Tajemnica krzyża, który cudownie ocalił ludzi w czasie Powstania Warszawskiego

(fot. shutterstock.com)
Stanisław Zasada

Wychodzi z płonącej katedry do pobliskiego klasztoru Jezuitów. Jest tam dużo cywilów, skryli się przed niemiec­kim ostrzałem z Zamku Królewskiego. Na widok krucyfik­su padają na kolana.

Z pistolecikami na czołgi i samoloty? - burzy się.

Jutro Powstanie, a ksiądz Wacław Karłowicz dyskutuje żywo z kilkoma politykami, czy rzucenie się z gołymi ręka­mi na Niemców ma sens.

DEON.PL POLECA

- Sami nie wygnamy Niemców z Warszawy - per­swaduje.

Co z tego? Rozkazy już prawie wydane i Powstania nikt nie zatrzyma. - Będzie rzeź - ostrzega kapłan.

On przeżyje. Po wojnie będzie się dopominał o ujawnie­nie prawdy o Katyniu. Jeszcze za komuny założy konspira­cyjny Komitet Katyński.

Umarł trzy miesiące po swoich setnych urodzinach. Pół roku przed śmiercią zdążył odebrać Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.

Turyści z Londynu

W czasie okupacji mieszka przy katedrze Świętego Jana na Starym Mieście. Do jego mieszkania przychodzą tajemni­czy ludzie, wypowiadają jakieś dziwne słowa.

Tajemniczy ludzie to kurierzy rządu londyńskiego, dziwne słowa to hasła. Jego klitka na piętrze była punktem kontaktowym Rządu na Uchodźstwie z podziemną Polską. Po wojnie będzie żartował, że odbywał się tam "ruch tury­styczny" między Warszawą a Londynem.

O tym, jak to wyglądało, opowie 60 lat później "Tygo­dnikowi Powszechnemu": "Przyjeżdżali kurierzy z hasłem, a ja kontaktowałem ich dalej. Korzystałem przy tym z po­mocy łączniczek. To kobiety, nie mężczyźni, odegrały zresz­tą w konspiracji olbrzymią rolę: w większości to one prze­woziły wiadomości i wszelkie materiały. Z mężczyznami był kłopot, bo wpadali w łapankach, wywożono ich w piękną podróż do Niemiec, oczywiście nie dobrowolną...".

Sam też konspiruje - uczy tajnie religii. W 1942 roku wstępuje do Armii Krajowej. Jego konspiracyjny pseudonim brzmi: "Andrzej Bobola" - wziął go od siedemnastowieczne­go jezuity, okrutnie zamordowanego przez Kozaków.

To jeden z najbardziej rozpoznawalnych pseudonimów w kręgach rządu londyńskiego. Po wojnie komuniści wiele by dali, żeby się dowiedzieć, kto się za nim kryje.

W leśniczówce

- Jakie wydarzenie w swoim życiu uważa ksiądz za najważ­niejsze? - dziennikarze pytają księdza Karłowicza przed jego setnymi urodzinami.

- Moje narodziny! - śmieje się.

Przychodzi na świat 15 września 1907 roku w Łasi -mazowieckiej wsi na skraju Puszczy Kurpiowskiej. Dookoła lasy, przez środek wsi biegnie droga z Warszawy do Augu­stowa. Wacław wychowuje się w leśniczówce - ojciec jest gajowym.

Karłowiczowie to patriotyczny ród. Pradziad Wacła­wa za udział w Insurekcji Kościuszkowskiej dostanie or­der Virtuti Militari z rąk samego Kościuszki, walczy w Po­wstaniu Listopadowym. Dziadkowi car odebrał majątek za udział w Powstaniu Styczniowym. Ojciec Wacława poma­gał organizować polskie oddziały w czasie pierwszej wojny światowej.

Tak jak sto lat temu, mieszkańcy Łasi chodzą do kościo­ła Świętych Apostołów Szymona i Judy Tadeusza w Szelkowie Starym. Mają daleko - siedem kilometrów. Karłowiczo-wie jeżdżą tu co niedziela bryczką, zimą saniami.

Mały Wacław siada w ławce pod amboną i nie może oderwać oczu od księdza, który uwija się przy ołtarzu. W domu zaszywa się w kącie i bawi w odprawianie mszy. - Byłem skazany na kapłaństwo - powie, gdy będzie już sędziwym księdzem.

Rodzice posyłają go najpierw do zasłużonego gim­nazjum w Pułtusku - patronem szkoły jest inny jezuita, Piotr Skarga. Królewski kaznodzieja sam tu kiedyś wykła­dał. Gimnazjalista Karłowicz najpewniej czyta jego Kazania sejmowe. "A która jest pierwsza i zasłużeńsza matka jako ojczyzna, od której imię macie i wszystko, co macie, od niej jest?" - pytał ksiądz Skarga.

Po maturze Wacław idzie do seminarium duchownego w Warszawie. 31 stycznia 1932 roku arcybiskup Stanisław Gall wyświęca go na księdza. Jest wikariuszem w Babicach, Kobyłce, Łowiczu, u Świętego Andrzeja Apostoła na war­szawskim Mirowie. Kilka miesięcy przed wybuchem wojny przenoszą go do Rawy Mazowieckiej. Jest prefektem szkół w całej Rawie, 1 września szykuje się do szkoły, gdy spa­dają bomby.

Początek okupacji spędza przy parafii Świętego Woj­ciecha na warszawskiej Woli. Gdy Niemcy go stamtąd wy­pędzą, zamieszka przy archikatedrze Świętego Jana na Starówce.

Ornaty, stuły, mszały

W konspiracji jest od początku. Przy fabryce Philipsa ist­nieje gimnazjum zawodowe, ksiądz Karłowicz uczy tam re­ligii. Przedsiębiorstwo produkuje dla Wehrmachtu sprzęt radiowy. Dla księdza Karłowicza pracownicy wykonują potajemnie specjalny aparat nadawczo-odbiorczy - będzie służył w jego mieszkaniu do nasłuchów z Londynu i Ame­ryki. Radiowe informacje będą wykorzystywane w prasie podziemnej.

Tajne struktury duszpasterstwa wojskowego krzepną. Kapelani też myślą o przyszłym Powstaniu. Trzeba się do niego przygotować - potrzebne są ornaty, stuły. Ale tka­niny, jak wszystko w czasie okupacji, są reglamentowane.

Załatwienie materiału bierze na siebie ksiądz Karło­wicz, ma znajomości w fabryce włókienniczej na Woli. Któ­regoś dnia przeszmugluje stamtąd kilka bel białego i czar­nego materiału wysokiego gatunku. Siostry zakonne uszyją z nich sto ornatów.

Ksiądz Karłowicz nie poprzestaje na tym. W drukarni na Wolskiej znajomi drukarze wydrukują na papierze z nie­mieckiego przydziału sto mszałów polowych w płóciennej oprawie. Obiecuje załatwić też krucyfiksy na polowe ołta­rze. Figurki Jezusa dostarczą zakłady metalowe, a drew­niane krzyże z podstawką - zakład wykonujący przybory szkolne z drewna.

"Andrzej Bobola" magazynuje wszystko w kapitularzu katedry Świętego Jana. Trefny skład odbiorą od niego ka­pelani akowskich oddziałów.

Redaktor

Wtorek, 1 sierpnia. Zaczęło się Powstanie.

Do mieszkania księdza Karłowicza ludzie znoszą radia -przez całą okupację trzymali je w skrytkach (za posiadanie radioodbiornika groziła śmierć). Schodzą się profesorowie, nauczyciele. Nasłuchują audycji w języku angielskim, fran­cuskim, rosyjskim. Ktoś przepisuje zasłyszane wiadomości na maszynie przez kalkę, żeby było jak najwięcej egzempla­rzy. Rozlepiane są potem na kamienicach w rejonie Świę­tojańskiej i Piwnej.

Tak powstaje "Staromiejska Obsługa Radiowa" - pierw­sze pismo powstańczej Starówki. "Andrzej Bobola" jest re­daktorem naczelnym.

Dowódca

- Nie chcę się chwalić, ale w pewnym momencie byłem na­wet przez trzy dni dowódcą - śmieje się do kamery. Re­ligia TV nakręciła o nim prawie półgodzinny dokument. Ksiądz Karłowicz opowiada tam między innymi o pierw­szych dniach Powstania Warszawskiego.

Z dowodzeniem było tak. Gdy Powstanie wybuchło, na Starym Mieście walczy niezależnie od siebie kilka od­działów. Powstańcy zdają sobie sprawę, że muszą działać razem. Strategiczne decyzje omawiane są w mieszkaniu "Andrzeja Boboli", przy katedrze.

Po kilku dniach Starówka ma już zorganizowane do­wództwo. Obroną kieruje tutaj pułkownik Karol Ziemski "Wachnowski", zastępca pułkownika Antoniego Chruście­la "Montera". Ksiądz Karłowicz może wrócić do swoich kapelańskich obowiązków.

Zdjąć Chrystusa z krzyża

Na Pałacu Raczyńskich na warszawskim Nowym Mieście wisi mosiężna tablica z popiersiem księdza Karłowicza po prawej stronie. Po lewej można przeczytać między inny­mi: "założyciel szpitala polowego, który mieścił się w tej kamienicy podczas Powstania Warszawskiego", "bohater, który uratował z płonącej archikatedry krucyfiks z kaplicy Baryczków".

Centralny Powstańczy Szpital Chirurgiczny nr 1 zaczął działać 12 sierpnia. Znajdujące się na Starym Mieście Szpi­tal Maltański przy Senatorskiej i Świętego Jana Bożego na rogu Bonifraterskiej i Konwiktorskiej znalazły się zbyt bli­sko linii walk. Napływających rannych ze Śródmieścia za­częto umieszczać w Pałacu Raczyńskich przy Długiej 7 -przed wojną było tam Ministerstwo Sprawiedliwości.

Ksiądz Karłowicz w wypowiedzi dla Muzeum Powstania Warszawskiego o pracy w szpitalu:

"Początek był bardzo dobry, zorganizowane było to przez szpitale, zawodowych lekarzy i zawodowe pielęgniar­ki, operatorki, na bardzo wysokim poziomie. Sam asysto­wałem przy operacji. Pierwsza operacja brzuszna, to jak lekarz tę dziurę w brzuchu jeszcze powiększył, to trochę się mdło robiło, ale przyzwyczaiłem się".

Nie wszyscy ranni przeżyją. "Grzebałem około 40 osób dziennie z mojego szpitala na Długiej. 40 pogrzebów dzien­nie" - powie "Tygodnikowi Powszechnemu".

Nie tylko asystuje przy ciężkich operacjach i prowadzi pogrzeby. Odbiera też porody. Przyzna, że wtedy czuł wiel­ką radość. Dzieci od razu chrzcił.

Z krzyżem było tak: 17 sierpnia ksiądz Karłowicz spowiada rannych. Ktoś krzyczy, że pali się archikatedra. Gdy biegnie na miejsce, cała świątynia jest już zajęta ogniem, w gotyckich nawach ciemno od dymu, od wysokiej temperatury topią się nawet żelazne drzwi do zakrystii.

Wchodzi bocznym wejściem do kaplicy Barczyków. Od kilkuset lat znajdował się tam wykonany z gruszy krucy­fiks z figurą Chrystusa. Do Warszawy miał go przywieźć ze Śląska kupiec Jurgo Baryczka. Podobno miał ocalić rzeźbę przed spaleniem - zniszczyć chcieli ją zwolennicy Lutra.

Ksiądz Wacław ma dylemat: czy godzi się zdjąć z ołta­rza cudowny krucyfiks, który czczony jest tutaj od stuleci? Ale jeśli go zostawi, krucyfiks najpewniej spłonie. Pojawia się zakrystian Bolesław. Decydują, że cudowną figurę trze­ba jednak wynieść. Ksiądz wchodzi na ołtarz, mocuje się z krzyżem - na próżno. W końcu udaje mu się oderwać sa­mego Chrystusa.

Wychodzi z płonącej katedry do pobliskiego klasztoru Jezuitów. Jest tam dużo cywilów, skryli się przed niemiec­kim ostrzałem z Zamku Królewskiego. Na widok krucyfik­su niesionego przez kapelana padają na kolana. - Chryste, ratuj! - słychać krzyki. Ktoś płacze.

Ksiądz Wacław chce schować figurę w kościele Domi­nikanów, to zaraz za Barbakanem, na Nowym Mieście.

Ale droga jest niebezpieczna. Ludzie wzięli Chrystusa na ramiona. Prowadzi ich zgarbiony ksiądz Karłowicz. Prze­chodzą przez podwórza, piwnice, dziury w przebitych murach.

Do niecodziennej procesji dołączają kolejni cywile. Ktoś intonuje: "Kto się w opiekę odda Panu swemu". Najtrudniej przejść przez Rynek - Niemcy z Zamku Królewskiego widzą tu wszystko jak na dłoni. Procesja przechodzi po stronie Barssa - to ciąg kamienic na wschodniej pierzei, od Wisły. Tego dnia jest tu względnie bezpiecznie.

W podziemiach kościoła Dominikanów ksiądz Wacław uratowaną figurę nakrywa prześcieradłem. Kilka dni póź­niej spowiada tam ciężko rannych jeden z księży. O zda­rzeniu tym tak opowiadał pod koniec życia "Tygodnikowi Powszechnemu" sam Karłowicz: "Doszedł w ciemności do jednego i mówi: «Wyspowiadaj się». Nic. Więc znów mówi: «No, wyspowiadaj się, jestem księdzem». Nic. Dotyka go -zimny. Odkrywa prześcieradło, a tu Pan Jezus!".

Po wojnie krucyfiks wróci do katedry.

Fragment pochodzi z książki "DUCH 44. Siła ponad wolnością"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Tajemnica krzyża, który cudownie ocalił ludzi w czasie Powstania Warszawskiego
Komentarze (2)
TG
tomasz głasek
20 lipca 2018, 14:03
Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko i wyobrażałem sobie,marzyłem by też być Powstańcem, ale to było tak dawno... Potem zaś gdy juz wszystko przeczytałem i usłyszałem wyzbyłem się tego, co dziecięce i zdałem sobie sprawę z ogromu rzezi ludzi i miasta. Mojego miasta. zamiast komentarza do tego wzruszającego wspomnienia, przypominają się słowa najpiękniejszej powstańczej piesni: Już Śródmieście się łamie Niemcy są w każdej bramie I stawiają Polaków pod mur Słychać krzyk, salwy krótkie Potem jęki cichutkie Tak to ginie warszawski nasz lud Tak ginęli Warszawiaki, bohaterskie chłopaki Którzy chcieli Warszawę wolną mieć Pomocy nam nie przysłali, na łup wroga wydali Zamiast wolności mamy dziś śmierć
KJ
k jar
20 lipca 2018, 10:23
Tym spowiednikiem krzyża Baryczków był o. Tomasz Rostworowski SJ, słynny łódzki duszpasterz akademicki, potem więzień stalinowski. Krzyż wrócił na stare miejsce do Kaplicy Baryczków w stołecznej farze 21 marca 1948 roku, tak jak wyszedł - procesyjnie, na czele kard. August Hlond i 20 tys. ludzi.