Nasze życie to pielgrzymka. Camino de Santiago o tym przypomina
"Życie to pielgrzymka w czasie. I pielgrzymka na nogach, w przestrzeni, nam o tym przypomina. Każdy z nas ma odmierzoną ilość dni do celu, choć nikt nie zna ich ilości. Patrzę do przodu, a droga wydaje się wić bez końca. Co będzie na końcu? Na co mam nadzieję?". Przeczytaj drugą część historii brata Damiana Wojciechowskiego SJ.
Uczniowie z Emaus
Za murkiem przemyka duże stado czarnych świń. Mają tutaj ucztę: wszędzie dookoła żołędzie. To dzięki nim produkuje się tutaj znakomitą szynkę - "jamon". Patrzę jak świnie biegną po stoku. Patrzą i nagle przypominam sobie, jak biegły i potonęły w Morzu Galilejskim. Uczucia, demony mieszkające w nas. Gonią nas po stokach naszego życia i kiedy toniemy, dobrze będzie krzyknąć: "Panie ratuj!". Nasze nawrócenie zaczyna się z tego, kiedy zaczynamy sobie uświadamiać, jakie emocje siedzą w nas i po jakich stokach naszego życia ganiają nas tam i z powrotem. Camino to wyśmienita okazja, by przyjrzeć się światu naszych emocji i prosić o ich uzdrowienie.
Z Danilo i Manolą nie dam rady iść razem. Danilo jest z Rio de Janeiro, mieszka w Los Angeles. Kilka lat temu poszedł z Menolą, emerytem z Barcelony na Camino, a teraz jak dwaj nieodłączni przyjaciele idą na Camino co roku. Danilo ma 40 lat, jest singlem i ciągle powtarza, że żyje tylko dla siebie. Jeszcze 50 lat temu wszyscy by go za takie słowa zakrzyczeli i musiałby je odszczekać. A teraz tak żyje całe pokolenie. Natomiast Manola ma trzy zasady pielgrzymowania:
- Spotykanie ludzie.
- Kultura (co prawda realnego zainteresowania tym niezbyt u nich widziałem).
- Gastronomia - temu rzeczywiście udzielają wiele uwagi, bo jadają w barach i restauracjach.
Jak widać, na sprawy duchowe tu miejsca nie ma, ale w głębi duszy, każdy coś tam przeżywa. Nie mogę iść z nimi dłużej, bo oni tak zażarcie dyskutują, że od czasu do czasu zatrzymują się na kilka minut z plecakami na plecach i gestykulując próbują jeden drugiego przekonać do swoich racji. A jeśli kogoś spotkają, to Manola nie wypuści go, jeśli nie wyciśnie z wędrowca wszystkich możliwych informacji. Znowu stanęli i dyskutują. Ręce w ruchu, mimika jak w teatrze greckim. Coś mi to przypomina… Ależ to tak, to przecież uczniowie idący do Emaus! Zaczynam myśleć o tym, że wiemy wszystko, znamy całą Ewangelię, ale nie wierzymy, tylko dyskutujemy bez końca jak Danilo z Manolą. Na pożegnanie mówię Danielowi, że ma ostatni dzwonek, żeby zacząć dorosłe życie i czekam na zdjęcie z ślubu. Widać, że choć Danilo kręci nosem na moje słowa, to Manoli bardzo przypadły do gustu. Jak dojdą so Santiago, to będzie tam na nich czekać cała rodziny Manoli, która przyjedzie tam specjalnie z drugiego końca Hiszpanii, z Barcelony. Dla Manoli rodzina jest wszystkim.
Do schroniska dociera niezwykła ekipa: Danil - krępy gościu z Pragi, jego drobniutka żona Szarka oraz: Rutka - 4 lata, Hugo - 2 i Agnieszka - 1 roczek! Danil pcha ich na ogromnym wózku. Jak on ich wciągnął na górę przed pueblo? Chcą iść do Santiago - życzę im jak najlepiej, ale to może zająć miesiące. Nie da rady - będą musieli zbaczać ze szlaku na asfalt. Czasami ścieżka Camino gubi się w lesie wśród drzew i liści na ziemi. Toniemy w błocie. Wózkiem nie da się przejechać. Widocznie dzielni Czesi mają jakąś niezwykłą motywację, że wyruszyli na pielgrzymkę.
Peter pielgrzym miłości
W Ourense schronisko rządu Galicji w samym centrum starówki. Nowoczesne i czyściutkie, a ponieważ rządowe, to bez naczyń, bo na nie widocznie nie starczyło pieniędzy w projekcie. W mieście kilka gotyckich kościołów, krużganki u franciszkanów i katedra z przebogatymi rokokowymi ołtarzami. Ruiny rzymskich term.
Poznaję się z przesympatycznym Peterem z Austrii znad granicy węgierskiej. Jak mówi: za komunizmu to był koniec świata. Z okien jego domu było widać węgierskie posterunki. Peter szedł do Santiago ze swojego domu - już pół roku. Mówi, że najciężej było w północnych Włoszech: cały tydzień ani kawałku lasu tylko pola i pola. Szedł a właściwie idzie, bo teraz już wraca z Santiago. Peter miał bardzo konkretny cel pielgrzymki. Miał dziewczynę z Hiszpanii i żyli razem w Austrii. Niestety, jak to bywa z takimi młodymi chłopakami, popełnił jakiś błąd: Hiszpanka zwinęła manatki i wróciła do domu. Po kilku latach Peter zrozumiał, że ją kocha. Chciał do niej przyjechać, ale córka hiszpańskich hidalgów powiedziała, że nie chce go na oczy widzieć. Powiedział, że przyjdzie z Austrii na piechotę. Jego Dulcynea odpowiedziała, żeby nie śmiał postawić nogi w Maladze. Peter jednak ruszył w drogę i oświadczył, że pójdzie od końca świata do końca świata na piechotę, czyli ze swojego domu nad węgierską granicą do Finisterra, co dokładnie znaczy "koniec świata"
Finisterra to rzeczywiście koniec świata. Najdalej wysunięty na zachód kawałek Europy. Dalej tylko bezkresny ocean - przynajmniej tak myślano w średniowieczu. Po Santiago pielgrzymi ruszali do Finisterra, aby tutaj wykąpać się w oceanie na znak swojego nawrócenia i wziąć muszelkę, jako dowód przebycia pielgrzymki. I potem z powrotem do domu. Oczywiście na piechotę, a nie jak teraz samolotem lub pociągiem.
Peter informował systematycznie swoją ukochaną, dokąd doszedł. A kiedy był już na końcu świata, przy latarni morskiej w Finisterra, to napisał jej, że idzie z powrotem. Ukochana nie zaoponowała na to, że jego droga poprowadzi prze Malagę. Więc Peter uważa, że są jakieś szanse na naprawienie wszystkiego. Ma prawo, bo każdemu odbija po swojemu. I tak każdy niesie na Camino swój własny garb i próbuje go z Bożą pomocą wyprostować. Każdy ma swoje Camino.
Semena Santa
Piękne miejsce. Droga otoczona z dwóch stron omszałymi, kamiennymi murkami. Dookoła łąki i na nich z rzadka rosną rozłożyste dęby korkowe. Stawiam plecak obok bramki, a za bramką owce przyglądają mi się uważnie. Za mną przez bramę nie pójdą, bo nie znają mojego głosu. Co innego jeśli byłby ich pasterz, który przyjeżdża od czasu do i przez bramę wyprowadza je na inną łąkę, gdzie będą się mogły napaść do woli. Jezus: i pasterz, i brama. I to On stara się abyśmy byli szczęśliwi. Potrzeba tylko zaufania i pójść za nim. Życie to pielgrzymka w czasie. I pielgrzymka na nogach, w przestrzeni nam o tym przypomina. Każdy z nas ma odmierzoną ilość dni do celu, choć nikt nie zna ich ilości. Patrzę do przodu, a droga wydaje się wić bez końca. Co będzie na końcu? Na co mam nadzieję?
Spotykam troje starszych Francuzów: idą aż z Grenoble! Starsza pani wyrywa do przodu. Nie ma ochoty na rozmowę. Ma raka. Pozostali dwoje towarzyszą jej wędrówce, którą jeszcze chciała odbyć przed śmiercią. Daj Bóg, że Go spotka.
W Zafrze, jak i w innych miasteczkach, nie mogę nadziwić się hiszpańskiej pobożności utrwalonej w kościołach, ołtarzach i figurach świętych. Hiszpańska pobożność dla Polaka może być nawet dzika. Ekspresyjność i dosłowność figur świętych zadziwia. Obrane są w suknie, płaczą, zalane krwią, z wyciągniętymi teatralnie rękami. Mają budzić emocje i współczucie. W jednym kościele bywa po 10 Matek Bożych, ubranych jak XVI-wieczne królowe. Kapią złotem i kosztownościami.
Semena Santa - Wielki tydzień. Po całej Hiszpanii przechodzą większe lub mniejsze procesje pokutne. W Zamorze trafiam na przygotowanie logistyczne: ogromne podesty z figurami Drogi Krzyżowej ściągają z różnych części miasta do centrum, gdzie ustawiają je wspólnie w hangarze. Każdy podest niesie jedno bractwo - kilkudziesięciu mężczyzn. Kołyszą się równo w takt werbla. Później podczas Wielkiego Tygodnia poprzedzeni pokutnikami w spiczastych czapkach (to stąd Klu-klux-klan wziął swoje stroje) będą godzinami przeciągać po ulicach nocnych miast. Taką procesję widziałem nocą w Santiago. W procesji idą też dzieci. Niektóre na bosaka. Wąskie uliczki napełnione są dramatyczną muzyką. Uczestnicy idą w milczeniu, widzowie też. Tylko japońscy i koreańscy turyści biegają dookoła z aparatami, jakby zobaczyli dinozaura. To element tożsamości Hiszpanów, której nikt na razie im nie odbierze. Z wiarą to też nie ma obowiązkowo wiele wspólnego. Choć z drugiej strony, dźwigając na grzbiecie krzyż z Jezusem, niejeden z tych Hiszpanów zamyśli się pewnie o Jego śmierci, swoim i innych cierpieniu.
Ciekawe, co myśleli o tym ponurzy Maurowie, którzy żyli tu do XVI. W islamie żadnej figury, żadnego obrazu. Z Bogiem nie ma relacji. Jest odległy, poza światami. Można Mu tylko oddać cześć i wykonywać Jego polecenia. Te procesje to znak tego, że Kościół w Hiszpanii jeszcze niedawno święcił triumfy. Choćby niewielki kościółek był w każdym najmniejszym pueblo. Bywało tak, że wioska rozdzielona była po środku przez dwie diecezje i wtedy obowiązkowo dwie parafie. Teraz wszędzie pusto: jeden ksiądz objeżdża kilka, kilkanaście, a nawet więcej kościołów. W Zafrie, w klasztorze klarysek, kilka staruszek Hiszpanek, a młode siostry wszystkie murzynki.
Eulalia przeciw Imperium
Merida to stolica Estremadury, nazywana hiszpańskim Rzymem. Emerita Augusta - miasto legionistów weteranów, stolica Luzytanii - najbardziej na zachód wysuniętej części rzymskiego imperium. Mnóstwo zabytków z czasów rzymskich, w tym wspaniały Teatro Romano, mieszczący 6 tysięcy widzów. Zdumiewa to, jak bardzo była to rozwinięta cywilizacja, skoro już 2000 lat temu mogła tworzyć takie budowle! Most rzymski, który miewa się dobrze i służy mieszkańcom do dzisiejszego dnia. Ale cały ten kolosalny system runął jak domek z kart. Natomiast 13-letnia święta Eulalia z Emerita Augusta, umęczona w czasie najstraszniejszych prześladowań Dioklecjana, przetrwała. W jej bazylice ludzie ciągle zbierają się na modlitwie. Eulalia zwyciężyła państwo, które podbiło cały świat. W jej czasach chrześcijan nie było więcej niż 10 proc. mieszkańców Imperium i dzisiaj w Hiszpanii jest podobnie. W bazylice św. Eulalii codziennie przychodzi na Mszę wielu mieszkańców miasta, a niedaleko w kościele franciszkanów nieustająca adoracja. Kilka osób modli się w ciszy. Na ścianie obraz Jezusa Miłosiernego. Znaczy to, że Kościół, choć znowu liczy ze 10 proc., jest ciągle żywy.
Dziś idę z Ivorem. Spokojny i kulturalny Anglik z Leeds. Czekał na emeryturę, aby zrealizować swoje marzenie o Camino, a był inżynierem i budował wojskowe helikoptery. Jak to Anglik, wiele nie mówi, ale jest życzliwy. Dziś ma ciężki dzień: coś mu siadło na żołądku i w schronisku wyrzygał się na oczach wszystkich. Bardzo mu było głupio. Rano leży w łóżku i jeden dzień odpocznie, ale potem znowu stanie na nogi i w drogę.
Spotykam trzech italoalbańczyków z Sycylii. Potomkowie tych, którzy uciekli z Bałkanów w XV przed Turkami, zachowali wschodni obrządek, lecz podporządkowali się papieżowi. Dumnie podkreślają, że z dziećmi w domu mówią po albańsku. Idą z Portugalczykiem z Porto, który nie chciał iść sam po Camino Inverno i znalazł ich na fejsie. Po co idą? Dobre pytanie - sami niezupełnie wiedzą. Jeden z nich obejrzał jakiś film o Camino - jak mówi bardzo duchowy film - i tak go to zafrapowało, że zaraził pozostałych. Spotkali się na pogrzebie wujka i ni stąd, ni zowąd stwierdzili, że muszą iść.
Wiara to zawsze ryzyko, droga w nieznane, pielgrzymka, gdzie wszystko się może wydarzyć. Pielgrzymował Abraham, Jakub, Mojżesz, Paweł, Jezus, no i święty Ignacy. Szedł z Loyoli, z północy Hiszpanii do Barcelony, potem statkiem i z Genui do Rzymu, dalej do Wenecji, Ziemia Święta, z powrotem Wenecja i do Genui, z Barcelony do Alcali i Salamanki, znowu do Toledo, potem przez Pireneje do Francji, dalej Flandria, znowu Hiszpania, Genua, Wenecja, Rzym, gdzie w końcu się zatrzymał tak jakby go wmurowało. W ciągu kilkunastu lat przemierzył na piechotę tysiące kilometrów, dlatego i dzisiaj nowicjusze Towarzystwa Jezusowego odbywają pielgrzymkę, w czasie której proszą o jedzenie i nocleg, tak jak to robił ich założyciel.
Herman nie powinien już żyć. Od młodości choruje na cukrzycę i lekarze powiedzieli mu, że dożyje maksimum do 55 lat. Kilka razy dziennie musi sobie robić zastrzyk. Dlatego już jako student zaplanował sobie całe życie. Będzie pracował krótko, ale intensywnie. W banku, bo tu można zarobić duże pieniądze. Zajmował się kredytami wartymi setki milinów Euro. Potem pójdzie na wcześniejszą emeryturę. - Ożeniłem się, wychowałem dzieci, wybudowałem dom i posadziłem drzewo. Zrobiłem wszystko, co powinien zrobić mężczyzna - potem dodaje, że małżeństwo niestety się rozsypało. Żyje na jachcie, port ma w Portugalii, pływa dokąd mu się zechce, ale raz zszedł na ląd i zrobił kawałek portugalskiego Camino. Stwierdził, że musi zrobić całą trasę. - Banki pracują tylko na siebie. One nie służą społeczeństwu. Banki są coraz bogatsze, a ludzie biedniejsi. Mój szef mi mówił: "Jeśli można oszukiwać, to oszukuj". A teraz Herman siedzi przy oknie w albergue w Meridzie i zszywa swoją kurtkę. Odpocznie jeden dzień i ruszy dalej. Wygląda na to, że wszystko u niego w porządku, choć zegar tyka. Zresztą jak u każdego z nas.
Dalszy ciąg historii nastąpi...
Przeczytaj część pierwszą.
Skomentuj artykuł