Ile dawać na tacę?
W pewnej polskiej parafii parafianie weszli w ostry konflikt z proboszczem. Rozmawiali z nim, prosili o zmianę stylu, słali do biskupa listy ze skargami, ale nie pomogło. Wpadli więc na pomysł, że w ramach protestu na tacę będą wrzucać fałszywe "zabawkowe" banknoty. Oczywiście zamiast prawdziwych. Nikt nie wie na sto procent, co ostatecznie wpłynęło na biskupa, ale niespodziewanie w środku roku duszpasterskiego proboszcza odwołał.
Naturalnie wielu z mieszkańców tego miasta do dziś myśli, że decydujące znaczenie miały pieniądze. Wiadomo przecież, że ustalony procent dochodów parafii idzie do ordynariusza. W tym przypadku suma ustawicznie malała, więc biskup zrozumiał, że faktycznie coś złego się dzieje. I zareagował. Czy tak było naprawdę, pewnie nigdy się nie dowiemy.
Pieniądze w Kościele mają znaczenie. Nie bez przyczyny 5. przykazanie kościelne brzmi: "Troszczyć się o potrzeby wspólnoty Kościoła". Naszym obowiązkiem jest więc regularne wspieranie parafii, a dokładnie świątyń, na których utrzymanie przecież idą grube sumy. Dlatego to, ile daję w niedzielę na tacę, ma znaczenie.
Uważam, że usprawiedliwienia typu: "Nie daję na tacę, bo nie lubię tego księdza" lub inne temu podobne są mocno nie na miejscu. Oczywiście wyjątkiem są ci, którym naprawdę na chleb brakuje. Wszyscy inni natomiast zobowiązani są do wrzucania absolutnego minimum, niezależnie od tego jaki jest ksiądz, jakim jeździ samochodem, jaką ma gosposię, jak wygląda liturgia i czy podczas mszy jest ciepło. Ile wynosi to absolutne minimum? Moim zdaniem tyle, co cena bochenka dobrego chleba. Od każdej osoby.
Z drugiej strony jestem zwolennikiem pozytywnego motywowania proboszcza wysokością datków. Czyli: jeśli mam naprawdę mocne powody do tego, by w sprawach finansowych nie ufać proboszczowi, wtedy trzeba dawać minimum. A jeśli widzę dobrą pracę, przygotowane starannie kazanie, postępy, wysiłek, jakiś powiew świeżości w dbałości o duszpasterstwo i liturgię - tak, dawać więcej. Bez obaw, ksiądz to w pewnym momencie zauważy, bo po każdej niedzieli musi podliczyć składkę.
To normalny ludzki mechanizm, który dobrze rozumie każdy, kto dostawał pensję z dodatkiem motywacyjnym lub z premią liczoną od procenta wykonanych zadań. Psychika duchownego jest przecież taka sama. Jeśli ktoś mnie nagradza za dobrze wykonaną pracę, za wysiłek, to jasne jest, że daje mi to dodatkową motywację. Nie jedyną oczywiście - to by było mocne wypaczenie powołania - ale właśnie dodatkową, na ludzką miarę.
Prawdopodobnie już niedługo wierni polskiego Kościoła otrzymają do ręki kolejne narzędzie oceniająco-motywujące. Jeśli wprowadzona zostanie reguła odpisu podatkowego - dobrowolnego przecież - tak naprawdę każde wypełnienie rocznej deklaracji podatkowej będzie jakąś weryfikacją mojego stosunku do mojego Kościoła i jego pasterzy. Jestem na tak: odpisuję pół procenta na księżowskie emerytury. Jestem na nie: decyduję się oddać te pieniądze państwu.
Moja logika jest tu taka: Bóg dał mi życie, zdolności i dary, dzięki którym mogę pracować na utrzymanie siebie oraz rodziny. Zatem nie jest mi obojętne, co dzieje się z zarobionymi w ten sposób pieniędzmi. Nie wydaję ich na głupoty, bo zbyt wiele ważą - można by powiedzieć. Mam suwerenne prawo do mądrego ich wykorzystywania. Stąd również wypływa moja wolność w regulowaniu sumy dawanej na tacę. Będzie ona od dołu ograniczona jedynie tym wspomnianym obowiązkiem wypływającym z przykazania. Reszta zależy ode mnie, zasobności mojego portfela oraz od tych, którzy odpowiedzialni są za liturgię i duszpasterstwo w mojej diecezji i parafii.
Kilkanaście lat temu w jednej z warszawskich, dość bogatych parafii w świątyni, która była w fazie wykańczania, proboszcz stanął przed dylematem, co ma najpierw sfinansować: ogrzewanie (była zima a w nowych murach przeraźliwie zimno), ławki przy ścianach (w niedziele brakowało miejsc siedzących) czy też organy (używano dobrej jakości keyboarda o dźwięku organów). Po jakimś czasie proboszcz zakomunikował wiernym, że najważniejsze są organy, bo niedługo kościół ma odwiedzić miejscowy biskup, a biskupa trzeba przyjąć należycie. Od tamtej pory postanowiłem dawać na tacę absolutne minimum, choć wcześniej dawałem kilka razy więcej. Potem zmieniłem parafię. Kiedyś jednak zdarzyło mi się wrócić do opisywanego kościoła i uczestniczyć w niedzielnej eucharystii. Organy były, ogrzewanie było, ławki boczne też, owszem, ale puste.
Skomentuj artykuł