Ostatecznie chodzi o miłość

Fot. L'Arche Śledziejowice/Facebook

Effatha: ewangeliczne „otwórz się”. I nazwa domu, w którym od kilkudziesięciu lat mieszkają w towarzystwie asystentów osoby z niepełnosprawnością intelektualną. Effatha: bo miłość jest w stanie otworzyć osoby z niepełnosprawnością na świat – i świat może się na nie otworzyć. Co przynosi takie otwarcie?

- Można powiedzieć, że przynosi uzdrowienie. Bycie tutaj otwiera ludzi i wyzwala w nich to, co mają najlepszego i czym mogą się podzielić ze światem. Serca naszych mieszańców są otwarte na to, że tu przychodzi dużo ludzi, zagubionych, poszukujących – chociaż gdy przychodzą, wydaje im się, że mają co dać, że są sprawni. Dopiero potem okazuje się, że oni też potrzebują tego zaopiekowania, miłości, którą można tu otrzymać. To takie leczenie serc miłością wzajemną – mówi Joanna Mikołajewska, kierownik Domu Effatha Fundacji L'Arche w podkrakowskich Śledziejowicach.

Miejsce dla poszukujących

DEON.PL POLECA

Zazwyczaj w domu mieszka sześć-siedem osób z niepełnosprawnościami. Obecnie na skutek pandemii do śledziejowickiego domu przywędrował z Wieliczki drugi dom Arki – Emaus, więc samych mieszkańców jest jedenastka. Plus asystenci.

A oni pracują bardzo różnie: są wolontariusze, którzy przyjeżdżają do domu, by mieszkać tu przez rok, są asystenci, którzy pracują tu i mieszkają, są też tacy, którzy mają własne rodziny i tylko przychodzą do pracy. Arka zaprasza wszystkich i chętnie wita na swoim pokładzie nowe twarze.

Jacy są asystenci?
Jak mówi jedna z mieszkanek domu: asystentem może być ktoś, kto jest dobry. A oni są przede wszystkim cierpliwi. Mają poczucie humoru, radość, pogodę ducha. Potrafią budować relacje: w najprostszy sposób, w byciu razem, śmianiu się, spędzaniu razem czasu, życzliwych gestach, uśmiechu, prostych rozmowach. Jak mówi Alinka, która w domu mieszka od samego początku – muszą też być sprawni, by móc ogarnąć rachunki, pomóc i czuwać nad wszystkim, o co osoby z niepełnosprawnością intelektualną nie są w stanie zadbać same. A na sześć osób w domu tylko dwie potrafią czytać: liczenie też sprawia problemy. Dlatego asystenci czytają i liczą za mieszkańców. A poza tym – sprzątają, gotują, dbają o sprawy higieniczne i medyczne.

- Asystentami zostają często osoby, które czegoś szukają: sensu, miłości. Które potrzebują miłości i chcą ją dać, ale też potrafią ją przyjąć albo uczą się przyjmować. Dlatego nasz dom to miejsce dla poszukujących i zagubionych serc - chociaż czasem ktoś, kto przychodzi, nie jest tego świadomy. Ale w tej wspólnocie wszystko z czasem wychodzi, nasze rany, zagubienia, i to wspólnota staje się miejscem uzdrowienia. To miejsce otwiera, uczy dawać i brać – opowiada pani Joanna.

Sercem domu są mieszkańcy

Takie jest założenie: żeby mieszkańcy byli sercem domu. Choć to nie zawsze jest łatwe, bo czasem trudno jest nie tworzyć podziałów, nie robić różnic, nie patrzeć z góry. Pomaga to, że każdy tu ma swoją biedę: asystenci swoją, mieszkańcy swoją. I to mieszkańcy mają lekarstwo na biedę asystentów: umiejętność przebaczania, przytulanie, które uzdrawia, prosty kontakt. Ten model się sprawdza, widać to od lat, bo małe domy pomocy społecznej o rodzinnym charakterze Fundacja L'Arche ze Śledziejowic prowadzi już od 1981 roku.

- To nas wyróżnia, że nie chcemy być domem pomocy. Robimy wszystko wspólnie. Chcemy, żeby sercem domu byli nasi mieszkańcy i dbamy o to przez włączanie ich w rozmowy, w decyzje – mówi pani Joanna. – Dlatego rozmawiamy, wspólnie decydujemy, mieszkańcy dzielą się swoimi pomysłami, to jest taka idea, że nie chcemy im narzucać wszystkiego, chcemy, żeby mieli udział w życiu, w tym, co robimy, jak chcą zorganizować sobie czas.

Wspólne gotowanie… i podejmowanie decyzji

Dlatego w domu są dyżury, na przykład – kuchenny. Mieszkańcy i asystenci gotują wspólnie, nawet, jeśli takie wspólne gotowanie idzie wolniej i oporniej. A idzie, bo ktoś nierówno kroi marchewkę, ktoś inny podjada wszystko po kolei, a jeszcze kolejny akurat o czymś opowiada i robi wszystko o wiele wolniej.

- Jesteśmy w tym razem i to uczy takiej cierpliwości, miłości, przyjmowania siebie. A potem Agatka mówi, że dziś był jej dyżur i ugotowała pomidorówkę, i to jest jej dzieło. I wszyscy ją chwalą i się cieszą – dodaje pani Joanna.

Równie ważne, jak wspólne działanie, jest wspólne decydowanie. Dlatego w domu co tydzień odbywa się „wieczór domu”. To spotkanie, na którym jest coś dobrego do zjedzenia i czas na to, by podzielić się tym, co każdy przeżywa, co jest dla niego ważne, co jest trudne. Wtedy wspólnota rozwiązuje konflikty i zajmuje się aktualnymi sprawami: jak zorganizować urodziny Józia, jak przeżyć Wielki Piątek.

Ważny element codzienności: życie duchowe

Czy w domu są wierzący? Tak – wszyscy. I to bardzo jednoczy. Mała domowa wspólnota Effatha razem się modli, w domu jest kaplica i Najświętszy Sakrament, jest sprawowana Eucharystia. Są też rekolekcje, obecnie online, raz w tygodniu.

- Nasi mieszkańcy mówią: żeby tu być, trzeba się modlić za innych – opowiada pani Joanna. Niesamowita jest ta ich modlitwa za innych. Pamiętają o wszystkich, o ludziach, którzy tu mieszkali, byli asystentami nawet przez chwilę. O tych, którzy mają jakieś potrzeby, o tych, których kochają; jest też zdrowy egoizm: modlą się najpierw za siebie, a potem po kolei za wszystkich innych.

Zaczęło się od Helenki i cały czas się rozrasta

Kim była Helenka? Siostrą jednej z Małych Sióstr Jezusa, obdarzoną intelektualną niepełnosprawnością. Helenka potrzebowała opieki. I od niej się zaczęło, od potrzeby zaopiekowania się kimś, kto chciał być we wspólnocie, potrzebował normalnych warunków, przestrzeni dla siebie, miłości, bycia w relacji. Więc zaczęło się bardzo prosto, od historii związanej po prostu z siostrzaną miłością - a potem się tak rozrosło.

Są osoby, które były tu latami i całe życie poświęciły tworzeniu domu: teraz wciąż są w stałym kontakcie, jak jedna z asystentek, która wyjechała do Stanów i teraz dzwoni, pyta, tęskni, interesuje się. Są osoby, które się rozjechały po Polsce, ale wciąż wysyłają kartki, dzwonią, piszą, przyjeżdżają. Wolontariusze przyjeżdżają na rok, mieszkają, czerpią, napełniają się i potem idą dalej. To jedno z pięciu takich miejsc w Polsce: założona w 1964 roku we Francji Fundacja L’Arche działa także w Poznaniu, Wrocławiu i Warszawie, a kolejny dom powstał w ubiegłym roku w Gdyni.

- Gdy się modlimy, często śpiewamy nasz hymn, hymn Arki; on mówi, że to jest dom, który przygarnia biednych, przygarnia głodnych. Dla zbłąkanych, poszukujących, głodnych Arka, jej domy są miejsce napełnienia. Mnie też Arka znalazła w mojej wędrówce i poszukiwaniach. Była efektem moich modlitw i szukania miejsca. Nie wiem, ile tu będę, ale wiem, że to jest ważna przystań w moim życiu, I wiem, że Arka zaprasza do siebie ludzi, których chce zaprosić, którzy potrzebują tego spotkania – dzieli się pani Joanna.

We wrześniu dom będzie obchodzić czterdziestolecie istnienia. Urodzinowe marzenie? Rozpocząć budowę nowego domu, który spełniałby aktualne standardy. Potrzeba 5 mln złotych. Marzenie jest bardzo konkretne i można je równie konkretnie wesprzeć finansowo, wpłacając cegiełkę na budowę nowego domu lub dzieląc się swoim 1%.

Marta Łysek

...

Budowę nowego domu Fundacji L’Arche można wesprzeć, wpłacając na jej konto: Fundacja L’Arche – Wspólnota w Śledziejowicach, nr konta: 86 1240 5080 1111 0000 5197 9865 lub przez stronę www.wystarczychwila.pl

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ostatecznie chodzi o miłość
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.