Profiler kryminalny: W polskim prawie nie ma czegoś takiego jak morderstwo
Zabójstwo jest przestępstwem umyślnym. Nawet jeśli ktoś działa w silnych emocjach, to powinien się liczyć z tym, że walenie drugiego człowieka młotkiem w głowę może zrobić mu krzywdę. Sprawcy, którzy nie są upośledzeni umysłowo, często tłumaczą się, że nie mieli zamiaru zabić, a jedynie przyłożyć komuś, kto ich wkurzył, obwiniają ofiarę, która sama prosiła się o kłopoty, a oni musieli zareagować. Rzadko też mówią wprost, że zabili - mówi psycholog kryminalny Jan Gołębiowski w rozmowie z Małgorzatą Fugiel-Kuźmińską. Publikujemy fragment książki "Urodzeni mordercy? Nieznane kulisy pracy profilera".
Małgorzata Fugiel-Kuźmińska: Pamięta pan swojego pierwszego mordercę?
Jan Gołębiowski: - Spodziewałem się tego pytania, przeglądałem nawet archiwa, ale mam z tym trudność. Zacząłem chronologicznie, od czasów, kiedy pracowałem w policji, bo paradoksalnie właśnie z tamtego okresu trudno mi było sobie przypomnieć konkretną sprawę. Na etapie policyjnego śledztwa często nie ma się pewności, że ktoś, z kim rozmawiamy, naprawdę zabił. Bo nawet gdy jest już podejrzany, czy – jak mówią w policji – typowany (czasem policjanci używają jeszcze sformułowań figurant albo osoba w zainteresowaniu policji), to przecież istnieje w prawie zasada domniemania niewinności. I to jest psychologicznie spójne: nie wiadomo na pewno, czy ta osoba jest mordercą, więc nie klasyfikuję jej w głowie jako mordercy.
I co mówi archiwum?
- Właśnie mam przed sobą katalog z najstarszymi sprawami, nazwany Old. Październik 2005 roku, około dziesięciu miesięcy po rozpoczęciu mojej policyjnej kariery. Jest dwóch podejrzanych w sprawie o zabójstwo, żaden się nie przyznaje. Nie zakładałem, że mogli działać w porozumieniu, chociaż prokuratura tego nie wykluczała. Moja wersja była taka, że tylko jeden z nich mógł zabić. Sytuacja albo-albo. Zupełnie inaczej nawiązuje się kontakt z człowiekiem, którego sprawstwo zostało potwierdzone, są niezbite dowody albo on sam się przyznaje. A wtedy rozmawiałem z każdym z nich, mając w tyle głowy, że może sprawcą jest ten drugi.
I co dzieje się w głowie policjanta, psychologa, w trakcie takiej rozmowy?
- Działają mechanizmy obronne. Może to raczej moje indywidualne podejście niż jakaś uniwersalna reguła, ale kiedy człowiek nie jest pewien, to się z całej siły broni, nie dopuszcza do siebie myśli, że siedzi w pokoju z mordercą, podaje rękę komuś, kto zabił. Z kolei niektórzy policjanci od samego początku bywają przekonani, nawet przy słabych poszlakach czy przesłankach, że tak, to jest zabójca.
Policjanci są oczywiście bardzo różni, ale wydaje mi się, że duża ich część skupia się na tym, żeby wykryć sprawcę, powiązać człowieka z czynem, ze zbrodnią. I kiedy on się przyzna, to koniec. Odpowiedzi na pytania o to, dlaczego tak się stało, jakie mechanizmy doprowadziły go do tego, że zabił, które najbardziej interesują psychologa, dla policjantów nie są najważniejsze, chyba że chodzi o sprawy dziwne, niezrozumiałe, niemieszczące się w głowie, jak samobójstwo rozszerzone czy zabójstwo rodzica przez dziecko.
Kiedy psycholog nie zakłada, że ma do czynienia z zabójcą, skupia się po prostu na rozmowie z drugim człowiekiem i dopuszcza do siebie, że właściwie nie wiadomo do końca, co się stało. To nawet można wyczuć w formie pytań, które są raczej otwarte niż zamknięte. Słucha się też inaczej: z prawdziwym zainteresowaniem, ciekawością, otwartością na cudzą wersję wydarzeń, bez podsuwania swoich teorii i szukania ich potwierdzenia w słowach rozmówcy, czyli stosowania strategii konfirmacji. A to jeden z najczęstszych błędów, tak profilerów, jak i śledczych czy biegłych.
Czasem mam wrażenie, że dla prawdziwych policjantów rzeczywistość w jest czarno-biała. Psycholog dostrzega też szarości.
Mamy rozmawiać o mordercach, zacznijmy więc od początku. Kto zabija człowieka…
- Podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat dziesięciu albo karze dożywotniego pozbawienia wolności. To słynny artykuł sto czterdziesty ósmy kodeksu karnego, paragraf pierwszy. W paragrafie drugim mamy przypadki szczególne: zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem i z motywacji zasługującej na szczególne potępienie, w związku z rozbojem, wzięciem zakładnika lub zgwałceniem, a także przy użyciu materiałów wybuchowych. Tutaj kara zaczyna się od piętnastu lat.
Paragraf trzeci precyzuje, że kara określona w paragrafie drugim może być również zastosowana w przypadku, gdy zabójca jednym czynem zabija więcej niż jedną osobę lub już był wcześniej karany za zabójstwo oraz gdy zabija urzędnika publicznego w trakcie pełnienia przez niego obowiązków albo w związku z nimi. Chodzi na przykład o zabójstwo policjanta, prokuratora, sędziego, ale też pracownika oddziału sądowego w szpitalu psychiatrycznym. Na naszym oddziale sądowym przypominaliśmy o tym pacjentom na tablicy, co było w gruncie rzeczy absurdalne, bo przecież przebywali tam ludzie niepoczytalni. Jeśli chory napadłby na kogoś z personelu medycznego, to po prostu więcej czasu spędziłby w szpitalu.
Paragraf czwarty wskazuje okoliczności łagodzące, czyli silne wzburzenie emocjonalne, zwane potocznie afektem. W tym wypadku kara będzie wynosiła od roku do dziesięciu lat. Zabójstwo w afekcie to tak zwane zabójstwo uprzywilejowane.
Ale już na przykład użycie przez policjanta broni ze skutkiem śmiertelnym – zgodnie z procedurą – to nie zabicie człowieka, a pozbawienie go życia. Kodeks wyróżnia także nieumyślne spowodowanie śmierci. Dla kogoś może to być tylko zabawa słowami, ale słowo „zabić” kojarzy się jednoznacznie. A słowa, wiadomo, kształtują rzeczywistość. Nie jestem specjalistą od prawa amerykańskiego, ale wiem, że tam również istnieje rozróżnienie na murder, manslaughter i homicide.
Jeśli już jesteśmy przy języku, to należy dodać, że w polskim prawie nie ma czegoś takiego jak morderstwo. Są tylko zabójstwa. Podobnie nie ma też porwania, jest za to uprowadzenie, i nie ma gwałtu, tylko zgwałcenie. Kodeks karny mówi: „Kto zabija człowieka…”. Zabija, nie morduje. W mowie potocznej natomiast używa się też słowa morderstwo i ja sam często po nie sięgam. Są jednak puryści językowi, szczególnie wśród prawników, którzy bardzo tego rozróżnienia pilnują. Niektórzy z kolei twierdzą, że zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem czy z motywacji zasługującej na szczególne potępienie, te z paragrafu drugiego i trzeciego artykułu sto czterdziestego ósmego, można byłoby jednak nazywać morderstwami. Ze słowem „morderstwo” mielibyśmy inne skojarzenia, jeśli chodzi o sam czyn, ale też o karę.
Zabójstwo jest przestępstwem umyślnym. Nawet jeśli ktoś działa w silnych emocjach, to powinien się liczyć z tym, że walenie drugiego człowieka młotkiem w głowę może zrobić mu krzywdę. Sprawcy, którzy nie są upośledzeni umysłowo, często tłumaczą się, że nie mieli zamiaru zabić, a jedynie przyłożyć komuś, kto ich wkurzył, obwiniają ofiarę, która sama prosiła się o kłopoty, a oni musieli zareagować. Rzadko też mówią wprost, że zabili. Używają eufemizmów, omówień, powtarzają, że „TO się stało”.
Skomentuj artykuł