Będziemy klepać biedę, bo szefowie się boją

(fot. nohodamon / flickr.com)
Maciej Czujko / Money.pl / slo

Do 2020 roku nie masz co liczyć na większą pensje i ożywienie na rynku pracy. Wygląda na to, że stagnacja będzie nam towarzyszyć do końca tego dziesięciolecia. Złe wiadomości będą przeplatały się z dobrymi, a twoja firma w obawie przed ryzykiem nie da ci odczuwalnej podwyżki.

Bo choć przychody przedsiębiorstw w 2012 roku przekroczą rekordowe 110 miliardów złotych, to ich szefów paraliżuje strach przed tym, co może stać się w Grecji, Portugalii, Hiszpanii czy Włoszech. Może więc być dużo gorzej albo tak samo źle jak teraz.

DEON.PL POLECA

W 2011 roku firmy zarobiłby tyle, ile udawało im się uzyskać w przedkryzysowych latach 2006-2007. Przychody przedsiębiorstw wyniosły 104 miliardy złotych i jest to suma najwyższa w historii.

Wygląda jednak na to, że pracodawcy gromadzą te pieniądze na lokatach, bo bezrobocie utrzymuje się na wysokim poziomie 13,3 procent, a nasze podwyżki są tak małe, że pożera je rosnąca inflacja.

Realny wzrost przeciętnego wynagrodzenia - czyli wskaźnik obrazujący jak rosną nasze pensje w stosunku do podwyżek cen - słabnie z roku na rok. W zeszłym roku nasze pensje praktycznie stanęły w miejscu. Wzrost wyniósł zaledwie 1,2 proc., podczas gdy przed pięcioma laty przekraczał 10 proc.

Źródło GUS

Dlaczego tak się dzieje? Szefowie firm boją się, że kolejna fala kryzysu zaskoczy ich przedsiębiorstwa bez kapitału koniecznego, by przetrwać, a pieniądze przeznaczone na inwestycje przepadną. To dlatego ograniczają ekspansję.

A to, że wpadliśmy w dołek, jest coraz lepiej widoczne. W ubiegłorocznej aktualizacji programu konwergencji rząd prognozował wzrost PKB w 2012 na poziomie 4 procent, a w 2013 na 3,7. Dziś uważa, że w 2012 uzyskamy 2,5 procent, a w następnym roku tylko 2,9 procent.

- Trudno dziwić się, że polskie firmy unikają ryzykownych projektów. Skłonność naszych przedsiębiorstw do ryzyka zawsze była umiarkowana, ale teraz jest szczególnie niska - mówi ekonomista, profesor Dariusz Filar. - Sytuacja na rynkach nie skłania ich do ekspansji. Przedsiębiorcy wolą trzymać rezerwy na wypadek, gdyby nadeszły trudne czasy. Domaganie się podwyżek w takiej sytuacji to podcinanie gałęzi, na której się siedzi - dodaje.

Pracodawcy nie tylko unikają podwyższania pensji, ale i zwiększania zatrudnienia. Wysoki, już teraz ponad 13-procentowy poziom bezrobocia utrzymuje się od pierwszej fali kryzysu, choć ekonomiści zapowiadali jego spadek jeszcze pod koniec ubiegłego dziesięciolecia.

Coraz więcej Polaków jest też zatrudnianych na podstawie tzw. umów śmieciowych. Według danych GUS, na etatach pracuje już tylko 70 procent zatrudnionych, podczas gdy w 2000 roku było ich 94 procent.

Tak trudną sytuację pracowników w Polsce wymusza niestabilna sytuacja ekonomiczna Europy. Już od lat nastroje na rynkach zmieniają się od umiarkowanie optymistycznych do pesymistycznych, a nawet histerycznych.

Jeszcze parę tygodni temu wydawało się, że czeka nas kilka miesięcy spokoju. Grecy przegłosowali w parlamencie drastyczne cięcia budżetowe - łącznie z obniżeniem płacy minimalnej o prawie 20 procent - a potem prawie wszyscy prywatni wierzyciele zgodzili się umorzyć aż 70 procent długu, który miała u nich Grecja. Niestety, nie dane nam było zaznać spokoju, bo teraz przyszedł czas na Hiszpanię. Rentowność dziesięcioletnich obligacji tego kraju sięgnęła pułapu 6 procent, a to już wysokość, która stwarza poważne zagrożenie dla płynności finansowej tego kraju.

- Południe Europy przeżywa poważne problemy. To, co się tam dzieje, wpływa na ograniczenie konsumpcji w na całym kontynencie - mówi Jeremi Mordasewicz, ekspert PKPP Lewiatan. - Konsekwencje dla polskich przedsiębiorców są dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, jako kraj uznawany za jeszcze potencjalnie niebezpieczny szybko tracimy inwestorów zagranicznych. Po drugie, jest nam znacznie trudniej sprzedawać nasze produkty na zachodzie Europy, a wysyłamy tam trzy czwarte naszego eksportu - dodaje.

Specjalista z Lewiatana nie prognozuje więc rychłego boomu inwestycyjnego, który zmusiłby nasze firmy do zwiększenia zatrudnienia i znacznego podniesienia płac. Według niego, nawet jeśli sytuacja się ustabilizuje, polskie firmy będą miały kłopot ze sprzedaniem ciągle jeszcze słabo rozwijającej się Unii większej liczby towarów.

Kiedy przyjdzie poprawa, która przywróci rynek pracy pracownikom i pozwoli rozwinąć skrzydła firmom? Według coraz liczniejszej grupy ekspertów, taki czas nie nadejdzie do 2020 roku. Dopiero po nim można się spodziewać poważnego ożywienia.

- Do tego czasu Europa będzie pogrążona w stagnacji. Czeka nas słaby wzrost gospodarczy i powolne wychodzenie z kłopotów, które teraz destabilizują rynek - mówi profesor Filar. - Oczywiście na razie nie można wykluczyć, że nie dojdzie do poważnych zawirowań, takich jak wypadnięcie krajów południowych ze strefy euro - przypomina.

Jak wypatrywać, czy Europa nie pochyla się ku poważnej recesji? Drugą falę kryzysu - jeśli taka nadejdzie - będą zwiastować wskaźniki i prognozy. Dlatego Money.pl przygotował dla czytelników specjalny kalendarzyk, z którego będą mogli wyczytać, kiedy zwrócić uwagę na ważne doniesienia gospodarcze.

Te dane w najbliższym czasie zdecydują o przyszłości globalnej gospodarki
Wskaźnik Kiedy? Czym jest? Dlaczego jest ważny? Przewidywania
Rentowność dzisięcioletnich hiszpańskich obligacji 19 kwietnia Rentowność obligacji stanowi stopę zwrotu z inwestycji w 10-letni papier dłużny zakupiony na rynku wtórnym (giełdzie). Im większa rentowność, tym mniejsza cena obligacji. 19 kwietnia zostanie przeprowadzona aukcja długoterminowych obligacji hiszpańskich, a to przełoży się na ich rentowność. W ostatnim czasie rentowności krajów peryferyjnych strefy euro stanowią swoisty barometr strachu. Im większe, tym bardziej możliwe dalsze pogłębienie kryzysu Eurolandu. Wzrost rentowności, niemal zawsze przekłada się na spadki na giełdzie oraz osłabienie złotego. Obecna rentowność 10-letnich hiszpańskich obligacji wynosi 5,84 procenta.
Indeks Ifo 20 kwietnia Uznawany za najbardziej wiarygodne źródło o kondycji niemieckiej gospodarki. Tworzony jest na podstawie ankiet wysyłanych do ponad 7 tysięcy przedsiębiorców. Odpowiadają na pytania dotyczące bieżącej oraz przyszłej koniunktury. Indeks jest skorygowany o czynniki sezonowe. Niemcy są czwartą gospodarką świata oraz motorem napędowym Unii Europejskiej. Stanowią one przeciwwagę dla niekonkurencyjnych krajów peryferyjnych UE. Od kondycji Niemiec zależy, czy Europa poradzi sobie z kryzysem. Dodatkowo jest to największy partner handlowy Polski. Załamanie koniunktury u zachodniego sąsiada miałoby bezpośrednie konsekwencje w biznesie polskich przedsiębiorstw eksportowych Analitycy przewidują nieznaczny spadek w stosunku do poprzedniego miesiąca.
Indeks PMI dla chińskiego przemysłu 23 kwietnia Tworzony przez Markit Economics na podstawie kwestionariuszy wysyłanych do ponad 400 przedsiębiorstw przemysłowych z zapytaniami dotyczących zamówień, sprzedaży, zakupów, zapasów i zatrudnienia. Jeśli wskaźnik przyjmuje wartości powyżej 50 punktów to sytuacja w przedsiębiorstwach się poprawia. Wartości poniżej 50 punktów oznaczają pogorszenie koniunktury. Chiny są drugą gospodarką na świecie i największym eksporterem. Państwo Środka zgłasza również największy popyt inwestycyjny, co przekłada się na zapotrzebowania na surowce, materiały budowlane oraz technologie. Załamanie koniunktury miałoby szerokie reperkusje dla firm surowcowych oraz eksportujących nowoczesne rozwiązania dla firm. Nie ma jeszcze prognozy.
PKB w Stanach Zjednoczonych 27 kwietnia Oficjalny wskaźnik Produktu Krajowego Brutto, czyli wartości dóbr i usług wytworzonych na terenie Stanów Zjednoczonych. Dynamika największej gospodarki świata ma bezpośredni wpływ na globalną koniunkturę. W szczególności przez rynki finansowe, gdyż to, co się dzieje w USA automatycznie przekłada się na giełdy porozrzucane na całym świecie. Eksperci szacują wzrost na poziomie 2,5 rok do roku.
Indeks ISM dla przemysłu 1 maja Indeks działa na tej samej zasadzie, co PMI. Ankiety wysyłane do 300 menedżerów logistyki w przedsiębiorstwach produkcyjnych. Wskaźnik wyprzedza wydarzenia w gospodarce i z tego względu inwestorzy zwracają na niego szczególną uwagę. Brak danych.
Sytuacja na rynku pracy w USA 4 maja Raport rządowy USA o obecnej sytuacji na rynku pracy. Przedstawia stopę bezrobocia, zmianę zatrudnienia w sektorze pozarolniczym oraz w sektorze prywatnym Perspektywy zatrudnienia w USA są priorytetem amerykańskiej polityki gospodarczej i monetarnej. Słaba sytuacja na rynku pracy sprzyja decyzjom o wpompowaniu miliardów dolarów w globalny system finansowy. Choć wydaje się, to być krótkoterminowym rozwiązaniem to ma bezpośredni wpływ na wzrosty cen akcji oraz surowców. Brak danych.

Tabela ta przynosi informację o tym, co w najbliższym czasie może popsuć nastroje inwestorom. A powodów jest wiele, bo o ból głowy finansistów z całego świata przyprawiają na zmianę Włosi, Portugalczycy, Grecy i ostatnio Hiszpanie.

Ci pierwsi niedawno usunęli się w cień dzięki cięciom budżetowym wartym sumie 75 miliardów euro - minister pracy rządu Mario Montiego Elsa Fornero popłakała się ogłaszając ostatnią transzę. Portugalczycy regularnie otrzymują kolejne pakiety z obiecanych 78 miliardów euro pomocy, a Grecy przeszli kontrolowane bankructwo w postaci umorzenia długu. W dół toczą się jednak Hiszpanie.

Obawy Europy skierowały się więc stronę tego kraju. Dlaczego? Oto kilka powodów: Hiszpanie nie potrafią utrzymać w ryzach swojego długu publicznego, który w tym roku przekroczy 79,8 procent produktu krajowego brutto. Rodzi to zagrożenie niewypłacalności, podobnie jak to miało miejsce w Grecji. Dług ten kwotowo przekracza połączone zadłużenie Irlandii, Portugalii oraz Grecji.

Do tego najnowsze prognozy mówią o recesji rzędu 1,5 procent PKB, co prawdopodobnie odbije się na już fatalnej sytuacji na rynku pracy. Bezrobocie sięga 24 procent, co przy prywatnym zadłużeniu w wysokości 227 procent PKB, stanowi olbrzymi problem dla hiszpańskich banków. Nie dziwi więc, że na dziewięć instytucji finansowych, które oblały stress-testy, większość pochodziło z znad Półwyspu Iberyjskiego.

- Hiszpanie wpadli w pętle, z której będzie im niezmiernie trudno wyjść - mówi Grzegorz Maliszewski analityk z banku Millennium. - Zadłużenie części krajów będzie się jeszcze dłuższy czas odbijało na kondycji gospodarczej innych.

Tak kiepska sytuacja nie pozwala więc zapomnieć o widmie kryzysu. To głównie przez zadłużone kraje południa PKB strefy euro wygląda marnie w zestawieniu z resztą świata.

Źródło: Bank Światowy

Wygląda więc na to, że i na czas spokojnej stagnacji przyjdzie nam poczekać. Według ekonomisty profesora Stanisław Gomułki, strach przed druga falą kryzysu nie opuści nas co najmniej jeszcze przez cztery lata.

- Mamy jeszcze do czynienia z ryzykiem, w szczególności jeśli chodzi o strefę euro. Przez ostatnie dwa lata ono było dość wysokie. Wydaje mi się, że teraz jest niższe, a w najbliższych dwóch latach będzie powoli maleć. Mogą jednak pojawiać się nadal niekorzystne zjawiska i zaburzenia - mówi Money.pl profesor Gomułka.

Dwie wiadomości: zła i najgorsza Wygląda więc na to, że czeka nas albo osiem lat stagnacji, w czasie której nasze podwyżki będzie pożerała inflacja, albo druga fala kryzysu, której rozmiar można sobie wyobrazić tylko na podstawie pierwszej. Najlepszy obraz jego rozmiarów pokazuje wykres głównego indeksu na warszawskim parkiecie. WIG20 załamał się i do dziś nie może odrobić strat.

Już dziś można śmiało powiedzieć, że w najbliższych miesiącach pojawią się problemy, które znów mogą wstrząsnąć naszą giełdą i zepchnąć firmy do jeszcze większej defensywy. Na horyzoncie pojawiają się bowiem wybory w dwóch krajach: Francji i Grecji.

- Nietrudno wyobrazić sobie, że politycy skłonni do wielkich obietnic w kampaniach wyborczych mogą odwołać się do populistycznych haseł i rujnować dotychczasowe reformy - mówi Grzegorz Maliszewski. - W Grecji może wygrać na przykład partia, która obieca powrót do dawnych sposobów funkcjonowania państwa - dodaje.

We Francji natomiast jeden z kandydatów może odwołać się do francuskiej niechęci finansowania innych państw strefy euro. Polskie firmy mógłby ogarnąć jeszcze większy strach przed inwestycjami. Pojawiłyby się też rzeczywiste kłopoty ze zbytem towarów na rynkach Niemiec czy właśnie Francji.

W jakich branżach byłoby najtrudniej? Według specjalistów bardzo podatne na zawirowania jest transport, mały i średni handel (bo dyskonty i hipermarkety radzą sobie w kryzysie świetnie) oraz budownictwo. Tutaj już można spodziewać się zwolnień.

- Na rok 2012 przypada końcowa faza wielkich inwestycji drogowych i budowlanych, prawdopodobna wydaje się więc redukcja zatrudnienia w branży budowlanej - wyjaśnia Krzysztof Kirejczyk, prezes portalu Praca.pl. - Prognozowane spowolnienie gospodarcze w Europie Zachodniej może wpłynąć na pogorszenie sytuacji w firmach nastawionych na eksport. Należy jednak zauważyć, że słabsza koniunktura nie zawsze oznaczać musi zwolnienia. Część pracodawców w takiej sytuacji rozważy zaproponowanie swoim pracownikom zmniejszenia wymiaru czasu pracy lub wprowadzi cięcia płac czy elastyczne formy zatrudnienia - dodaje.

Kłopoty z zatrudnieniem w wyniku kryzysu mieliby także finansiści i ludzie związanie z branżą motoryzacyjną i restauracyjną. Jest jednak szansa, ze drugiej fali nie będzie i jakoś te kilka lat przetrwamy.

- Miejmy nadzieję, że giełda nie pójdzie dramatycznie w dół, złoty silnie nie osłabnie, a bezrobocie jeszcze nie skoczy. Byleby do 2020 - uśmiecha się profesor Filar.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Będziemy klepać biedę, bo szefowie się boją
Komentarze (1)
P
polon
18 kwietnia 2012, 20:54
Szefowie się boją? To trzeba zmienić szefów.