.

Drzwi się otwierają, do baraku wchodzi Rapportführerin. Wyczytuje nazwisko. Angielka od ogrodów, sztywno wyprostowa­na i z wysoko uniesioną głową, występuje z tłumu przestraszonych kobiet. I idzie. Maria, Bente i Sabina odczekują chwilę, po czym, zapominając o zupie i niebezpieczeństwie, przemykają przez obóz aż pod blok kuchenny.

Nic nie widzą, ale cztery strzały słychać dość dobrze.

Cztery agentki z SOE. Już ich nie ma.

Maria przyciska dłonie do ust, Sabina przygryza wargę do krwi. Bente nagle się zrywa i pędzi z powrotem na blok. Maria i Saba, choć nadal w szoku, rzucają się za nią biegiem.

Bente wpada do baraku. Kobiety kończą zupę. Blokowa stoi bli­sko drzwi. Bente rzuca się na nią i okłada pięściami. Ciosy spadają na twarz, rozbijają nos, nie omijają oczu i zębów. Kopniak sięga podbrzusza, żeber.

Sabina odciąga przyjaciółkę, a blokowa Hana trzyma się za nos. Płacze i rozmazuje sobie krew na twarzy. Maria, w panice, wygląda z baraku, patrzy, czy nikt nie idzie. Sabina coś szepcze, a Bente prze­staje się wyrywać. Blokowa Hana wyciera krew rękawem. I stoją tam wszystkie, czekając na cud.

*  *  *

Obóz w Ravensbrück powstał w 1938 r. z rozkazu Heinricha Himmlera i w niedługim czasie stał się głównym obozem koncentracyjnym dla kobiet. Liczbę uśmierconych w nim osób szacuje się na ok. 50 tys. Aż do 1943 roku w obozie nie było żadnej nekropolii, więc spopielone szczątki ofiar były chowane w urnach na cmentarzu w sąsiednim miasteczku - Fürstenbergu.

Fragment pochodzi z książki: "Moje przyjaciółki z Ravensbrück" >>

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jak wyglądało życie w obozie Ravensbrück?
Komentarze (1)
30 kwietnia 2019, 10:07
Naprawdę Jaworzno ,a własciwie można by powiedzieć Ja-worzno to były wczasy dla prawdziwych separatystów śląskich i śląskiej obsługi Auschwitz,Treblinki,warszawskiego Sipo ,Gestapo ironia zatoczyła chyba jednak koło i ci bandyci chcą autonomii!!! przy zupełnej bierności władz ,demonstrują sobie w Katowicach jak jacyś ekolodzy,próbuja przekonać ze posiadają jakaś odrębną kulture i język-jak nie tłumaczyć zawsze wychodzi Niemiecki.Bandyci niemieccy Naprawdę ciągle chodzą po warszawskiej woli i wyciągają żydów z kanałow,najbardziej gorliwi są aszkanezyjczycy a ich dzieci ciągle malują  swastyki w ślaśkich miastach Wstyd czy Cyrk