Zabójstwo w Mrowinach podpaliło Internet
Przekroczona została pewna granica i nie ma już odwrotu. Internetowa społeczność działa w myśl zasady, że "idzie się tylko do przodu". Pytanie, jaką kolejną granicę przekroczymy i czy będzie to może samosąd transmitowany live? Sprawa zabójstwa 10-letniej Kristiny z Mrowin pokazała to dobitnie.
Kilka miesięcy temu mój redakcyjny kolega cały podekscytowany mówił nam o pewnym materiale z "The New Yorkera". W tekście "The Urgent Quest for Slower, Better News" Michael Luo dzielił się zaskakującymi wynikami swojego osobistego eksperymentu. Porzucił newslettery, biuletyny, Twittera, Facebooka i e-wydania gazet na rzecz prasy drukowanej. W pewnym momencie zauważył bowiem, że jest przeładowany informacjami i w efekcie to, co miało mu pomagać być dobrym i zorientowanym dziennikarzem, sprawiło, że miał trudności z codzienną pracą (a nawet z efektywnym odpoczynkiem). W takim stanie oddzielanie fake newsów od faktów to prawdziwa dłubanina i wie to każdy dziennikarz, którego tropy zwiodły kiedyś na portale społecznościowe.
Karol postanowił wcielić w życie podobny styl, ale i ja pomyślałem, że spróbuję. Nie było to trudne, bo zawsze wygodniej czytało mi się z papieru niż z ekranu. Zaprenumerowałem kilka pism, po inne sięgałem sporadycznie, w zależności od zainteresowania tematem. Efekt był taki, że odzyskałem koncentrację i łatwiej mi zebrać myśli. Zauważalnie poprawiła mi się też pamięć. Ale refleksja nad tym, ile dobrego dało mi częściowe odcięcie się od Internetu, powróciła w zaskakujący sposób w zeszłym tygodniu - gdy całą Polskę obiegła wiadomość o dramatycznym zamordowaniu 10-letniej Kristiny.
Facebookowi detektywi, łowcy i sędziowie
Ciało dziewczynki odnaleziono w ciągu kilku godzin od jej zniknięcia. W tym samym czasie w Internecie już trwała burza domysłów i targowisko poszlak. Dziś, po kilku dniach od tej tragedii, jesteśmy bogatsi o rzetelne informacje, które istotnie różnią się od tych, jakie trafiały na nagłówki gazet i portale społecznościowe. Ta sprawa bardzo szybko zrodziła tyle fake newsów, że warto przyjrzeć się jej z bliska.
Jeszcze tego samego dnia, gdy doszło do zabójstwa, Policja poprzez media wzywała do udostępniania zapisów z kamer samochodowych osób, które tego poruszały się po okolicznych drogach. Prośba ta, w postaci różnych mniej lub bardziej udanych grafik, została udostępniona błyskawicznie. Dwie anonimowe osoby zaoferowały nagrodę w wysokości 10 tys. dla człowieka, który pomoże wskazać i zatrzymać zabójcę Kristiny. Sprawę podjęli również prywatni detektywi. Jak się okazało, zupełnie nieprofesjonalni - śledztwo prowadzili z użyciem Facebooka. Gdy tylko okazało się, że zebrane dowody wskazują na seksualny kontekst zbrodni, do akcji wszedł niejaki Krzysztof Dymkowski, tzw. "łowca pedofilów" i ogłosił, kto jest winny. Nie wiadomo, w jaki sposób zbierał informacje i czy było to rzetelne studium, natomiast jeśli zwyczajnie pokazywał ludziom zdjęcia osób poszukiwanych za czyny pedofilskie, to ktoś mógł się po prostu tym zasugerować. W ciągu kilku godzin bliżej nieokreślony "mieszkaniec gminy" rozpoznał jednego z mężczyzn, którego od lat poszukuje policja. Na profilu "Detektyw Waremczuk i Wspólnicy" pojawiło się zdjęcie rzekomego zabójcy - Piotra Boszko - z pytaniem oznaczonym czerwonymi i złowrogimi emotikonami, które bardziej brzmiało, jak stwierdzenie: "To on pociął dziewczynkę nożem, zgwałcił i poderżnął jej gardło?!". Pojawiła się też prośba o pomoc w schwytaniu i większa nagroda - tym razem 50 tys. zł. Ruszyła lawina komentarzy pełnych emocji, ale też zwyczajnej nienawiści. Niejaki Piotr Boszko rzeczywiście jest poszukiwany listem gończym za przestępstwa seksualne przeciwko małoletnim. Wokół jego osoby narosło jednak wiele nieprawdziwych faktów jak to, że jest mordercą. Reszty przytaczać nie będę, bo to grzebanie w ściekach.
Niesprawiedliwość w imię sprawiedliwości
Kolejnym fake news, jaki ukazał się w tej sprawie, wypłynął poprzez serwis "Wykop". Media, powołując się na policję, podały, że oskarżonym o zamordowanie dziewczynki z Mrowin jest "Jakub A.". "Wykopowicze" urządzili polowanie na niewinnego człowieka, którego inicjały zgadzały się z tym, jakie ma prawdopodobny zabójca Kristiny. Tu znowu do akcji wszedł zawodny profil "Detektyw Waremczuk i Wspólnicy", który opublikował zdjęcie Bogu ducha winnego człowieka z pytaniem "To on?!". Post został jednak wyedytowany w ciągu kilkudziesięciu minut, a zdjęcie usunięto. Pozostawiono jedynie nową informację, żeby nie umieszczać żadnych filmów, zdjęć i linków do profilów osób trzecich, wskazując ich jako zabójców 10-latki. "Policja nie udostępniła żadnych danych personalnych z uwagi na obawę przed samosądem" - czytamy na profilu detektywów. A było naprawdę blisko linczu. Winą za "błędy w komunikacji" obarczono osobę zarządzającą profilem facebookowym. Nie pracuje już na swoim stanowisku. Natomiast internetowi detektywi postanowili w ramach "przeprosin" przekazać pewną sumę pieniędzy na fundację zajmującą się walką z hejtem.
To może uspokoić ich własne sumienie, ale nie naprawi tego, co się wydarzyło. Przekroczona została pewna granica i nie ma już odwrotu. Internetowa społeczność działa w myśl zasady, że "idzie się tylko do przodu". Pytanie, jaką kolejną granicę przekroczymy i czy będzie to może samosąd transmitowany live? Większość jadu, który wylał się w Internecie narusza konkretne paragrafy, za które spokojnie można ścigać autorów komentarzy. Silne emocje związane ze sprawą zabójstwa małej Kristiny nie usprawiedliwiają jednak żadnej przemocy w odwecie. Podobnie jak kara, która zostanie zasądzona, nie będzie zemstą, a sprawiedliwym wyrokiem. Może się okazać, że najcięższym, ale oby sprawiedliwym.
Dokarmianie potwora
Internet jest jednym z największych osiągnięć współczesności, ale z drugiej strony - jest też największym niszczycielem więzi i relacji społecznych. Odkąd tysiące lat temu zaczęliśmy ze sobą rozmawiać i precyzyjnie się porozumiewać, świat przyspieszył, a człowiek zyskał miano rozumnego. Każde wynalezienie nowej formy porozumiewania się nakręcało ten proces: pismo, druk, zdjęcia, wideo, telefonia, a w końcu Internet. Z tym ostatnim mamy jednak pewien problem, bo nasze "dziecko" może nas pożreć. A karmimy je każdego dnia niezwykle obficie.
Sieć jest dziś najmniej wiarygodnym źródłem informacji o świecie. Zwłaszcza tam, gdzie dostęp do kreowania i edycji jest nieograniczony, jak choćby na portalach społecznościowych. Czasem to wynajęci trolle mieszają, ale częściej to zwyczajna głupota i nieprzystosowanie do wirtualnej rzeczywistości sprawia, że budujemy świat w oparciu o kłamstwa. Tracimy zdolność rozróżniania i segregowania informacji. Media społecznościowe przypominają mózg, tyle że pozbawiony świadomości i autorefleksji, przez który tylko przepływają miliony impulsów i bodźców. Nasze newsfeedy są niczym pajęcze sieci, na których zatrzymują się tylko niektóre z nich. Każdy ma trochę inny zestaw fake newsów, obliczony na indywidualną wrażliwość. Już wiesz, czemu nie możemy się dogadać w Internecie - żyjemy w totalnie różnych światach.
Internet ogłupia, ale tylko jeśli mu na to pozwolisz
Właśnie dlatego kilka miesięcy temu powróciłem do gazet i książek. Druk wciąż kosztuje, a to sprawia, że trzeba dwa razy pomyśleć, zanim coś zostanie wydane. Ma też ogromną zaletę: nie zawiera miejsca na komentarze - chyba, że we własnej głowie. Nie jestem jednak fanatykiem druku, który chciałby zalać Internet betonem, bo tylko słowo w książce ma moc. Natomiast wyzwaniem dla dzisiejszej szkoły jest nie tylko nauka obsługi komputera, ale też przygotowanie młodych ludzi do krytycznego myślenia i do porzucenia wiary, że wszystko co ukazuje się w mediach jest prawdą objawioną. Nauczyciele powinni kształtować w kolejnych pokoleniach świadomość, że są oni współtwórcami świata - prawdopodobnie jak nigdy wcześniej, bo równouprawnienie w tej sferze stało się faktem. Dziś nie trzeba już czekać na dyplom, odpowiedni wiek czy życiowe doświadczenie. Nie trzeba mieć też racjonalnych poglądów, wystarczy mieć własne - jakiekolwiek. Nie przeskoczymy tego, że pewne granice się zatarły. Myślenie o wyraźnej barierze między światami wirtualnym i rzeczywistym jest już dawno nieaktualne. Nigdy zresztą prawdziwe nie było. Dostęp do telefonu i laptopa wystarczy, żeby mieć realny wpływ na bieg wydarzeń. Powinniśmy sobie przypomnieć, że Internet to nie tylko przywilej, ale też obowiązek. Żeby obok walki z wykluczeniem cyfrowym (brakiem dostępu do Internetu) kłaść nacisk na to, by świat cyfrowy nie wykluczał człowieka.
Nawet jeśli wiele osób tłumaczy się dziś z tego, że chciały pomóc policji, to warto robić to wyłącznie na wyraźną prośbę organów ścigania, udostępniając tylko treści bezpośrednio przez nie przygotowane. A o tym, że Internauci bardziej od refleksji cenią realtime, możemy się przekonać przy okazji nagonki, jaka trwa obecnie na Rzecznika Praw Obywatelskich, który zwrócił uwagę, że sposób zatrzymania Jakuba A. mógł naruszyć jego godność. Tak, zatrzymany też ma godność i prawa, ale o tym się prawdopodobnie nie dowiecie z Facebooka.
Szymon Żyśko - dziennikarz i redaktor DEON.pl, opiekun blogosfery blog.deon.pl. Autor książki "Po tej stronie nieba. Młodzi święci". Prowadzi autorskiego bloga<<
Skomentuj artykuł