Mały kotek spowodował wybuch... dobra! Takie historie nie zdarzają się na co dzień
Przypomina mi się historia, którą kiedyś usłyszałem od jednej z moich znajomych. Był Adwent, ona, doktor fizyki, businesswoman, pojechała do Zakopanego w sprawach zawodowych.
I tak mi opowiada: "Postanowiłam, że w Adwencie nic nie kupuję, żadnych ciuchów, żadnych fidrygałek - Adwent to Adwent, skupiam się. No, ale do Adwentu jest jeszcze parę dni, a ja jestem w Zakopanem, gdzie jest parę sklepów, które dobrze znam. Trudno, idę kupić kieckę. Miałam trochę czasu, ruszyłam w miasto. Przechodzę koło apteki, patrzę, a tam czarna puchata kulka leży. Ciekawe co to? Podchodzę, a to malutki kotek: oczy zaropiałe, futro zmierzwione, trzęsie się z zimna, wszędzie śnieg, a on tak leży pod drzwiami apteki. Myślę, że trzeba coś zrobić, przecież nie może tak leżeć. Wchodzę do apteki, trochę nieśmiało, rozglądam się - tu supradyn, tam etopiryna - w końcu zbieram się w sobie, podchodzę do okienka i zaczynam:
- Proszę pani, tam pod drzwiami leży kotek...
A farmaceutka jak na mnie nie huknie: - No i co z tego, że leży, co pani myśli, że ja stąd wyjdę, że będę się nim zajmować, pani jest piątą osobą, która mi mówi, że kotek leży, no i co ja mam zrobić?!
Ja na to: - Ależ proszę się nie denerwować, chciałam tylko zapytać, czy pani ma jakieś pudełko, ja go wezmę, może tu jest jakiś weterynarz w pobliżu.
Tamta, już spokojna, przyniosła pudełko, wymościła je watą i pampersem, wytłumaczyła, gdzie przyjmuje weterynarz. Spakowałyśmy kotka, który się bardzo ucieszył, że zrobiło mu się cieplej, i poszłam szukać pomocy. Szukam weterynarza, zgubiłam się, nie mogę znaleźć, mijam jakąś budowę, tam łyse dryblasy stoją, strach podejść, bo ja drobna kobieta jestem, ale podchodzę i pytam: - Bardzo przepraszam, szukam weterynarza dla tego kotka.
I jakiś typ: dwa metry mięśni, braki w uzębieniu, strapił się niemożebnie: - Ojej, biedny kotek, trzeba go koniecznie ratować, to nie tutaj, ja panią podprowadzę do skrzyżowania, potem to już prosto.
Idziemy razem, pokazał mi drogę, wytłumaczył, co i jak. Kamienica, drzwi do gabinetu, wchodzę po schodkach, niestety przerwa, ale jest dzwonek i napis, żeby w nagłych wypadkach dzwonić. Myślę sobie: zdaje się, że to nagły wypadek, i dzwonię. Okazało się, że weterynarz musiał przybiec z trzeciego czy czwartego domu.
Przybiega, a ja tłumaczę: - Proszę wybaczyć, to nie jest taki przypadek, że ktoś umiera, ale mam chorego kotka, znalazłam go na ulicy i chciałam sprawdzić, co mu jest.
Weterynarz zareagował jak należy: - Nie ma sprawy, oczywiście. - Opatrzył go, przemył oczy. - Proszę się nie martwić, kot jest zdrowy, ma tylko zakażenie, więc dam antybiotyk, trzeba mu wrzucać do karmy.
Tłumaczę mu, że jestem przejazdem, nie mogę się nim zająć, i pytam, czy mają tu Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Dał mi numer i nie wziął ani grosza.
Dzwonię pod ten numer, a tam mówią, że oczywiście przyjadą. Ustalamy spotkanie przed Urzędem Miasta, na drugim końcu Zakopanego. Lecę z kotkiem na rękach, a przed Urzędem już stoi stary rozklekotany samochód, wysiada z niego kobieta: rozwiane siwe włosy, jesionka cała w kocich kłakach. Od razu widać, że to właściwy człowiek.
Podchodzę do niej, podaję jej kotka, a ona mnie zaprasza: - Może chce pani ze mną pojechać, to pokażę, gdzie on będzie mieszkał, żeby pani się nie martwiła, że to jakieś szemrane miejsce.
- Nie, nie, dziękuję bardzo, wierzę pani, widać, że serce na dłoni.
W myślach dodaję: a kłaki na jesionce, więc na pewno dobrze się zajmie tym stworzeniem. Kot pojechał, a ja myślę, że może wrócę jednak do tej apteki i powiem farmaceutce, jak się sprawy potoczyły.
Wchodzę, a ta kobieta, jak tylko mnie zobaczyła w drzwiach, woła: - Boże drogi, jest pani, i co, udało się? - Tak, wszystko w porządku.
A ona na to: - Tak się cieszę! Bardzo przepraszam, że tak na panią wyskoczyłam, ale wie pani, kolejna osoba mówi mi, że powinnam coś zrobić, a ja wiem, że nie mogę wyjść, jest dużo ludzi. Pani była pierwszą osobą, która chciała coś zrobić, i poprosiła mnie o pudełko. Bardzo pani dziękuję.
Tu moja znajoma wyszła z apteki, popatrzyła na zegarek i westchnęła:
- No to kiecki już nie kupię.
Potem popatrzyła w niebo i dodała:
- Dziękuję, zrozumiałam.
I całą drogę do hotelu myślała o tym, jak jedno małe stworzonko, zwykły kotek, spowodowało wybuch dobra: w aptekarce, w dryblasie z budowy, w weterynarzu, w siwej pani z sierścią na płaszczu - tyle dobra! I to jest wierność: wierność Bogu i wierność dobru, które spada na nas czasem w nieoczekiwanym momencie. Pytanie jest, czy za tym pójdę, czy nie powiem: oj nie, przepraszam, to słaby moment, ja mam ustalone, że teraz kupuję kieckę, nie ma dyskusji, Adwent poczeka.
"Nie każdy, kto mi mówi: «Panie, Panie», wejdzie do królestwa niebieskiego" (Mt 7,21), mówi Chrystus w Ewangelii św. Mateusza.
Nie każdy, któremu wydaje się, że zachowuje wszystkie przykazania, ale ten, który słucha Boga i ten który jest wierny temu, co usłyszał.
* * *
Chcesz poznać więcej takich historii? Przeczytaj najnowszą książkę inspirującego dominikanina, ojca Pawła Krupy. Znajdziesz ją tutaj z 10-procentowym rabatem >>
Skomentuj artykuł