Znalazłem uzdrowienie w Kościele

(fot. shutterstock.com)
Jesse Bowman

Wciąż pamiętam czerwone światło wewnątrz helikoptera, które oświetlało żołnierzy dookoła mnie. Nasze milczenie przeszywał mocny, pulsujący dźwięk śmigieł i odgłos strzałów dolatujący z miasta pod nami. Spojrzałem za siebie i moim oczom ukazał się płonący Bagdad. Miałem wtedy 23 lata i jako dowódca plutonu zmierzałem na pole bitwy.

Był 2007 rok, Irak zmierzał w kierunku wojny domowej. Stany Zjednoczone walczyły o przekazanie kontroli nad krajem irackiemu rządowi i w odpowiedzi wysłały 20 tysięcy żołnierzy. Byłem jednym z nich: spadochroniarzem w głównej brygadzie 82. Dywizji Powietrznodesantowej.

Parę miesięcy wcześniej kończyłem ostatni rok na Uniwersytecie w Dayton i zdobywałem ostatnie szlify, by móc zostać pełnoprawnym oficerem. USA walczyło wtedy z Afganistanem, wyglądało na to, że z Irakiem będzie podobnie. Niewiele wiedziałem o historii tych krajów, ale byłem świadom powodów, dla których walczyliśmy z terroryzmem. Nie spędzałem czasu rozmyślając nad przyczynami takiego czy innego konfliktu. To nie miało znaczenia. Gdy mój kraj mnie wzywał, odpowiadałem.

DEON.PL POLECA

Zwiększono liczbę oddziałów aby stłumić przemoc na tle religijnym i odzyskać wraz z siłami irackimi kontrolę nad miastem. Zamiast obsługiwać ogromne bazy z dala od patrolowanych przez nas terenów, stacjonowaliśmy w samym sercu miasta. Mieszkaliśmy i pracowaliśmy bezpośrednio w sąsiedztwie sił irackich. Nasza baza była posterunkiem policji: z łuszczącą się niebieską farbą, poplamionymi, brudnymi posadzkami z płytek, wiecznym zapachem spalonego paliwa i śmieci.

W tym pomieszczeniu planowaliśmy patrole i dzieliliśmy się tym, co działo się na zewnątrz. Raporty, które do mnie dochodziły, były przerażające. Nie potrafiłem uwierzyć, że Bóg może coś zdziałać w tym chaosie. W końcu całkiem przestałem o Nim myśleć.

Oprócz patrolowania i przeprowadzania nalotów, skupiliśmy się na szkoleniu naszych irackich partnerów. W ich szeregach było wielu zdecydowanych, dobrodusznych, porządnych ludzi. Jednak nie mieli doświadczenia operacyjnego i taktycznego. Nasz trening przypominał krok naprzód, a po nim dwa gigantyczne skoki w tył. Tak było z punktami kontrolnymi pojazdów, w których sprawdzaliśmy samochody w poszukiwaniu broni i kontrabandy. Punkty te musiały być szybko i bez ostrzeżenia rozstawiane na drodze , aby pojazdy nie uciekały. Jednego dnia wojska irackie wykonywały to bezbłędnie, następnego powodowały gigantyczne korki, ciągnące się na kilka mil.

Pewnego dnia zdałem sobie sprawę z tego, że walczymy w wojnie niemożliwej do wygrania. Nasza brygada przeprowadziła masową operację, której celem było złapanie lub zabicie znanego producenta bomb. Zaangażowano kilkuset żołnierzy, z najbardziej zaawansowanym technologicznie wyposażeniem, łącznie z obsługą powietrzną i dronami. Pomimo imponującej siły, doskonałego sprzętu i taktycznej przewagi, misja zakończyła się fiaskiem. Tego dnia pojąłem absurdalność pojęcia "globalnej wojny z terroryzmem". Nie udało nam się znaleźć jednego producenta bomb, zatem jak schwytać lub zabić wszystkich ludzi na świecie, którzy używają terroru do narzucenia innym swojej ideologii?

W następnych miesiącach stanąłem twarzą w twarz z wojną. Nie ma takich słów, by opisać jej rzeczywistość. Okrutna, brutalna, zła - te wszystkie określenia są zbyt krótkie. Wojna to dziewczynka okaleczona fizycznie i emocjonalnie, po eksplozji stojącego obok niej pojazdu. Wojna to szczątki młodego mężczyzny, zebrane w worku na śmieci po tym, jak trafił na przydrożną minę. Wojna to matki, ojcowie, córki, synowie i przyjaciele, którzy zostali zastrzeleni, spaleni, zasztyletowani i pozbawieni głów. Wojna jest matką zamordowanego dziecka, która krzyczy, że nie ma nadziei.

Nadzieja. Gdzie ją odnalazłem? Moja wiara w tym czasie była nikła. Wychowałem się pośród metodystów, ale rzadko chodziłem do kościoła. W Iraku Bóg był dla mnie istotą na skraju świadomości - odległą i zimną. Byłem świadkiem śmierci i tragedii, chowałem wspomnienia głęboko wewnątrz mnie, z pełną świadomością, że takie widoki nie mogą pozostać ukryte. Nie ważne jak bardzo chciałem, nie potrafiłem zostawić całego tego bólu w Iraku.

Po 15 miesiącach służby wróciłem do domu i zabrałem ze sobą pole bitwy. Codzienne widoki i dźwięki przywoływały wspomnienia. W nocy były one szczególnie żywe. Leżałem w łóżku i nie mogłem powstrzymać płaczu. Wpadłem w depresję, cierpiałem na stres pourazowy. Zamiast zwrócić się do Boga, skryłem się ze swoimi problemami i próbowałem sam się z nimi uporać.

Trzy lata później opuściłem wojsko. Z upływem czasu zacząłem mierzyć się z bólem. Zdałem sobie sprawę, że moja własna siła nie wystarczy, żeby mnie uzdrowić. Potrzebowałem czegoś większego. Moja żona jest katoliczką. Kiedy urodził się nasz pierwszy syn, wiedzieliśmy, że chcemy go wychować w jednej wierze. Znaleźliśmy nasz dom w Kościele katolickim. W nim moje serce odkryło tradycję, piękno sakramentów i głos autorytetu moralnego, tak bardzo potrzebne w świecie relatywizmu i obojętności. Podczas przyszłorocznej liturgii Wielkanocnej przyjmę bierzmowanie. Katolicyzm doprowadził mnie do bliższej więzi z Bogiem i pomógł uleczyć moją zniszczoną przez wojnę duszę.

Thomas Merton, w hołdzie swojemu bratu, który zaginął w na polu walki podczas II Wojny Światowej, napisał wiersz "Bratu memu uznanemu za zaginionego na wojnie w roku 1943". Zawiera on uderzającą i zapadającą w pamięć zwrotkę:

Kiedy walczący zginą w wojnie,
kiedy chorągwie padną w kurz,
Twój krzyż i mój to ludziom powie,
Że na nich za nas umarł Bóg.

Dlaczego zniszczyliśmy kraj bez wyraźnego planu naprawy? Za co zginęli moi koledzy z wojska? Nie wiem. Początkowo ilość przemocy i morderstw w Bagdadzie zmniejszyły się, a kraj ruszył w kierunku stabilności. Im dłużej trwały walki, tym bardziej opinia publiczna obróciła się przeciwko nam. Teraz o wojnie coraz mniej się mówi, jest odrzucana i traktowana jako "błąd". Opatrzone flagą trumny 4424 członków amerykańskich żołnierzy i zgubione życie setek tysięcy Irakijczyków są po prostu "pomyłką".

Odegrałem swoją rolę w tym błędzie, ale odkryłem dwie prawdy, dzięki którym znajduję nadzieję w obliczu mojego załamania. Po pierwsze świat, w którym żył Jezus, jest tym samym światem, w którym żyjemy dzisiaj. Oba te światy były i są grzeszne, upadłe i pełne przemocy. Lecz Bóg umiłował nas tak, że posłał swego Syna na nasze odkupienie, byśmy mogli żyć z Nim w pełnej komunii.

Druga prawda jest taka, że uczestniczymy w ciele Chrystusa. Zawsze byłem zdumiony, że Bóg stał się człowiekiem. Zanim przeszedłem na katolicyzm, myślałem, że fizyczna obecność Boga zakończyła się wraz z wniebowstąpieniem Jezusa. Będąc w Kościele odkryłem Jego żywą obecność w ludziach wokół mnie i we mnie. Z Jezusem na czele Kościół jest siłą dobra i miłości w świecie, który nie zostanie zniszczony przez żadną armię, pocisk czy bombę.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Znalazłem uzdrowienie w Kościele
Komentarze (1)
ZK
Zygmunt Kwiatkowski
17 stycznia 2018, 10:38
Prosta zolnierska opowiesc-swiadectwo czlowieka ktorego zawiodla ideologia, a uratowala wiara w Boga i Ojca Jezusa Chrystusa.