Skradzione Święta?
Chciałbym wyjechać gdzieś, gdzie nie ma takich "świąt". Nie, to wcale nie chodzi o to, że mam jakieś złe czy traumatyczne wspomnienia.
Otacza nas szaleństwo "świętowania" Bożego Narodzenia. Co prawda mamy czas adwentu, czyli czas przygotowania na spotkanie z nadchodzącym Królem, ale wokół panuje wszechogarniające podniecenie świąteczne.
Ludzie z energią przygotowują się do radosnych świąt. Nasze miasta zostały już przystrojone w ozdoby i imponujące iluminacje. Prawie w każdej instytucji odbywają się spotkania adwentowe, czy wigilijne. Następuje wielkie kupowanie, "po okazyjnych cenach" prezentów i ton żywności. Można usłyszeć wspomnienia mówiące o zwyczajach i tradycjach pielęgnowanych w rodzinach.
A ja chciałbym wyjechać gdzieś, gdzie nie ma takich "świąt". Nie, to wcale nie chodzi o to, że mam jakieś złe czy traumatyczne wspomnienia. Zawsze były radosne. Spotykaliśmy się w gronie rodziny. To były niezapomniane chwile, gdy wszyscy byli razem, dziadkowie, wujkowie, kuzyni. Oczywiście prezenty dawały mi wielką radość, zawsze były bardzo fajne.
Dlaczego więc chciałbym gdzieś uciec przed świętami? Bo odkąd spotkałem Jezusa na mojej drodze życia to wydaje mi się, że On nie bierze udziału w takim świętowaniu. Choć może się mylę?
Gdy więc pojawiają się pomysły, aby zmienić nazwę Świąt Bożego Narodzenia na jakąś inną, która nie będzie zawierała odniesienia do Chrystusa czy chrześcijaństwa, to ja prywatnie nie mam nic przeciwko, bo odnoszę wrażenie jakby ktoś skradł prawdziwe święta. Choć oczywiście nie zgadzam się z motywami tych, którzy proponują taką zmianą, czyli zakazem mówienia o Chrystusie. Jako chrześcijanie mamy prawo do tego, aby głośno mówić o swoim Bogu, o Zbawicielu tak samo jak inne religie mają prawo do obchodzenia swoich świąt.
Pewnie Pan Jezus jest tam gdzie "dwóch lub trzech" zgromadzonych jest w Jego imieniu. Więc jest w kościołach wypełnionych po brzegi w czasie wigilijnych nabożeństw, pasterek, jutrzni. Pewnie jest w domach, w których rodziny zasiadają do kolacji wigilijnych. Pewnie…
Tylko czemu nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jakoś bliżej Mu do uwięzionych przestępców. Do uciekających ze swych ojczyzn i poszukujących lepszego miejsca do życia. Że jest z tymi za "murem, płotem" pilnie strzeżonym. Że nie opuszcza żebraków i bezdomnych szukających schronienia i żywności na śmietnikach. Że jest z ludźmi opuszczonymi, zapomnianymi, samotnymi, pogubionymi. Że ogarnia swoją miłością wykluczonych z jakichkolwiek powodów i tych na życiowych zakrętach.
Cóż. Tak wiele we mnie wątpliwości. Wszyscy się radują więc obowiązkowo i ja pójdę do kościoła, może opowiem z ambony o Prawdziwej Radości, która przyszła na świat. Do swoich przyszedł, ale swoi go nie przyjęli. Pewnie na nowo będę zachwycał się pięknymi kolędami i razem z pastuszkami, a potem z mędrcami będę odwiedzał stajenkę. No cóż. Przygotuję parę prezentów i kupię choinkę, no bo bez choinki …
Nie mogę przecież moimi wątpliwościami psuć atmosfery innych, każdy przecież jest do czegoś zobowiązany.
Czy opublikuję ten tekst? Nie wiem.
"Nie bójcie się, bo oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem wszystkiego ludu. Gdyż dziś narodził się wam Zbawiciel, którym jest Chrystus Pan" (Łuk. 2,10-11)
Bp Jerzy Samiec - polski biskup luterański, zwierzchnik Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Polsce, prezes Polskiej Rady Ekumenicznej. Tekst ukazał się pierwotnie na jego blogu. Tytuł i lead pochodzą od redakcji DEON.pl
Skomentuj artykuł