Love me Do/P.S. I Love You - to już pół wieku
W piątek 5 października mija 50 lat od wydania pierwszego singla grupy The Beatles "Love Me Do/P.S. I Love You". - Ciarki przeszły mi po ciele, gdy po raz pierwszy usłyszałem w radiu "Love Me Do" - wspominał George Harrison w autobiografii zespołu pt. "Antologia".
John Lennon, Paul McCartney i George Harrison spotkali się w zespole The Quarrymen, istniejącym w Liverpoolu od 1957 roku. Grupa nieustannie zmieniała nazwę i skład, choć trzon pozostawał niezmienny. W połowie roku 1960, gdy w zespole grał szkolny kolega Lennona - Stuart Sutcliffe, grupa przyjęła nazwę The Beatles. Największa rotacja następowała na stanowisku perkusisty.
Na początku 1962 roku zespół w składzie: Lennon, McCartney, Harrison i Peter Best znany był w Liverpoolu i w Hamburgu, gdzie grywał w klubach dzielnic portowych. Starania menadżera zespołu, Briana Epsteina, by zdobyć kontrakt płytowy, nie przynosiły efektów. Chodząc z nagraniami zespołu od wytwórni do wytwórni, wszędzie spotykał się z odmową. Ostatecznie trafił do George’a Martina - producenta i dyrektora artystycznego firmy Parlophone Records (filii wytwórni Electrical & Mechanical Industries - znanej szerzej jako EMI).
Mimo umiarkowanego entuzjazmu, Martin zaproponował zespołowi sesję w studiu nagraniowym. - Na początku się krzywił, kiedy usłyszał nagrania, ale jednak coś w nich dostrzegł - mówi Piotr Metz, dziennikarz radiowej Trójki. Spotkanie z zespołem zostało wyznaczone na początek czerwca 1962 roku, niecały tydzień po powrocie grupy z kolejnej tury występów w Hamburgu. Sesja okazała się na tyle owocna, że Martin zaproponował sesję nagraniową, ale pod warunkiem zmiany perkusisty.
- George Martin był znany w EMI jako producent gorszych wykonawców, którzy nie byli poważnie traktowanymi artystami, jak choćby The Goons. (...) George dostawał "odrzuty" i my byliśmy "odrzutami". Zgodził się nas przesłuchać i mieliśmy niezbyt mocną sesję, a do tego on nie był zadowolony z gry Pete'a Besta. George Martin był przyzwyczajony do perkusistów mających wielkie poczucie tempa, bo wszyscy perkusiści z big-bandów, z którymi pracował, mieli świetne wyczucie tempa - wspominał Paul McCartney w autobiografii zespołu.
Peter Best - przyjęty do zespołu tuż przed pierwszym wyjazdem do Hamburga w sierpniu 1960 roku - okazał się za słabym instrumentalistą, aby mógł kontynuować przygodę z grupą. Zespół zaproponował współpracę perkusiście, z którym chciał współpracować od dawna, czyli Ringo Starrowi. W ten sposób od 18 sierpnia 1962 roku sformował się najbardziej znany skład The Beatles.
Pierwsza właściwa sesja nagraniowa została zaplanowana na 4 września. Zespół zagrał m.in. narzuconą przez Martina piosenkę "How Do You Do It?" autorstwa Mitch’a Murray’a oraz "Love Me Do" Lennona i McCartney’a. Wymagającemu producentowi nie spodobał się styl gry Ringo Starra i na kolejną sesję 11 września wynajął sesyjnego perkusistę Andy’ego White’a.
- Byłem totalnie załamany tym, że George Martin we mnie wątpi. Przyjechałem gotowy, pod parą, by usłyszeć: Mamy zawodowego perkusistę. Poczciwy George przepraszał mnie za to potem kilka razy, ale byłem tym załamany - tak rozpamiętywał tamte wydarzenia Ringo Starr w "Antologii". Podczas drugiej wrześniowej sesji zarejestrowano utwory: "Love Me Do", "P.S. I Love You" i "Please Please Me", z których pierwsze dwa zostały wytypowane przez Martina na małą płytkę.
Debiutancki singiel The Beatles ukazał się na rynku 5 października 1962 roku. Nikt nie spodziewał się, że wydawnictwo stanie się przebojem. - Wydaliśmy "Love Me Do" i odnieśliśmy sukces. Płyta dotarła do pozycji nr 17 na listach przebojów. Wyniki opierały się głównie o regionalną sprzedaż, bo The Beatles mieli dużo fanów w Wirral, Cheshire, Mancheesterze i Liverpoolu - mówił Harrison w "Antologii".
Sukces "Love Me Do" był zapowiedzią światowej kariery zespołu. Już ich trzeci singiel "From Me to You" znalazł się na pierwszym miejscu list przebojów. I tak miało być z każdą małą płytką sygnowaną przez The Beatles aż do roku 1967, kiedy to singiel "Strawberry Fields Forever / Penny Lane" doszedł "tylko" do drugiej pozycji.
Współpraca The Beatles i George’a Martina okazała się długotrwała i efektywna. Martin wyprodukował większość albumów zespołu i znacząco przyczynił się do artystycznego rozwoju zespołu. Według Piotra Metza, największą zasługą George’a Martina była otwartość umysłu.
- Młodzi nieopierzeni chłopcy, nie wiedzący nic o teorii muzyki, mieli pomysły z kosmosu, a on nie mówił "nie" tylko słuchał - podkreśla dziennikarz radiowej Trójki. - Był przyjazny, ale miał nieco belferskie podejście. Musieliśmy mieć dla niego szacunek, lecz jednocześnie nie sprawiał wrażenia sztywniaka, tylko kogoś, z kim można pożartować - wspominał Harrison w "Antologii".
Producent wspierał zespół swoją znajomością muzyki poważnej i zapisu nutowego - to on stworzył orkiestracje w utworach "Eleanor Rigby" czy "Yesterday", czasem sam grał podczas nagrań na różnych instrumentach. Przyczynił się także do powstania wielu efektów, jak połączenie dwóch różniących się tempem i tonacją wersji "Strawberry Fields Forever". - Potrafił pomyśleć inaczej niż go nauczono w szkole - mówi Piotr Metz.
Jak podkreśla dziennikarz radiowej Trójki, wkład producenta w osiągnięcia The Beatles był duży, ale nie kluczowy. - Beatlesi byli takim fenomenem autorsko-kompozytorskim, że nie mam wątpliwości, iż by się przebili. Czy to wszystko zagrałoby w taki sposób, jak z udziałem George’a Martina, tak szybko i tak fajnie? Pewnie nie. Trudno jednak przypuszczać, że gdyby nie Martin, to Beatlesów by nie było - uważa Piotr Metz.
Skomentuj artykuł