Analitycy: Euro po 4,7 zł? Będzie katastrofa

(fot. europa.eu)
Money.pl / Maciej Miskiewicz / pz

Ograniczona waloryzacja emerytur, brak podwyżek w budżetówce i kolejne podwyżki VAT-u - takie mogą być skutki osłabienia złotego - ostrzega Money.pl. Analitycy nie mają złudzeń: Narodowy Bank Polski i Ministerstwo Finansów zrobią wszystko, by umocnić polską walutę i żeby na koniec roku euro nie przekroczyło poziomu 4,7 zł.

W tym tygodniu za euro trzeba było płacić nawet 4,6 zł. Polska waluta - mimo interwencji podejmowanych co jakiś czas przez Narodowy Bank Polski i Bank Gospodarstwa Krajowego - od pół roku systematycznie się osłabia. Zdecydowany marsz w górę wspólna waluta rozpoczęła na początku sierpnia, gdy odbiła się od poziomu 4 zł.

- I choć fundamenty naszej gospodarki są takie, że euro nie powinno kosztować więcej niż 4,1-4,15 zł, to czasy mamy takie, że gdy następuje ucieczka kapitału z naszego rynku, złoty automatycznie się osłabia - mówi prof. Marian Noga, były członek Rady Polityki Pieniężnej.

Słabnący złoty to poważny kłopot dla ministra finansów i całej gospodarki. Money.pl przeanalizował ciemne strony walutowych zawirowań.

Polski dług publiczny ociera się o poziom 55 proc. PKB, czyli o tzw. drugi próg ostrożnościowy. Kilkanaście tygodni temu minister Rostowski szacował, że nasz dług jest na poziomie około 53 proc. PKB.

Na koniec września dług publiczny miał wartość 762 mld zł. 30,9 proc. z tej kwoty stanowi zadłużenie zagraniczne, z czego część w euro. Gdy złoty słabnie wobec wspólnej europejskiej waluty, wartość części naszego długu wyrażonego w niej rośnie. - A co się z tym wiąże, rośnie też koszt obsługi zadłużenia w walutach obcych - podkreśla ekonomista prof. Witold Orłowski.

Jeżeli dług przebiłby kluczowy pułap, to budżet na 2013 roku musiałby być zbilansowany. Co to oznacza? Bezwzględną konieczność zasypania dziury budżetowej, która jeśli byłaby zbliżona do przewidywanej na przyszły rok - wyniosłaby 35 mld zł.

Skąd wziąć tak ogromną kwotę? Na pewno nie obyłoby się bez ograniczenia waloryzacji emerytur tylko do poziomu inflacji, zamrożenia płac w budżetówce.

W zbilansowaniu stanu państwowej kasy pomóc miałyby podwyżki podatków. Automatycznie od 1 lipca 2012 r. w górę o jeden procent poszłaby stawka VAT, a 1 lipca 2013 roku VAT poszedłby w górę raz jeszcze i sięgnął pułapu 25 proc. Płacilibyśmy wówczas tyle, ile wynosi maksimum dopuszczane przez Unię.

Przy jakim kursie przekroczymy kluczowy próg? - Groźny byłby już poziom 4,7 zł za euro - mówi Maja Goettig, główna ekonomistka banku BPH. Przy obecnym osłabieniu złotego i skali rozchwiania rynków walutowych, perspektywa osiągnięcia tego pułapu nie jest wcale aż tak bardzo odległa.

A już na pewno zdecydowanie bliższa od tej, którą zapisał rząd w strategii zarządzania długiem, według której 31 grudnia euro ma kosztować 4,35 zł, a dług publiczny osiągnie poziom 53,8 proc. PKB.

Między innymi dlatego analitycy spodziewają się, że w ostatnich dniach grudnia Narodowy Bank Polski i Bank Gospodarstwa Krajowego mogą interweniować, by zbić kurs wspólnej waluty. Tak było przecież rok temu, gdy dzięki takim operacjom udało się osłabić euro i wykazać dług publiczny na poziomie 54,9 proc. PKB.

- Rząd zrobi wszystko, żeby nie przekroczył on 55-proc. progu, zatem w razie problemów będzie wspierać złotego - wtóruje Paweł Zawadzki, analityk Money.pl. - Wydaje się, że resort finansów użyje wszystkich dostępnych środków, by na koniec roku wzmocnić złotego - dodaje Goettig.

Zdaniem ekonomistki pod koniec grudnia możemy spodziewać się kolejnych quasiinterwencji BGK, który wymieni środki unijne bezpośrednio na rynku walutowym.

- W rezultacie euro może kosztować nawet poniżej 4,5 zł - przewiduje.

By w przyszłości uniknąć podobnie nerwowych sytuacji, pojawił się pomysł, by do kalkulacji wysokości długu publicznego opierać się na średnim całorocznym kursie euro, a nie poziomie z ostatniego dnia roku.

Słabszy złoty może przełożyć się na spadek zakupowego entuzjazmu Polaków. A to dzięki konsumpcji w dużej mierze Polska była zieloną wyspą na kryzysowej mapie Europy. - To osłabienie naszej waluty w dużej mierze odpowiada za wzrost inflacji. Drożeją towary importowane. Sprzedawcy przerzucają koszty na kupujących - tłumaczy Goettig.

- Owszem słaby złoty przekłada się na wyższą inflację, ale z drugiej strony kompensują to wyższe wpływy z podatków - podkreśla prof. Orłowski.

Dla rzeszy Polaków, którzy spłacają kredyty hipoteczne zaciągnięte w euro, słaby złoty to wyższa rata płacona co miesiąc do banku. Nie trudno przewidzieć, że ich skłonność do wydawania pieniędzy osłabnie.

Na razie zadłużonym w euro w sukurs przychodziły obniżki stóp procentowych w strefie euro. W efekcie wzrost wartości raty nie odzwierciedla wzrostu kursu.

- Oczywiście problem coraz wyższych rat dotyka głównie posiadaczy kredytów we franku szwajcarskim, których jest około 700 tysięcy. Razem z pozostałymi walutami to około miliona polskich rodzin, czyli około trzech milionów ludzi, którym obniża się standard życia i którzy ograniczają konsumpcję. To musi przełożyć się na całą gospodarkę - podkreśla prof. Noga.

Słaby złoty zawsze cieszył eksporterów. A to z prostej przyczyny - swoje produkty sprzedają wtedy drożej. Tym razem jednak - choć wicepremier Waldemar Pawlak cieszy się z rosnącej konkurencyjności polskich firm - paradoksalnie zyski nie muszą być okazałe. Bo choć rok 2011 przyniósł kontynuację trendu z rekordowego 2010 roku (w trzech kwartałach sprzedaliśmy towary za 101 mld euro, a w ubiegłym za 120 mld euro), to przyszły rok nie musi być już tak dobry.

Targana zadłużeniowym kryzysem Europa stoi na skraju recesji. A załamanie gospodarcze tylko w Niemczech, do których kierujemy więcej niż jedną czwartą naszego eksportu przełożyłoby się na wyraźne pogorszenie kondycji wielu firm i obniżenie tempa wzrostu gospodarczego. Dla niektórych oznaczałoby to wręcz bankructwo. A z tym wiąże się wzrost bezrobocia.

W tej chwili stopa bezrobocia jest na poziomie 11,8 proc. Pracy nie ma 1,86 mln Polaków. Jeżeli - co przy prognozowanym przez rząd wzroście PKB na poziomie 2,5 proc. jest zdaniem ekonomistów nieuniknione - urośnie ona do 13 proc. to pracę straci około 200 tysięcy osób. Wzrost bezrobocia o dwa punty procentowe do poziomu 14 proc., to około 350 tysięcy osób, które trafią na bruk.

Osłabienie złotego ma też pozytywne strony. Przekłada się na wzrost wysokości dopłat dla polskich rolników. Są one bowiem przeliczane na złote według kursu z 30 września. W tym roku euro kosztowało wówczas 4,4050 zł.

W rezultacie do każdego hektara Unia dopłaci 710 zł. Rok wcześniej, gdy euro kosztowało 3,98 zł rolnicy dostawali 562 zł za każdy uprawiany hektar.

W sumie na polską wieś popłynie strumień 14,3 mld złotych. Czyli o około 1,5 mld zł więcej niż w roku 2010. 80 proc. wypłaconych środków pochodzić będzie z Brukseli. 20 proc. dorzuci budżet państwa.

Czy wzrost kursu nie powoduje, że minister Rostowski musi wysupłać dla rolników więcej? - Wysokość krajowego udziału nie jest uzależniona od kursu euro. To resort finansów wyznacza pulę środków na poszczególne programy realizowane przez Agencję - usłyszeliśmy w biurze prasowym Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa.

Kurs euro ma przełożenie na wielkość puli dotacji z Unii. Kwota jaką mamy do dyspozycji z Brukseli wyrażana jest w euro. A na umowach podpisywanych z wnioskodawcami widnieją sumy w złotych. W pewnym momencie środki są przewalutowywane i dopiero wtedy okazuje się ile tak naprawdę możemy rozdzielić między firmy i samorządy, które starają się o dofinansowanie.

Gdy złoty jest słaby pieniędzy jest więcej. Przykładowo: kiedy w lutym 2009 roku złoty był rekordowo nisko, do dyspozycji ministerstwa przybyło kilkaset milionów złotych. Między innymi dlatego w latach 2004-06 podpisaliśmy umowy o wartości nieco wyższej niż 100 proc. przyznanej nam wówczas kwoty. - Po to, by w razie czego nie zostać ze środkami, które musielibyśmy zwrócić. Ostatecznie fundusze na lata 2004-06 wykorzystaliśmy na poziomie około 105 procent - mówi Piotr Popa z wydziału prasowego Ministerstwa Rozwoju Regionalnego.

Urzędnicy MRR obserwują kurs euro, ale jak sami przyznają, w tej chwili jego poziom nie jest dla nich kluczowy. - W perspektywie budżetowej 2007-13 podpisaliśmy umowy na ponad 80 procent wartości dostępnej puli. Kurs będzie miał duże znaczenie, gdy zbliżymy się do stu procent - zapowiada przedstawiciel resortu.

Gdyby złoty nagle się umocnił i okazało się, że dofinansowanie, do którego się zobowiązano przekracza 100 proc. unijnej puli, różnicę pokrywa budżet państwa. Jaka mogła by być skala takich dopłat? - W skali budżetu niewielka. Będziemy czuwać nad tym, by nie przekroczyć alokacji ponad poziom ryzyka kursowego, czyli oscylować w granicach 100 proc. W sytuacji, kiedy jesteśmy poza strefą euro, takie kalkulacje są konieczne. Jeżeli ostatecznie okazało by się, że trzeba będzie pewną kwotę dołożyć z budżetu, opłaci się. Są to bowiem środki na inwestycje prorozwojowe, czyli z korzyścią dla wszystkich. Najważniejsze to nie zwracać środków do Brukseli - mówi Piotr Popa.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Analitycy: Euro po 4,7 zł? Będzie katastrofa
Komentarze (8)
17 grudnia 2011, 19:58
Groszku ja też nie jestem zwolennikiem teorii,,Euro albo śmierć" chodzi mi o to że my jako Polska nie powinniśmy zajmować stanowiska że jeżeli coś nas bezpośrednio nie dotyczy to nie nasza sprawa.Nie powinniśmy krzyczeć że my nikomu nie pomożemy bo jesteśmy biedni , sądząc po Twoich postach wiem że nie jesteś młodzieniaszkiem lecz człowiekiem z życiowym doświadczeniem więc wiesz jak to jest z pomocą od bogatych i sam fakt bycia biednym nie sprawia że ludzie nie pomagają , możemy też jeszcze sami potrzebować pomocy.A co do tego że i bez euro Europa będzie istnieć nie mam wątpliwości . Pozdrawiam
G
Groszek
17 grudnia 2011, 19:43
Czyli co nasza chata skraja? Unia istniała, gdy nie myślano jeszcze o Euro. Czy to nie głos rozsądku?: Szef dyplomacji Czech o słowach Merkel: To żaden fetysz! Jest uważany za euroentuzjastę, w przeciwieństwie do czeskiego prezydenta Vaclava Klausa. Karel Schwarzenberg idzie jednak w poprzek dramatycznym apelom innych polityków uważanych za gorących zwolenników Wspólnoty. Według niego, z waluty euro nie można robić fetyszu, od którego zależy powodzenie całej Unii. Egzystencja Unii Europejskiej nie zależy od utrzymania się wspólnej waluty - uznał szef dyplomacji Czech Karel Schwarzenberg w wywiadzie dla niemieckiej gazety "Rheinische Post". "Naturalnie dojdzie do ciężkiego kryzysu, jeśli nie uda się utrzymać euro, ale Europa z tego powodu nie upadnie" - powiedział Schwarzenberg. Zapytany bezpośrednio o słowa kanclerz Niemiec Angeli Merkel, która ostrzegała, że fiasko euro byłoby fiaskiem Europy, Schwarzenberg wyraził odmienne zdanie. "(...)Europa to jest projekt polityczny. To prawda, że ów projekt również z gospodarczego punktu widzenia odniósł ogromny sukces i że euro jest tu nad wyraz ważnym instrumentem, ale euro nie było celem nadrzędnym, więc nie powinniśmy teraz czynić z niego fetysza, od którego rzekomo wszystko zależy" - uznał. Agencja dpa odnotowuje, że Schwarzenberg jest w Pradze uważany za polityka pozytywnie nastawionego do Unii Europejskiej i euro, w przeciwieństwie do eurosceptycznego prezydenta Vaclava Klausa.
17 grudnia 2011, 19:28
Nam też kiedyś pożyczano Pożyczały kraje bogate, biednej Polsce. Teraz biedna Polska chce pożyczać bogatszym. Obecnie największą grupą inwestorów na londyńskiej giełdzie są Grecy. Dlaczego oni nie pomagają sobie inwestując w Atenach? Przypuszczam, że z obawy przed bankructwem. Tusk tych obaw jednak nie podziela. Jak już pożyczymy i stracimy, to kto nam wówczas pomoże? Chyba Marsjanie, ale kto wie czy i tam nie ma recesji, bo jakoś nie słychać teraz o UFO. Czyli co nasza chata skraja?
G
Groszek
17 grudnia 2011, 19:26
Nam też kiedyś pożyczano Pożyczały kraje bogate, biednej Polsce. Teraz biedna Polska chce pożyczać bogatszym. Obecnie największą grupą inwestorów na londyńskiej giełdzie są Grecy. Dlaczego oni nie pomagają sobie inwestując w Atenach? Przypuszczam, że z obawy przed bankructwem. Tusk tych obaw jednak nie podziela. Jak już pożyczymy i stracimy, to kto nam wówczas pomoże? Chyba Marsjanie, ale kto wie czy i tam nie ma recesji, bo jakoś nie słychać teraz o UFO.
17 grudnia 2011, 19:01
Nam też kiedyś pożyczano 
Szymon Żminda
17 grudnia 2011, 18:46
Tak, pożyczymy. O ile oddadzą...
P
pinokio
16 grudnia 2011, 17:12
 Napisałeś prawie prawdę. Na ratowanie euro pożyczymy a nie wydamy.
jazmig jazmig
16 grudnia 2011, 14:50
 Ratowanie euro jest ważniejsze od ratowania złotówki, dlatego na euro wydamy nie mniej niż 30 mld zł, czyli prawie tyle, ile by wyniosła dziura budżetowa, której rzekomo nie można zatkać.